Krakowskim targiem

Polska droga do Unii Europejskiej wyraźnie się skróciła, od członkostwa dzieli nas już tylko kilka miesięcy. Kilka miesięcy - w kalendarzu. Ale nie przy dyskusyjnym stole. Tu dochodzenie do Europy wydaje się być procesem najeżonym wieloma wątpliwościami. Widać je zwłaszcza tam, gdzie mówi się o możliwości poniesienia uszczerbku na narodowej tożsamości.

28.09.2003

Czyta się kilka minut

Organizatorów cyklicznych konferencji “pod Wawelem", których zawołaniem jest “rola Kościoła katolickiego w procesie integracji europejskiej", z oczywistych względów najbardziej interesują relacje między “duchem" a “europejskimi strukturami". Oto wyrasta na naszym kontynencie organizacja (instytucja?) na wskroś świecka, prawno-międzynarodowa, z definicji i natury - światopoglądowo neutralna. Ale i “zachłanna" - w tym sensie, że obejmująca swoim wpływem wszystkie dziedziny życia. Siłą rzeczy, poprzez zbliżenie ludzi o różnych kulturach, tradycjach, przyzwyczajeniach - wkracza w naszą sferę tożsamości. Wkracza, i w jakimś sensie ją zmienia.

Koloryt debaty na temat duchowych wartości UE odbiega niestety w większości od pięknego uczucia nadziei, o której bp Tadeusz Pieronek mówił w powitaniu uczestników konferencji “Jedna czy dwie Europy?". Nadziei odwołującej się do wspólnego wysiłku ludzi, którzy widzą sens poświęcenia części swego świata dla korzyści nas wszystkich. Ale tak daleko w sferze “ducha" w Unii iść nie trzeba. Ten głos troski o Polaków, którzy po wejściu do Unii będą trochę “mniejszymi" Polakami, jest w zasadzie zdumiewający. Przecież zachowanie własnej tożsamości na przestrzeni wieków zniewolenia rozbiorowego było i jest jednym z naszych najsilniejszych atutów. Siła polskiego ducha pokonała historyczne przeciwności i stała się najlepszym polskim argumentem w drodze do UE.

Zachodni uczestnicy krakowskich debat także odwołują się do duchowych wartości europejskiej identyfikacji. Unia Europejska to wspólne korzenie kultury i tradycji - mówił Helmut Kohl. Unia Europejska to nie supermarket - wtórował mu Władysław Bartoszewski. Przecież już samo rozdawnictwo w ramach funduszów wsparcia, pomocy strukturalnej, wspólnej polityki rolnej musiało wyrosnąć z poczucia chrześcijańskiej solidarności, a nie z wyrachowania kupieckiej przebiegłości. Ale “ci z Zachodu" mówią o tych wartościach jakby normalniej. Jest dla nich oczywiste, że u podstaw europejskiego projektu leżało poczucie duchowej wspólnoty, a nie zimna kalkulacja zysku. Filozofia wspólnotowa ma bowiem korzenie w chrześcijańskiej tradycji Europy, przemieszanej w zachodniej części kontynentu z wartościami takimi jak wolność jednostki, jej suwerenność i integralność. Trzeba przyznać - Unia nie traciła czasu na zapisywanie w traktatach zasad moralnego postępowania i pisemnego potwierdzania, skąd przychodzi. Rozumiało się to samo przez się, a przy tym stosowanie ich w praktyce wykluczało pokusę redukcji narodowej i duchowej tożsamości ludzi, którzy europejską wspólnotę współtworzą. Gdyby było inaczej - Unii po prostu by nie było.

Dzisiaj, kiedy “ci z Zachodu" słyszą, że polska tożsamość czuje się w Unii Europejskiej zagrożona, nadstawiają ucha. To, czego mogliśmy się obawiać, to raczej “agresji" polskiego ducha narodowego w wielonarodowej Unii - mówi Elmar Brok, chadek, przewodniczący Komisji Spraw Zagranicznych Parlamentu Europejskiego w Brukseli. Ci, którzy jedność europejską budują od samego początku i nigdy nie stanęli wobec konieczności rezygnacji z jakiegokolwiek atrybutu własnej narodowej tożsamości, zmienili niewątpliwie punkt widzenia na wiele spraw - ale to akurat zasługa, a nie wada europejskiego zbliżenia. Jak mówi Jacques Santer z małego Luksemburga, były przewodniczący Komisji Europejskiej, gdyby przyznać rację Polakom, małego narodu luksemburskiego dawno już nie powinno być. Tymczasem nigdy nie miał się tak dobrze, jak właśnie teraz, wśród unijnej społeczności.

Idea jedności europejskiej ma chrześcijańskie korzenie. Przyznają to ludzie wierzący i niewierzący, i ta konstatacja powinna być wolna od przekonań religijnych, politycznych i rozgrywek - powiedział w Krakowie prezydent Aleksander Kwaśniewski. Rzecz pewnie w tym, o czym przypomniał abp Henryk Muszyński, że Polacy tak jak nie byli w gruncie rzeczy do końca skomunizowani, tak nie są też i do końca pełnymi wiary katolikami. Stąd ta obawa podyktowana niechęcią do konfrontacji z czymś nowym i brak wiary we własne wartości i przekonania.

Pytanie przewodnie obecnej konferencji - jedna czy dwie Europy? - sugeruje, że możliwy jest rozłam, pęknięcie. Ciężar historycznych podziałów może stać się zarzewiem kolejnych. Może do nich dojść na obrzeżach poszerzonej Unii, tam, gdzie dojdzie do “konfrontacji" z innymi obszarami kulturowymi (może i cywilizacyjnymi), ale i wewnątrz samej Unii - tam, gdzie dojdzie do zetknięcia “starych" z “nowymi". W konsekwencji, żyjąc pod jednym europejskim dachem, możemy doznać niemiłego uczucia, że przynajmniej w jednym miejscu dach ten będzie przeciekał. Wiadomo gdzie: nad naszymi głowami.

Pesymizm taki należy jednak odrzucić. Nawet jeżeli dojdzie do podziału w ramach jednej europejskiej wspólnoty, wynikać on będzie z braku umiejętności dostosowania się do wymogów współczesnej cywilizacji, a nie z zakłopotania, jakie sprawić może odwołanie się do wspólnych wartości. Skoro są wspólne, wszędzie w Europie podlegają tej samej artykulacji. Większe obawy powinien budzić podział w budowie infrastruktury i umiejętności z niej korzystania. Dlatego, jakby na przekór polskim obawom: to właśnie wspólne wartości są szansą dla utrzymania europejskiej jedności, nawet wbrew cywilizacyjnym zapóźnieniom. A do konfrontacji i tak dojdzie. Polacy są zbyt licznym narodem, by ich “wejście" do Unii nie zostało zauważone, by nikomu nie nadepnęli na piętę. Napięcia i rozczarowania, zarzuty i pomówienia - będą nieuniknione. Już w pierwszym roku naszego członkostwa czytać będziemy narzekania, że Unia nas nie rozumie, i zapewne rzadziej - że my nie rozumiemy Unii.

Taki stan, jeżeli utrzyma się dłużej, rzeczywiście może być przyczyną “duchowego" odejścia od wspólnoty. Jednak duchowe związki z Europą, wspólne wartości i korzenie tradycji będą ratunkiem, tamą dla antyeuropejskiej frustracji. Dla Polaków-pesymistów ich “cierpienia" będą cierpieniami w narastającym dobrobycie, a nie w biedzie.

Pytanie o jedną czy dwie Europy - jest zatem pytaniem skierowanym do samych Polaków. To oni zadecydują, z iloma Europami chcą mieć do czynienia - z jedną, dwiema, a może trzema? Sens integracji jest przecież oczywisty: zachowanie narodów i ich kultur, ich tożsamości i świadomości przy otwartych granicach i w zdrowym przeciągu. A duch, którego Polakom w Europie tak bardzo brakuje, też da się opisać - to duch tolerancji i wzajemnego szacunku. Nie ma bowiem nic gorszego dla ducha “narodowego", jak zamknąć go w szczelnych granicach narodowego państwa i kazać żywić mu się przekonaniem, że nie ma lepszego narodu niż własny.

Być może zresztą polskie obawy, przerysowana troska o utratę narodowej i religijnej tożsamości to tylko fikcja? Norman Davies próbował w Krakowie przekonać, że “Zachód to fikcja". Ale skoro “Zachód" to fikcja, to wszelkie dyskursy, w których punktem odniesienia wobec własnych wizji jest przestrzeń określana jako zachodnia - nie mają sensu. Chyba że krakowskim targiem (czyż nie o kompromis chodzi w unijnej filozofii poszukiwania zbliżenia?) zgodzimy się, że fikcją jest i “Wschód". W świecie pełnym fikcji trzeba być jednak przygotowanym na wszystko - nawet na dwie Europy, zamiast jednej.

Krakowska Konferencja Europejska “Jedna czy dwie Europy?" 12-13.09.2003. Organizatorzy: Papieska Akademia Teologiczna, Fundacja im. Roberta Schumana w Luksemburgu, Komisja Episkopatów Wspólnoty Europejskiej, Fundacja Konrada Adenauera, Wydawnictwo “Wokół nas". Uczestniczyli m.in. prezydent Aleksander Kwaśniewski, bp Tadeusz Pieronek, Norman Davies, abp Angelo Scola, patriarcha Wenecji, min. Danuta Hübner, Rocco Buttiglione - włoski minister ds. europejskich, Andrzej Olechowski, Hanna Suchocka, Jerzy Buzek, Tadeusz Mazowiecki, Helmut Kohl, Władysław Bartoszewski, abp Henryk Muszyński, Jacques Santer, były przewodniczący Komisji Europejskiej, a także autor powyższego tekstu, korespondent TVP w Brukseli.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 39/2003