Zakazana sztuka

Cenzury w Rosji i na Ukrainie oficjalnie nie ma. Co wcale nie przeszkadza w represjonowaniu niepokornych artystów i kuratorów.

07.09.2010

Czyta się kilka minut

Andriej Jerofiejew i Jurij Samodurow na konferencji prasowej poświęconej procesowi, który im wytoczono. Moskwa, 2010 r. / fot. EPA/PAP /
Andriej Jerofiejew i Jurij Samodurow na konferencji prasowej poświęconej procesowi, który im wytoczono. Moskwa, 2010 r. / fot. EPA/PAP /

Przed moskiewskim sądem zapadł właśnie wyrok w sprawie przeciwko dwóm rosyjskim kuratorom, Jurijowi Samodurowowi oraz Andriejowi Jerofiejewowi. Zostali skazani na (odpowiednio) 200 i 150 tysięcy rubli grzywny. To niewiele, biorąc pod uwagę fakt, że prokurator żądał trzech lat bezwzględnego więzienia; sporo, zważając na to, że wyrok został wydany z powodu zorganizowanej przez nich w 2007 roku wystawy "Zakazana sztuka". Samodurow i Jerofiejew zebrali na niej dwadzieścia prac, które rok wcześniej zostały usunięte przez władze z różnych galerii i muzeów na terenie całej Rosji. Ekspozycja miała wskazać na problem rosnącego zagrożenia cenzurą w świecie rosyjskiej sztuki. Niespodziewanie sama stała się jednym z najbardziej jaskrawych przykładów jej stosowania.

Wstyd

Tylko w tym roku podobnych spraw, dowodzących coraz większej opresyjności aparatu państwowego wobec ludzi sztuki, toczyło się w Rosji kilkanaście. Ale tylko ta odbiła się na świecie większym echem. Głównie dlatego, że jej bohaterowie nie są postaciami anonimowymi. Pierwszy zasłynął działalnością na rzecz praw człowieka, kilka lat kierował Centrum Andrieja Sacharowa i związanym z nim muzeum. Drugi jest popularnym krytykiem sztuki, pracował jako etatowy kurator Galerii Trietiakowskiej, organizował wiele wystaw w innych placówkach. Jest także bratem popularnego pisarza i publicysty Wiktora Jerofiejewa.

- Problem z Samodurowem i Jerofiejewem nie polega na tym, że stanowią zagrożenie dla państwa. Oni są dla niego niebezpieczni, bo próbowali zapewnić alternatywny projekt społecznego dyskursu - mówi w rozmowie z "Tygodnikiem" Aleksandra Poliwanowa, rosyjska działaczka praw człowieka. - Ich proces przypomina mi debatę na temat karykatur Mahometa w Europie. Dla mnie wydaje się to w jakimś stopniu totalitaryzmem.

Członkowie nacjonalistycznej prawosławnej organizacji Narodowy Synod znaleźli na wystawie "Zakazana sztuka" dziewięć prac, które miały godzić w ich uczucia religijne. Sprawa w sądzie była sprowadzana do poziomu absurdu - podczas jednej z rozpraw zeznawał ksiądz prawosławny, który Jerofiejewa nazwał "sługą szatana". Dla Samodurowa było to kolejne spotkanie z Narodowym Synodem. W 2005 roku po złożonym przez organizację doniesieniu do prokuratury został skazany na 100 tys. rubli grzywny za zorganizowanie wystawy "Ostrożnie, religia!". Jerofiejew w 2008 roku został zwolniony z Galerii Trietiakowskiej. Chciał pokazywaną w niej wystawę "Polityczna sztuka w Rosji od 1972 roku do współczesności" przenieść do Francji. Ówczesny minister kultury Aleksander Sokołow poczuł się w obowiązku interweniować, aby ten "wstyd dla Rosji" - jak nazwał wystawę - nie przeniósł się na zagraniczny grunt.

- W odróżnieniu od Andrieja Jerofiejewa, dla mnie głównym powodem zorganizowania "Zakazanej sztuki" była chęć przeciwdziałania uzurpacji, której dopuszcza się Rosyjska Cerkiew Prawosławna, roszcząc sobie prawo do duchowego panowania w społeczeństwie rosyjskim. Zależało mi też na obronie prawa Centrum im. Sacharowa, a także innych świec­kich instytucji kulturalnych do pokazywania tych prac, które specjaliści oraz sami artyści uważają za prawdziwą współczesną sztukę. Niezależnie od tego, jak te dzieła są odbierane przez zewnętrznych obserwatorów: Cerkiew, organy władzy czy obrońców prawa - mówi "Tygodnikowi" Samodurow.

Taka sytuacja była niemal obca dla świata rosyjskiej sztuki lat 90. Po czasach cenzury w Związku Radzieckim nastąpił okres swobody i odprężenia. Symbolicznie zakończyła go sprawa Awdieja Tera-Oganiana z roku 1998. Pochodzący z Rostowa nad Donem awangardowy artysta wielokrotnie tworzył prace odnoszące się do sytuacji społeczno-politycznej w Rosji. Na cyklicznej wystawie "Art Maneż ’98" w moskiewskiej galerii pokazał performens "Młody bezbożnik". Chodziło o nawiązanie do czasów, gdy w Związku Radzieckim dochodziło do siłowych prób laicyzacji czy nawet ateizacji kraju. Ter-Oganian powiesił w galerii ikony, a wraz z nimi cennik za ich zniszczenie. Osobiście rąbał je siekierą po uiszczeniu odpowiedniego honorarium. Dyrektor Maneżu stracił pracę, a artysta został postawiony przed sądem. Groziły mu cztery lata więzienia. Na wyrok nie czekał, uciekł do Czech, gdzie dostał azyl polityczny. Został skazany zaocznie.

Większość spraw przeciwko artystom i kuratorom kończy się wyrokami w zawieszeniu lub grzywnami. Artem Łoskutow, młody artysta z Nowosybirska, został skazany na 20 tysięcy rubli za rzekome posiadanie narkotyków. Proces od początku budził podejrzenia obrońców praw człowieka. Na opakowaniu z marihuaną nie znaleziono odcisków palców Łoskutowa. Śladów narkotyków nie było na jego ubraniu ani ciele. Nie znaleziono ich także w domu młodego artysty. Łoskutow od początku twierdził, że sprawa ma wymiar polityczny. Nie zajmował się nią wydział narkotykowy komendy w Nowosybirsku, a sekcja zapobiegania ekstremizmowi Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Przesłuchania dotyczyły jego działalności artystycznej. Łoskutow zasłynął z performensów kierowanych przeciwko miejscowym władzom, a także milicji, której zarzucał korupcję. Paweł Bardin, filmowiec, zrealizował produkcję poświęconą problemom imigrantów z Kaukazu z ekstremistami. Został oskarżony z paragrafu o szerzenie ekstremizmu.

- To wszystko prowadzi do sytuacji, w której w czołowych galeriach i muzeach sztuki współczesnej praktycznie nie da się znaleźć prac poświęconych ważnym kwestiom społecznym: wojnie w Czeczenii, rasistowskim postawom wobec imigrantów, korzystaniu państwa z pomocy Cerkwi Prawosławnej w celu wzmacniania swojego autorytetu, torturowaniu więźniów w aresztach, ograniczaniu swobód obywatelskich, cenzurze w telewizji - tłumaczy Samodurow.

Komitet Ochrony Moralności

Sytuacja nie dotyczy tylko Rosji, lecz także innych krajów byłego ZSRR. Umida Ahmedowa, fotografka i reżyser filmów dokumentalnych, została w lutym uznana za winną zniesławienia i znieważenia narodu uzbeckiego. Skazano ją na trzy lata więzienia, ale jednocześnie objęto amnestią z okazji uczczenia 18. rocznicy uzyskania niepodległości przez Uzbekistan. Ahmedowa pokazuje na swoich zdjęciach dzieci w podartych ubraniach, biednych starców, ludzi żyjących w największym ubóstwie. To miało stawiać kraj w złym świetle.

"Cudzoziemcy nieznający Uzbekistanu mogą dojść do wniosku, że ludzie żyją tu jak w średniowieczu" - argumentował prokurator. Szef instytutu kultury Kirgistanu został odwołany za wydanie zgody na wystawę krytycznego w stosunku do Rosji, mieszkającego w Stanach Zjednoczonych fotografa Siergieja Melnikoffa. "Rosja jest naszym głównym partnerem, jak możemy więc pozwolić, aby w naszym kraju były organizowane wystawy takich osób?" - brzmiało uzasadnienie ministra.

- Nie można mieć wątpliwości, że także na Ukrainie istnieje państwowa cenzura i autocenzura w gronie samych artystów. Obecny rząd składa się z miłośników Putina i jego metod. W Europie istnieje mit Ukrainy po Pomarańczowej Rewolucji. Ale to, co na Zachodzie nazywa się "demokratycznym przebudzeniem", jest tylko urojeniem. Europa po prostu połknęła przynętę - stwierdza w rozmowie z "Tygodnikiem" Anatolij Uljanow, ukraiński artysta, autor komiksów, redaktor naczelny nieistniejącego już internetowego pisma "Proza". W magazynie wielokrotnie krytykowano cenzorskie działania Krajowego Komitetu Ochrony Moralności. Równolegle Uljanow atakował mera Kijowa Leonida Czernoweckiego z powodu jego związku z prawosławną, ortodoksyjną organizacją Ambasada Boża (Uljanow nazywa ją sektą) i prawicowymi radykałami z ruchu Bractwo.

Kilkakrotnie mu grożono. Dwa razy został napadnięty na ulicy, w końcu pobity w centrum Kijowa przez członków Bractwa. Policja odmówiła wszczęcia śledztwa. Poleciła za to Uljanowowi zatrudnić prywatnego ochroniarza. Magazyn "Proza" został zamknięty z powodu skargi Krajowego Komitetu Ochrony Moralności.

Na Ukrainie, tak jak i w Rosji, sztuka dzieli się na dwa odrębnie funkcjonujące nurty. Niezależny musi sobie radzić sam i jest narażony na ataki. Drugi, skomercjalizowany, nie ma się o co martwić. Rosyjscy oligarchowie Roman Abramowicz i Oleg Bajbakow założyli własne centra sztuki współczesnej Garage CCC oraz Baibakov Art Projects. Bywa w nich elita, zachodni krytycy, odbywają się wystawy młodych twórców. Zawsze tych bezpiecznych, spoza niezależnego, antysystemowego czy lewicowego obiegu. Taki obraz rosyjskiej sztuki dominuje też w zachodnich mediach. Podobnie jest w Kijowie, gdzie uwagę przykuwają galerie w stylu należącego do Wiktora Pinczuka Pinchuk Art Centre.

- Jako całość, ukraińscy artyści nie mają problemów, ponieważ ukraińscy artyści nie tworzą sztuki ostrej, poruszającej ważne problemy społeczne. Spędzają czas na eleganckich wernisażach z darmowym szampanem w plastikowym kubku i służą interesom ukraińskich elit - mówi rozgoryczony Uljanow.

Nie tylko on miał problemy z Krajowym Komitetem Ochrony Moralności. Aleksandr Wołodarski wystąpił przeciwko instytucji oficjalnie. Zorganizował performens, który miał wyśmiać antypornograficzne prawo wykorzystywane w praktyce do ścigania artystów. Jego akcja nie była wprawdzie zbyt wyszukana - młodzi ludzie imitowali stosunek seksualny w centrum Kijowa - ale jej reperkusje uświadamiają, z jak poważnymi problemami muszą się dziś zmagać ukraińscy twórcy. Wołodarski trafił do aresztu, wszczęto przeciwko niemu postępowanie prokuratorskie. Z aresztu został zwolniony po zmasowanej akcji niezależnych mediów i obrońców praw człowieka. Dziś odpowiada z wolnej stopy, lecz zabroniono mu opuszczać kraj i skonfiskowano paszport. Dla studiującego w Niemczech Wołodarskiego to poważny problem.

- Moja sprawa nie może się zakończyć, bo nie popełniłem przestępstwa, ale ukraiński wymiar sprawiedliwości nie może tak po prostu uznać kogoś za niewinnego. Może tylko oskarżyć i ukarać, nie może zaakceptować prawdy, jeśli ta prawda pokazuje pomyłki policji i prokuratorów - stwierdza w rozmowie z "Tygodnikiem". Przypomina, że Krajowy Komitet Ochrony Moralności zażądał niedawno zakazania książek Henry’ego Millera. Ostatecznie do tego nie doszło. Wołodarskiemu grozi pięć lat więzienia. W najbliższym miesiącu zaplanowano wizję lokalną. Będzie musiał jeszcze raz odegrać swój performens. Tym razem przed oczami sędziów, żeby mogli się przekonać, czy faktycznie uprawiał sztukę, a nie pornografię.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 37/2010