Kościół od nowa

Jaki będzie Kościół za trzy lata? Za pięć? A za pięćdziesiąt? Akurat za pół wieku to katolicy będą się z nas śmiać. Oby tylko nas nie przeklinali.

27.01.2014

Czyta się kilka minut

Schody w Muzeach Watykańskich / Fot. Fridmar Damm / CORBIS
Schody w Muzeach Watykańskich / Fot. Fridmar Damm / CORBIS

Daliśmy się perfidnie oszukać, ale winą powinniśmy obar-czać samych siebie. Od lat debata o przyszłości chrześcijaństwa w Polsce i na świecie ogranicza się właściwie do statystyk. Kościoły będą pełne czy puste? Seminaria i klasztory – pełne czy puste? A duszpasterstwa? Na Lednicę przyjeżdżać będzie kilkaset, kilkadziesiąt, kilkanaście czy kilka tysięcy młodych? Po kolędzie księdza będą przyjmować w co drugim czy co szóstym domu?

ZŁUDNE STATYSTYKI

Każdego roku, chociażby przy publikacji wyników cyklicznych badań przeprowadzanych przez Instytut Statystyki Kościoła Katolickiego, odbywa się rytualny taniec na scenariusze czarne kontra tchnące nadzieją. Do znudzenia powtarzamy, że wprawdzie od 1980 r. liczba regularnie uczęszczających na niedzielne Msze spadła, za to dwukrotnie wzrosła liczba przystępujących do Komunii. Czyli że rodzima wiara się pogłębia. Zdeklarowani optymiści dodają, że faktycznie dominicantes ubywa, ale na tle reszty Europy i tak wypadamy świetnie. Dyżurni pesymiści ripostują, że istotnie – laicyzacja między Odrą i Bugiem nie postępuje w zawrotnym tempie i na dużą skalę, ale negatywny trend jest bezlitosny. A tąpnięcie dopiero nastąpi.

Słyszeliście i czytaliście to już kilka, kilkanaście, a może sto razy? Kłopot w tym, że z pasją roztrząsamy, jak liczny będzie Kościół – zamiast pytać, jaki on będzie? Jaki Kościół pozostawiamy dzieciom naszych dzieci? Święty czy nadpsuty? Bliższy Ewangelii czy sprawom tego świata? Wrażliwszy czy zadufany w sobie? Mądrzejszy czy głupszy?

Czasem warto radykalnie zmienić perspektywę. Jak wiadomo, optymista twierdzi, że szklanka jest do połowy pełna. Pesymista – że do połowy pusta. A wiecie, co powie realista? Że jest o połowę za duża.

WIARA ŻYWA

Dramatyczne pytanie stawia Jezus w osiemnastym rozdziale Ewangelii św. Łukasza: Czy Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie? Jasne, że nie myśli o statystykach. Nie myśli nawet o przetrwaniu Kościoła w jego najważniejszym i najświętszym wymiarze. Przecież sam dał nam Słowo, że bramy piekielne nie przemogą Tego, co zbudowano na Skale. W tym pytaniu słychać obawę o wiarę autentyczną, żywą. Co przyszłe pokolenia zrobią z Moją nauką? Stępią jej ostrze? Porzucą jako nieżyciową? Zakopią w ziemi jak sługa zły i gnuśny? Przetłumaczą na własną modłę? Zamienią na poręczną pałkę do okładania bliźnich?

Obyśmy nie skończyli jak w starym kawale, który naturalnie z punktu widzenia ortodoksji jest najczystszą herezją, ale przecież – po pierwsze – to dowcip, a nie encyklika. Po drugie, dobry kawał zawsze daje do myślenia. A Bóg bez wątpienia się cieszy, gdy człowiek zaczyna myśleć.

Otóż papież w trybie pilnym wzywa do Rzymu wszystkich kardynałów. To wprawdzie nie konklawe, ale hierarchowie zamykają się w Sykstynie. Pełna tajemnica i izolacja. Papież oświadcza: – Drodzy bracia kardynałowie, mam dla was dwie wiadomości: dobrą i złą. Którą chcecie usłyszeć jako pierwszą?

– Dobrą, Ojcze Święty – odpowiadają chórem purpuraci.

– Nasz Pan znowu jest z nami. Jezus Chrystus ponownie zstąpił na ziemię.

Pośród kardynałów wybucha euforia. Ściskają się, płaczą, klękają albo kładą się krzyżem. Ale jeden się zreflektował i pyta: – Ojcze Święty, a jaka jest zła wiadomość?

– Dzwonił wczoraj do mnie z Konstantynopola.

TRYBUNAŁ POKOLEŃ

Oczywiście teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno. Poznajemy tylko po części. Wydaje się nam, że kontemplujemy panoramę Himalajów, a dostrzegamy zaledwie czubek własnego nosa.

Doskonale umiemy oceniać i analizować wstecz. Z przyszłością mamy pod górkę. Gdybyśmy przenieśli się wehikułem czasu i stanęli przed naszym chrześcijańskim praszczurem z pierwszych wieków, za nic by nie uwierzył, że serce Kościoła nie będzie już bić w Aleksandrii, Antiochii czy Kartaginie. Gdybyśmy tuż przed bitwą pod Wiedniem we wrześniu 1683 r. spotkali się z błogosławionym Markiem z Aviano, zagrzewającym właśnie chrześcijańską armię do walki przeciw Turkom – doznałby szoku, gdyby usłyszał, że za dwieście lat papież odwiedzi meczet i ucałuje Koran. Gdybyśmy Piusowi IX oświadczyli, że jego następcy będą orędownikami rozdziału Kościoła od państwa i wolności wyznania – musiałby się mocno przytrzymać tronu, żeby zeń nie spaść. Gdybyśmy dwa lata temu zapowiedzieli grupie katolickich dziennikarzy z Polski, że wkrótce schorowany Benedykt zrezygnuje z urzędu – w najlepszym razie przypomnieliby Jana Pawła II i popukali się w głowę; w najgorszym odsądzili nas od czci i wiary. Gdybyśmy w dzień wyboru kard. Bergoglia ogłosili, że papież nie wprowadzi się do Pałacu Apostolskiego i zamieszka w hotelu – uznano by nas za naiwnych idealistów. Sam zaklinałem się, że na taki precedens nigdy nie zgodzi się watykańska ochrona. Teraz w ramach nauczki powinienem wejść pod stół i to odszczekać albo połknąć własny język.

Tak – za kilkadziesiąt lat katolicy zachodzić będą w głowę, jak ich przodkowie z przełomu XX i XXI wieku z niezachwianą pewnością i poczuciem oczywistości głosili różne sądy, które z perspektywy nowych czasów zabrzmieć muszą niedorzecznie. Będą się dziwić, a może i śmiać, że w wielu punktach tak płytko, naiwnie czy tchórzliwie rozumieliśmy Ewangelię.

Jednocześnie – i to mnie w chrześcijaństwie urzeka, fascynuje – będą mieli poczucie absolutnego braterstwa i solidarności z nami. Tak jak my przy wszystkich różnicach nie mamy wątpliwości, że na przestrzeni wieków pozostajemy dziećmi jednego Kościoła. Zmieniają się liturgiczne ryty, ale Jezus w łamanym Chlebie był, jest i będzie. Zmieniają się wiedza i pogląd na świat, ale od dwóch tysiącleci słyszymy te same słowa, które po raz pierwszy wybrzmiały w Nazarecie, Nain, Kafarnaum i Jerozolimie. Przez historię niesiemy skarb w glinianych naczyniach. I to normalne, że kruche naczynia pękają. Bylebyśmy tylko nie uszkodzili, nie rozmienili na drobne bądź nie zgubili samego skarbu. Bo za to nasi spadkobiercy będą mieli prawo nas przekląć. A już na pewno będą się za nas wstydzić.

Patrząc, jak ostatnio Kościół w Polsce rozpaliła do czerwoności walka z gender, jak dziś stała się tematem numer jeden – zastanawiam się, jak osądzi to nieubłagany trybunał przyszłych pokoleń. Będzie sobie z naszego Kościoła kpić czy pochwali jego przenikliwość i dalekowzroczność? A może wszystko okaże się tylko pianą, która szybko spłynie i nie pozostawi po sobie żadnego śladu?

CZŁOWIEK DROGĄ KOŚCIOŁA

Czy po tysiącleciu od rozłamu katolicyzm i prawosławie wreszcie się zjednoczą? Czy za kilkanaście lat obrady zainauguruje Sobór Watykański III? A może instytucja wielkich soborów wygasa? Czy w różańcu pojawi się pięć nowych tajemnic? Czy za trzy wieki najważniejszym dla Kościoła kontynentem stanie się Azja? Czy Najświętszy Sakrament będziemy mogli zabierać po Mszy do domu jak w pierwszych wiekach chrześcijaństwa? Czy – powiedzmy – w 2214 r. więcej niż połowa Polaków będzie się deklarować jako katolicy? A czy będzie wtedy Polska?

Udzielać rozstrzygających odpowiedzi na powyższe i setki podobnych pytań byłoby szaleństwem. Co oczywiście nie oznacza, że nie należy tych kwestii rozważać i analizować. Trudno zresztą zaprzeczyć, że generalnie na przestrzeni ostatnich kilku, nawet kilkunastu dziesięcioleci olbrzymia łódź Kościoła w coraz większym stopniu koryguje kurs na bliższy Ewangelii. Wracamy do źródła. Duch rozsadza zbyt sztywne struktury. Człowiek w coraz większym stopniu staje się drogą Kościoła. Autorytetu szuka się nie tyle w petryfikowaniu hierarchicznego porządku i ślepym posłuszeństwie, ile w wiarygodnym świadectwie. Kościół en bloc zaczął się stawać franciszkański na długo przed Franciszkiem, chociaż rzeczywiście ostatnio zmiany nabrały tempa.

Żyjemy w kraju, w którym wszystko sprowadza się do plemiennych sympatii i antypatii, więc aż strach posługiwać się niektórymi hasłami. Ale zaryzykuję, bo to prawda: Kościół przyszłości będzie Kościołem otwartym. Naturalnie zawsze znajdą się tacy, którzy za wszelką cenę będą usiłowali zatrzasnąć innym przed nosem drzwi. Zwłaszcza w Polsce ich nie brakuje i niewykluczone, że w przyszłości zapłacimy tu za to słoną cenę. Ale biegu wielkiej rzeki nie da się odwrócić.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Były dziennikarz, publicysta i felietonista „Tygodnika Powszechnego”, gdzie zdobywał pierwsze dziennikarskie szlify i pracował w latach 2000-2007 (od 2005 r. jako kierownik działu Wiara). Znawca tematyki kościelnej, autor książek i ekspert ds. mediów. Od roku… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2014