Kosmiczne kwoty

To, co dla NASA jest końcem epoki, dla innych jest nowym otwarciem. Rusza nowy wyścig w kosmos. Tym razem nie skończy się na wbiciu flagi i odtrąbieniu zwycięstwa.

30.08.2011

Czyta się kilka minut

Start prywatnej rakiety Falcon 1, należącej do firmy SpaceX. Atol Kwajalein na środkowym Pacyfiku, 14 lipca 2009 r. / fot. SpaceX /
Start prywatnej rakiety Falcon 1, należącej do firmy SpaceX. Atol Kwajalein na środkowym Pacyfiku, 14 lipca 2009 r. / fot. SpaceX /

Świt nad zachodnią Florydą jeszcze nie zaczął się na dobre, a sierpniowe powietrze wciąż należało do cykad i komarów, gdy dwa potężne gromy, jeden w pół sekundy po drugim, ogłosiły koniec epoki. Gromy były tak głośne, że w promieniu 60 mil do cykad dołączyły samochodowe alarmy. W komisariatach policji i biurach szeryfów rozdzwoniły się telefony. Eksplozja? Strzelanina? Katastrofa lotnicza?

To dziwne, ale po 30 latach i 133 podwójnych gromach wielu mieszkańców Florydy ciągle nie przyzwyczaiło się do tych nocnych koncertów. I już nie będą mieli okazji.

Podwójny grom to powitanie, jakie Florydzie zgotował powracający do domu prom Atlantis. Dwie fale uderzeniowe - jedna tworząca się na nosie orbitera, druga na jego ogromnym ogonie - to znak, że pojazd wciąż leci z naddźwiękową prędkością. Już w kilka minut później, na leżącym wśród bagien pasie startowym Centrum Lotów Kosmicznych im. Johna Kennedy’ego, jego koła po raz ostatni dotknęły betonu. W pierwszych promieniach wschodzącego słońca technicy zaznaczyli farbą miejsce, w którym zatrzymało się jego przednie koło. Później stanie tutaj pamiątkowa tablica: "tu skończyła się era promów kosmicznych".

Dla 3 tys. pracowników Centrum to koniec pracy, a dla NASA - początek niepewnej przyszłości. Co prawda, prezydent Obama zapowiedział, że to nie finał, że USA wyśle człowieka na asteroidę, a potem na Marsa, ale to mglista przyszłość, 15-20 lat. Na razie cały rządowy program załogowych lotów kosmicznych sprowadzi się do wysyłania

3-4 astronautów rocznie na Międzynarodową Stację Kosmiczną (ISS) na pokładzie rosyjskich kapsuł Sojuz. Wielu spośród 62 astronautów zatrudnionych w NASA zaczyna się rozglądać za nowym zajęciem.

Nie będą musieli długo szukać.

Jak z komiksu

Ulice Monako są równie gorące jak Floryda, ale scenografia zupełnie inna. W dole przygotowania do historycznego Grand Prix. Na górze, w hotelowym barze, bal dla elity. - Elon! Cześć! - woła doskonale ubrany mężczyzna z zawadiacką bródką. Jego towarzysz w białej, letniej marynarce wymienia z nim uprzejmości. Brodacz to Tony Stark. Playboy, miliarder i... superbohater znany jako Iron Man. A scena to fragment drugiego filmu o jego przygodach. Ale Elon Musk jest stuprocentowo rzeczywistą osobą, choć ze swoim CV spokojnie załapałby się na łamy komiksów Marvela. Ma 40 lat, pięcioro dzieci i setki milionów dolarów. Jest fizykiem i artystą amatorem. Dorobił się na stworzeniu (i sprzedaży) internetowych firm zip2 i Paypal. Ale gdy inni internetowi miliarderzy dobrą passę zamienili na leniwe życie, Musk zaczął się bawić w szalonego wynalazcę.

Założył dwie firmy. Pierwsza - Tesla Motors - produkuje elektryczne samochody. Cel skromny: ot, zrewolucjonizować motoryzację. Cele drugiej firmy, SpaceX, są zdecydowanie ambitniejsze: zmienić cywilizację.

- Chcę, żeby nasza firma zmieniła ludzkość w cywilizację multiplanetarną - wyjaśnia w wywiadzie dla "Wall Street Journal". - Przyszłość, w której ludzkość bada wszechświat, jest niezwykle ekscytująca.

Beznadziejny romantyk? Może. Ale i twardy biznesmen. Według Muska SpaceX od założenia w 2002 r. nieprzerwanie przynosi dochody. Wystarczyło tylko zrobić coś, co w USA nie udało się nikomu od 30 lat.

Cały problem z lotami kosmicznymi sprowadza się do dwóch słów. "Masa" i "pieniądze". Wyniesienie kilograma ładunku na orbitę kosztuje ok. 20 tys. dolarów. Bilet w kosmos dla 80-kilogramowego człowieka powinien więc kosztować ponad 1,5 mln dolarów. Kosztuje o wiele więcej, bo leci przecież też sama rakieta i zawarte w niej paliwo. Za lot astronauty na ISS NASA zapłaci Rosjanom około 70 mln od łebka. Dopóki ceny nie spadną, możemy zapomnieć o kosmicznych hotelach czy wakacjach na Marsie.

Musk chce to zmienić i obniżyć koszty dziesięcio-, a może nawet stukrotnie. I przy okazji zarobić na wynoszeniu w kosmos setek satelitów taniej, sprawniej i szybciej, niż robią to półpaństwowe molochy pokroju Boeinga. A jest o co się bić, bo światowy rynek samych tylko komercyjnych satelitów jest wart 90 mld dolarów rocznie.

Przerwany monopol

Nowy pojazd, Falcon 1, powstawał cztery lata. Niewielki zespół inżynierów zbudował od zera pierwszą nową rakietę, jaka powstała w USA, odkąd zaryczały silniki pierwszego promu. Pierwszą, która nie opiera się na technologii stworzonej, gdy Chruszczow i Kennedy starli się o Kubę.

W marcu 2008 r. gotowy Falcon stanął na wyrzutni na wysepce Omelek, daleko na Pacyfiku. Musk - i jego ośmioosobowy zespół mógł kontrolować rakietę z jednego laptopa. Pojazd ruszył. Ktoś powiedział: "o, tak!".

Ale... po 36 sekundach rakieta zaczęła spadać. Jej ładunek, niewielkiego satelitę zbudowanego przez studentów Akademii Sił Powietrznych USA, znaleziono potem w szopie techników. Rakieta malowniczo roztrzaskała się o wysepkę.

Kolejne dwa starty też zakończyły się klapą. Dopiero po dwóch latach pierwszy Falcon osiągnął cel: wyniósł na orbitę malezyjskiego satelitę. Monopol został przerwany.

Kolejna rakieta Muska, Falcon 9, jest dziesięciokrotnie większa i już dwa razy poleciała bez najmniejszych problemów. W przyszłym roku w kosmos poleci gigantyczny Falcon Heavy, który zabierze na orbitę 50 ton ładunku, więcej niż jakakolwiek inna współczesna rakieta, za okazyjną cenę 2 tys. dolarów za kilogram. A jego następca, jeszcze bez nazwy, ma być większy nawet od księżycowego Saturna 5. Wszystkie mają koniec końców jedno zadanie: zabrać w kosmos ludzi. Tylu, ilu będzie chciało.

- Chcemy być jak firmy żeglugowe, jak transkontynentalna kolej Union Pacific - mówi Musk. - Naszym celem jest przewożenie ludzi i ładunków na inne planety. Oni sami zdecydują, czy chcą tam lecieć.

Pierwszy klient już jest. Jest nim... Barack Obama.

Prywatyzacja kosmosu

Oczywiście nie osobiście. Amerykański prezydent, w miejsce kosztownego promu chce armady prywatnych statków. Zamiast płacić miliard dolarów za jeden start wahadłowca, USA zapłaci w ciągu 5 lat 6 mld dolarów firmom, które ładunki i ludzi na ISS zawiozą własnym sprzętem. I wesprą robiących to dziś Europejczyków, Japończyków i Rosjan. Ci ostatni w ubiegłym tygodniu stracili bezzałogowy frachtowiec Progres. Bez tych statków astronauci na ISS nie zjedliby nawet kanapki. A jeśli do momentu usunięcia awarii kolejne Progresy nie polecą? W najgorszym wypadku część załogi będzie musiała wrócić na Ziemię. Żeby uniknąć podobnych sytuacji, NASA potrzebuje dyspozycyjnego frachtowca.

Musk już prowadzi. Jego prototypowa kapsuła Dragon w zeszłym roku, jako pierwszy w historii całkowicie prywatny pojazd, poleciała na orbitę i bezpiecznie wróciła na Ziemię. Jej pasażerem był jedynie... ser Le Brou?re - jak później tłumaczył Musk, był to mały hołd dla Monty Pythona. Ale już 30 listopada kolejna kapsuła zabierze ładunek zdecydowanie bardziej użyteczny - zaopatrzenie dla załogi ISS. A za dwa lata na jej pokładzie w kosmos polecą pierwsi ludzie.

Jednak choć SpaceX jest zdecydowanym liderem, to konkurencja rośnie w siłę. Kosmiczne pojazdy budują Jeff Bezos - założyciel Amazon.com, John Carmack - legendarny projektant gier komputerowych, i Richard Branson - ekscentryczny brytyjski miliarder. Mają kilka lat straty, ale wiedzą, o jaką stawkę toczy się gra. To nie kosmiczna turystyka. To miliardy dolarów od rządów, wojska i megakorporacji za wynoszenie na orbitę ich ładunków i ich naukowców. Dla prywatnych pojazdów znajdzie się tysiąc innych zastosowań niż kurierskie loty na ISS. Np. loty na prywatne stacje kosmiczne. Pierwsza z nich - bez załogi - od dwóch lat już jest na orbicie.

To zasługa kolejnego ekscentryka. Robert Bigelow, fanatyk UFO, naukowy niedowiarek i człowiek głęboko wierzący, fortuny dorobił się jako właściciel tanich hoteli. Teraz buduje najdroższy hotel na świecie. A raczej poza nim. W latach 90. kupił od NASA projekty rewolucyjnych modułów do budowy stacji kosmicznej. Tak rewolucyjnych, że NASA nigdy nie zdecydowała się na ich zastosowanie. Bo te moduły to kosmiczne balony, przed przebiciem zabezpieczone kevlarem.

Pierwsze dwa prototypy, Genesis i Genesis II, od czterech lat krążą na orbicie. Za dwa lata ma ruszyć budowa pierwszej komercyjnej stacji kosmicznej. Moduł, którego pojemność dorównuje całej stacji ISS, będzie można wynająć za jedyne 88 mln dolarów rocznie. Bigelow podpisał już umowy z rządami Szwecji, Wielkiej Brytanii, emiratu Dubaju, Holandii, Australii, Singapuru i Japonii. Po co budować własną stację kosmiczną, skoro gotową można kupić - niemal jak w sklepie?

A takie moduły mogą mieć inne zastosowania. Wystarczy przyczepić do nich silniki - i zmienią się w pojazdy międzyplanetarne. Na Księżyc czy Marsa - w hotelowym luksusie.

Bo Mars pozostaje najważniejszym z celów. Musk nie ukrywa, że to tam chce ostatecznie dotrzeć. - W najbardziej optymistycznym scenariuszu SpaceX wyśle misję na Marsa za 10 lat - mówił w "Wall Street Journal". - W najbardziej pesymistycznym, za lat 15 czy 20.

Musk ma misję i pieniądze na jej realizację. - Asteroida czy superwulkan mogą nas w każdej chwili zniszczyć. A mamy też zagrożenia, z którymi nie miały do czynienia dinozaury - opowiada. - Przeszliśmy miliony lat ewolucji, ale w ciągu ostatnich 60 lat broń jądrowa dała nam narzędzie, którym możemy zakończyć nasze istnienie. Prędzej czy później, musimy rozsiać życie w miejsca dalekie od naszej zielono-niebieskiej kuli. Albo wyginąć.

***

Promy kosmiczne, weterani tysięcy orbit, będą się temu przyglądać z muzealnego zacisza. Pozbawione silników, częściowo zdemontowane czekają dziś na transport do Waszyngtonu, Los Angeles i Nowego Jorku na zasłużoną emeryturę. Ale ich następcy już grzeją silniki. Raz przetarta droga w gwiazdy nie opustoszeje.

WOJCIECH BRZEZIŃSKI jest dziennikarzem Polsat News.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz naukowy, reporter telewizyjny, twórca programu popularnonaukowego „Horyzont zdarzeń”. Współautor (z Agatą Kaźmierską) książki „Strefy cyberwojny”. Stypendysta Fundacji Knighta na MIT, laureat Prix CIRCOM i Halabardy rektora AON. Zdobywca… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 36/2011