Wstańcie, chodźmy

Modląc się pod krzyżem w San Damiano, Franciszek z Asyżu usłyszał od Mistrza: „Idź i odbuduj mój dom, gdyż popada w ruinę”. Kardynał Bergoglio, przyjmując w Sykstynie jego imię, musiał pamiętać o tych słowach.

16.03.2013

Czyta się kilka minut

Marc Chagall, Białe ukrzyżowanie, 1938 r. / Fot. BRIDGEMAN ART GALLERY
Marc Chagall, Białe ukrzyżowanie, 1938 r. / Fot. BRIDGEMAN ART GALLERY

Każdego dnia dowiadujemy się o Franciszku czegoś nowego. Że przed konklawe mieszkał w pokoju numer 203. Że jako uczeń u salezjanów budził się, gdy inni jeszcze spali, i służył do Mszy ukraińskiemu kapłanowi, ks. Stefanowi Czmilowi, dziś kandydatowi na ołtarze. Że jego ulubionym filmem jest Oscarowa „Uczta Babette” i że kocha poezję Hölderlina. Że nie chciał przed sądem odpowiadać na pytania o czasy, gdy Argentyną rządziła junta. Że oczywiście mówi po hiszpańsku i włosku, ale też po angielsku, francusku, portugalsku i niemiecku. Że podczas każdego pobytu w Rzymie przychodził modlić się do Bazyliki Santa Maria Maggiore. Że przed wstąpieniem do jezuitów obronił dyplom chemika. Że ostro krytykował Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Że jego ojciec pracował na kolei. Że po wyborze na Stolicę Piotrową powiedział elektorom, aby im Bóg wybaczył.
Albo że na jego ulubionym obrazie płonie synagoga. Płoną domy pogniecione i powywracane, jakby były wycięte z papieru. Rewolucjoniści maszerują pod czerwonymi sztandarami. Przerażeni Żydzi usiłują przepłynąć łodzią na drugi brzeg. Przerażona Żydówka tuli dziecko, przerażony Żyd tuli Torę. Żydowskie duchy lamentują w przestworzach. Brodacz w zielonym płaszczu, z workiem zarzuconym na plecy, podąża spiesznym krokiem w niewiadomym kierunku. Zamiast szkarłatnym suknem – Cieśla z Nazaretu przepasał się tałesem. Ktoś o krzyż oparł drabinę. Jezus umiera. Z nieba spływa światłość.
Jorge Mario Bergoglio miał niecałe dwa lata, gdy w 1938 r. Marc Chagall malował „Białe ukrzyżowanie”.
Jako 76-latek, w miniony czwartek, gdy w Sykstynie odprawiał pierwszą w życiu Mszę jako następca Rybaka z Galilei, powiedział: „Kiedy idziemy bez krzyża, kiedy budujemy bez krzyża i wyznajemy Chrystusa bez krzyża, nie jesteśmy uczniami Pana. Jesteśmy ludźmi doczesnymi, jesteśmy biskupami, kapłanami, kardynałami, papieżami, ale nie uczniami Pana”.
WYJDŹCIE I PYTAJCIE
Jezus na obrazie Chagalla jest spokojny. Mimo całego okrucieństwa, skupionego wokół Jego krzyża, mimo smutku i przerażenia rozdzierającego ziemię i niebo – nie krzyczy, Jego ciało się nie pręży. Można by pomyśleć, że wisi półprzytomny z bólu, jakby na chwilę przygasł umęczony cierpieniem własnym i świata. Ten, o którym Jan Chrzciciel powiedział, że on sam nie jest godzien rozwiązać rzemyka u Jego sandałów – pokornie zwiesił głowę, jakby chciał przyjąć płynącą z niebios biel błogosławieństwa.
Minęła zaledwie godzina pontyfikatu Franciszka, a zobaczyliśmy już pierwszy wielki gest. Zanim papież udzielił z loggi Bazyliki św. Piotra uroczystego błogosławieństwa Urbi et orbi, powiedział: „Ale najpierw proszę was o przysługę: zanim biskup pobłogosławi lud, proszę was, byście pomodlili się do Pana o błogosławieństwo dla mnie. Modlitwa ludu proszącego o błogosławieństwo dla swego biskupa. Odmówmy w ciszy tę waszą modlitwę za mnie”.
I pochylił głowę. Podobno na placu św. Piotra między dwoma skrzydłami kolumnady Berniniego zgromadziło się ponad sto tysięcy wiernych. Wielu przyjechało spoza Włoch i Europy; niektórzy nie rozumieli ani jednego słowa. Jednak w chwili, gdy zamilkł i pochylił głowę, nad Watykanem zaległa absolutna cisza. Jeden gest przemówił z większą siłą niż kilkadziesiąt słów. W niemą modlitwę włączyli się nawet ci, którzy nie wierzą, a na plac przyszli po prostu z ciekawości. Głodni przeżycia czegoś wyjątkowego, unikalnego. Ale tego się chyba nie spodziewali.
Słowa o biskupie z ludu i dla ludu znowu przestały trącić manierą. Tak przejmujące milczenie tak wielkiego tłumu zgromadzonego na tym placu słyszałem tylko raz, gdy przed ośmioma laty, tuż przed godziną dziesiątą wieczorem inny Argentyńczyk, abp Leonardo Sandri ogłosił, że Jan Paweł II umarł.
Teraz byliśmy świadkami następnego kroku na drodze odzierania papiestwa z dworskiego blichtru. Poprzednicy Franciszka rezygnowali z lektyk, tiar i koronacji. Błogosławiony Jan XXIII nie pozwolił składającym hołd kardynałom ucałować się w kolano i stopę – uznając, że z pewnością wystarczy pierścień. Wybrany w sierpniu 1978 r. Albino Luciani, gdy po raz pierwszy przemawiał do wiernych, chyba zresztą zupełnie nieświadomie i naturalnie, zrezygnował z pluralis majestatis.
Franciszek jest franciszkański. Odrzuca aksamitną pelerynę, przed tłumem stoi ubrany tylko w białą sutannę. Nie zakłada złotego, wysadzanego szlachetnymi kamieniami pektorału. Zostaje przy własnym biskupim krzyżu, który wygląda na wytarty kawałek zwykłego metalu. Zaczyna od: „Bracia i siostry, dobry wieczór”. Dziennikarz „International Herald Tribune” musiał być zaszokowany bezpretensjonalnością nowego papieża, skoro pierwsze jego słowa przetłumaczył: Ladies and Gentlemen...
Ale w tym – wydawałoby się – wypowiedzianym ot tak, grzecznościowym zwrocie papież potwierdził jeszcze inną korektę kursu, zgodnie z którą od ostatniego Soboru żegluje Piotrowa łódź. Katolickie przesłanie ma dotrzeć do wszystkich. To Jan XXIII zakończył encyklikę „Pacem in terris” zdaniem z pozoru błahym, ale w istocie rewolucyjnym: „Dla wszystkich zaś ludzi prawdziwie dobrej woli, do których również ta Nasza encyklika się zwraca, prosimy Boga Najwyższego o zdrowie i pomyślność”. Po wiekach Kościół przypomniał sobie o jeszcze jednym – powszechnym, globalnym – adresacie.
A długo nie chciał pamiętać, bo się bał przede wszystkim rozmycia tożsamości. Jakby wyjście ku światu, do czego przecież wzywa Ewangelia, groziło śmiertelnym zakażeniem. Na dodatek dał się zwieść podszeptom, że wszystkich poza jego skrupulatnie wytyczonymi granicami czeka potępienie. Czyż nie tak nauczali nawet wielcy święci? Jeszcze przed stuleciem liczne wypowiedzi kardynała Jorge Maria Bergoglia, teraz w pośpiechu wyszukiwane przez redakcyjnych researcherów, w wielu prawowiernych kręgach wzbudziłyby niesmak. Przed rokiem chociażby ostrzegał argentyńskich księży, że także Kościół stacza się w faryzejską hipokryzję, zapominając, że jego Mistrz nie unikał trędowatych i jadał z prostytutkami: „Jezus uczył nas czegoś innego: wyjdźcie na zewnątrz. Wyjdźcie i podzielcie się swoim świadectwem, wyjdźcie i zbliżcie się do swoich braci, wyjdźcie i dzielcie się, wyjdźcie i pytajcie. Stańcie się Słowem zarówno w ciele, jak i w duchu”.
To dlatego zaczął od prostego: „Bracia i siostry, dobry wieczór”. Nie od: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”. Ale przecież Nikogo ani niczego tym samym nie zdradził. Przeciwnie, gdy pozdrowił już wszystkich – wszystkich zaprosił do modlitwy. Ojcze nasz, któryś jest...
KOBIECA STOPA
Jezus z obrazu Chagalla współcierpi z żydowskimi braćmi i siostrami. Jest pozornie bierny, przymyka oczy, ale wcale nie jest daleki. To nie muskularny młodzieniec ze ściany Sykstyny, który władczym gestem strąca w otchłań bądź wynosi na niebiosa. Jezus jest u Chagalla doskonałym odkupieniem, przebłagalną ofiarą, czystym miłosierdziem.
Każdego dnia dowiadujemy się o papieżu czegoś nowego. Ale lawina dopiero przed nami. Redakcje ślą reporterów do Argentyny, a ci mają jedno zadanie: dotrzeć wszędzie, gdzie tylko się da – i dowiedzieć się wszystkiego, co tylko możliwe. Rodzina i krewni, przyjaciele i wrogowie, koledzy z podstawówki i współpracownicy z kurii... Oficyny wydawnicze już podpisują kontrakty na przekłady jedynej jak na razie, autoryzowanej biografii Bergoglia, współautorstwa Sergia Rubina. Dla dziennikarza to złoty strzał. Ale zaraz powstaną dziesiątki następnych, rzetelnych i sensacyjnych, mądrych i głupich. Z szuflad i archiwów dziennikarze wydobędą fotografie, o jakich sam papież nie miał pojęcia. Wyszperają wywiady i artykuły, o których dawno zapomniał.
Na razie trzeba się jednak posilić tym, co jest. Cucina da solo, si sposta in bus – cieszy się dziennik „Corriere della Sera”. Tak, już niemal cały świat wie, że papież Franciszek jeszcze jako biskup sam sobie gotował, nie miał prawa jazdy i jeździł komunikacją miejską. Na dowód publikuje się fotografię kard. Bergoglia w wagonie metra: wyglądem przypomina zmęczonego pracą księgowego, który właśnie wraca z biura – tyle że spod czarnego płaszcza wysunęła się biel koloratki.
Albo inna fotografia: Wielki Czwartek w Buenos Aires. Mandatum, czyli obrzęd obmywania nóg. Piękny, ale przecież tak łatwy do zdegradowania w kicz, nieszczerość. Wspominając papieskie misteria na Lateranie, ks. Adam Boniecki pisał, że ich specyfiką „jest – czy wypada to powiedzieć? – zapach znakomitych perfum. Nie wiem, kto tak pachnie, może korpus dyplomatyczny przy Stolicy Apostolskiej in gremio z małżonkami, może rzymscy notable, licznie na tej liturgii u św. Jana zgromadzeni...”. Z reguły nogi umywa się żebrakom, bezdomnym, chorym albo emerytowanym księżom. Ale nigdy nie widziałem, żeby biskup klękał i dotykał stóp kobiecych. Może z obawy, że to nieskromne?
Tymczasem na fotografii – oprócz klęczącego kard. Bergoglia, ubranego w białą albę obwiązaną cingulum – widzimy twarze samych kobiet. Na posadzce stoi miska z blachy, którą pomalowano białą emalią, w rękach kardynała – taki sam dzban z czarnym uchem i obwódką. Jak przez mgłę pamiętam, że podobny dzban i miednicę miała moja babcia. Gdy spadały na podłogę, wydawały głuchy brzęk lichego metalu. A jednak scena przedstawiona na fotografii odbywa się w Buenos Aires, zaledwie osiem lat temu. Kardynał ostrożnie trzyma w dłoni stopę kobiety w klapkach. Kobieta siedzi na krześle, na ręku trzyma niemowlę. Zmęczone, opuchnięte łydki wydają się jeszcze grubsze w zestawieniu z drobnymi stopami śpiącego dziecka.
Nie, kard. Bergoglio nie miał nic wspólnego z tzw. teologią wyzwolenia – zaprzeczają kardynałowie, jego biograf i dziennikarze. Kard. Stanisław Dziwisz mówi o papieżu Franciszku: „Z Janem Pawłem II reprezentowali tę samą linię. Wiedzieli, że przyszłość nie należy do marksizmu, ale do praw człowieka, praw narodów i solidarności. Chcieli rozwiązywać problemy społeczne tak, aby lekarstwo nie było groźniejsze od choroby”.
To prawda, że zwłaszcza od chwili wybuchu globalnego kryzysu kard. Bergoglio nie szczędził gorzkich słów neoliberalnemu kapitalizmowi, ale o ubogich upominał się w duchu franciszkańskim. Wolał odwiedzać slumsy niż wygłaszać tyrady w mediach, a już na pewno – niż iść na barykady. Odmianę losu biedaków widział w nawróceniu bogaczy. Jeżeli teraz spełni pokładane w nim nadzieje i zobowiązanie, które przyjął na siebie wraz z imieniem Franciszek – wówczas przypomni zagłuszone w ostatnich latach soborowe hasło, że Kościół powinien kierować się preferencyjną opcją na rzecz ubogich.
SIEDEM CÓREK KOŚCIOŁA
Ale oprócz cierpiącego Mesjasza według Chagalla, dla papieża ważna musi być również ikona z San Damiano. Krzyż, przed którym modlił się św. Franciszek z Asyżu. Jezus z tamtego kościółka spogląda na świat szeroko otwartymi oczami, a ramiona otwiera w serdecznym geście, jakby chciał przygarnąć całą ludzkość.
Na takiego papieża czeka wielu spośród tych, którzy po rozpoczęciu konklawe przychodzą na plac św. Piotra i wpatrują się w komin Sykstyny. Jak troje przyjaciół pochodzących z Rumunii: Ovidiu jest niewierzący, Dana – prawosławna, a Pietro to mieszkający we Włoszech katolik. Ovidiu przyszedł wyłącznie z ciekawości. Dana mówi, że do szpiku katolickie przecież konklawe przeżywa duchowo. A Pietro dodaje, jakby zawstydzony własną opinią: – Chciałbym papieża, który w większym stopniu będzie ufał nie tylko Bogu, ale też ludziom.
W środowy wieczór o 19.06 z komina unosi się wreszcie biały dym, co niezawodnie oznacza, że do elektronicznie sterowanego pieca kardynałowie wsunęli chemiczny wkład z chloranu potasu, laktozy i kalafonii – zamiast innego, wydzielającego dym czarny, a składającego się z nadchloranu potasu, antracenu i siarki. Cóż, większość elektorów chyba nie wiedziała, że właśnie wybrali papieża po technikum chemicznym, który szczegółowo potrafiłby wyjaśnić, co i dlaczego.
Zanim kardynał protodiakon drżącym głosem obwieści wybór, stojąca obok mnie kobieta wzdycha: – Gdyby wybrali tamtego kapucyna ze Stanów, który sprzedał arcybiskupi pałac, ze szczęścia zostałabym chyba na tym placu do rana...
Pobożne życzenia – studzą pozostali. Skoro papieża wybrano już w piątym głosowaniu, będzie jeden z faworytów: Scola, Scherer albo Ouellet. Sam w korespondencji na stronę internetową „TP”, wczesnym popołudniem, po drugim czarnym dymie pisałem, że możliwe są dwa scenariusze. À la Ratzinger, czyli szybkie zwycięstwo faworyta, albo à la Wojtyła: impas wokół najmocniejszych kandydatów, kolejne bezowocne głosowania – i wreszcie wysunięcie zaskakującego elektora, który niczym magnes przyciąga głosy i zwycięża.
Głupiec... Jak niemal wszyscy zapomniałem o Duchu Świętym i scenariuszu à la Luciani. Pierwsze konklawe w 1978 r. Zaledwie dwa dni, cztery głosowania – i papież, którego nikt się nie spodziewał. Włącznie z samym zainteresowanym, który przed wejściem do Sykstyny ponoć się wahał, czy zepsuty samochód naprawiać w Rzymie, czy odholować do Wenecji.
Co dziwniejsze, w pewnym stopniu spełniły się oczekiwania kobiety z placu, które tak lekko wykpiliśmy. Wprawdzie papież to nie kapucyn, ale jezuita. Nie z USA, ale przecież z Ameryki. I nie sprzedał rezydencji, aby wypłacić odszkodowania ofiarom molestowania – ale też nie wprowadził się do arcybiskupiego pałacu, tylko do zwykłego mieszkania w centrum Buenos Aires, które w chłodne dni ogrzewa piecykiem. Na pewno nie tak nowoczesnym jak tamten, który obwieścił jego wybór.
Bergoglio należy też do grona dobrych pasterzy, wrażliwych i miłosiernych. Jego najwyższą irytację budzą księża, którzy odmawiają chrztu dzieciom wychowywanym przez samotne matki: „To są dzisiejsi hipokryci. Ci, którzy klerykalizują Kościół. Ci, którzy odpychają lud Boży od zbawienia. A ta biedna dziewczyna, która zamiast dziecko zwrócić nadawcy, odważyła się urodzić – musi się błąkać od parafii do parafii, żeby je ochrzcić!”. Sam opowiadał, jak do wspólnoty Kościoła przyjmował siedem córek, które kobieta urodziła z różnych związków. Nie miała pieniędzy ani chrzestnych. To Bergoglio znalazł kandydatów na sakramentalnych rodziców.
– Kiedy człowiek wchodzi na konklawe, nagle, w mgnieniu oka padają wszystkie napisane już scenariusze, prasowe spekulacje, ludzkie wyobrażenia – mówi kard. Kazimierz Nycz. Oczywiście Argentyńczyk był wymieniany wśród papabili – tyle że w kwietniu 2005 r. Jedna z kilku niepotwierdzonych wersji przebiegu tamtego konklawe głosi, że został wskazany aż przez 40 elektorów. To nieco przypominałoby wybór Karola Wojtyły, który ponoć już w sierpniu 1978 r. otrzymał kilka głosów.
Tyle że teraz żaden watykanista już na Bergogliego nie stawiał. Wydawał się za stary, wszyscy byli pewni, że po rezygnacji Benedykta elektorzy poszukają młodszego papieża. Czyż nie do tego nawiązał Franciszek, gdy podczas piątkowego spotkania z kardynałami wezwał: „Naprzód, drodzy bracia! Być może połowa z nas jest ludźmi w podeszłym wieku. Starość – lubię tak to określać – jest siedzibą mądrości życia”. I dodał: „Dawajmy tę mądrość ludziom młodym, jak dobre wino, które z biegiem lat staje się lepsze!”.
Zapewne nigdy się nie dowiemy, jak wybrano Franciszka. Ale poza nieogarnionym i nieprzewidywalnym Parakletem widać kilka czynników, które mogły zadziałać jak katalizator.
ZMĘCZENI EUROPĄ
Modląc się pod krzyżem w San Damiano, Biedaczyna z Asyżu usłyszał od Mistrza: „Franciszku, idź i odbuduj mój dom, gdyż popada w ruinę”. Kard. Bergoglio, przyjmując w Sykstynie jego imię, musiał pamiętać o tych słowach.
Podczas i wokół poprzedzających konklawe kongregacji generalnych panowała atmosfera przypominająca nieco początek Soboru Watykańskiego II – tamto buzujące przekonanie, że trzeba ruszyć z posad nieco omszałą bryłę Kościoła. I nie chodzi o dyżurne debaty o celibacie czy kapłaństwie kobiet, ale pragnienie, by wrócić do orzeźwiającego źródła Ewangelii.
Bez echa nie mogły pozostać: szok wywołany falą pedofilskich skandali, fatalne w skutkach zaniedbania i pomyłki współpracowników poprzedniego papieża, wątpliwości wokół watykańskich finansów, kompromitująca afera VatiLeaks i wreszcie bezprecedensowa w najnowszych dziejach rezygnacja Benedykta XVI. Jak w rozmowie z „Tygodnikiem” zauważył watykanista Andrea Tornielli, są kwestie, wokół których zanika klasyczny podział na kościelnych liberałów i konserwatystów: – Zmiany w kurii i większa kolegialność były dotychczas sztandarowym hasłem tych pierwszych. Ale teraz obie frakcje mówią jednym głosem. To nie jest już kwestia ideologicznego programu ograniczenia władzy papieża. Nie, nic z tych rzeczy. Tu idzie o wiarygodność Kościoła.
Ale był jeszcze jeden istotny czynnik, który umyka komentatorom – efekt zeszłorocznego XIII Zgromadzenia Ogólnego Synodu Biskupów, poświęconego nowej ewangelizacji. To październikowe spotkanie okazało się tyglem, w którym zderzyły się różne doświadczenia Kościołów lokalnych – od agonii po rozkwit, od Niemiec po Kambodżę. Śledzący obrady ks. Tomasz Jaklewicz pisał: „Ponad 200 wypowiedzi ojców synodalnych, audytorów, delegatów bratnich Kościołów ułożyło się w wielki, może nieco chaotyczny, ale cenny przegląd duszpasterskiej aktywności Kościoła w różnych miejscach świata”. Wielu uczestników Synodu wracało z Rzymu z przeświadczeniem, że katolicyzm nie kończy się na Europie, a znalezienie nowych form ewangelizacji jest potrzebą chwili. – Już na trzy tygodnie przed konklawe powtarzałem, że papież spoza naszego kontynentu byłby dobrym wyborem – mówi kard. Nycz, jeden z uczestników Synodu. – To w pewnym sensie dziejowa sprawiedliwość.
Zresztą zmęczenie priorytetowym traktowaniem problemów Starego Kontynentu narastało w Kościele od lat. Laicyzacji Europy nie powstrzymał Boży atleta, Jan Paweł II, ani subtelny intelektualista Benedykt XVI. Wielokrotnie ponawiana przez tego ostatniego propozycja, aby europejskie elity wspólnie z Kościołem stanęły na straży podstawowych wartości zakorzenionych w dziedzictwie klasycznym i chrześcijańskim – nie spotkała się z poważną odpowiedzią. Żenującym przejawem tego désintéressement była ujawniona przez prasę notatka czterech pracowników brytyjskiego Foreign Office, którzy idealną wizytę papieża w ich kraju wyobrażali sobie tak, że Benedykt miałby m.in. pobłogosławić parę homoseksualną, przeprosić za Wielką Armadę, otworzyć klinikę aborcyjną i wypuścić pod swoim imieniem nową markę prezerwatyw.
Dlaczego w takim razie Jorge Mario Bergoglio? Bo jest nie tylko – co najważniejsze – rzutkim i ujmującym duszpasterzem, ale też sprawnym zarządcą. W latach 70. kierował m.in. prowincją jezuitów w Argentynie. Biskupem jest od 1992 r. Zaczynał jako sufragan, aby formalnie pełnię rządów nad archidiecezją Buenos Aires przejąć w 1998 r. I zbierał bardzo dobre noty.
Oczywiście papież Franciszek przyniesie też do Rzymu latynoską perspektywę, a niekryjący optymizmu kardynałowie mówią wręcz o wiośnie Kościoła. Może, ale... Nowemu biskupowi Rzymu wbrew pozorom nie są obce problemy nękające Europę. I to nie tylko dlatego, że w jego żyłach płynie po rodzicach piemoncka krew, a przez kilka miesięcy mieszkał we Frankfurcie nad Menem. Otóż biorąc pod uwagę statystyki, akurat Argentyna nie jest krajem kwitnącego katolicyzmu: jedynie 25 proc. wiernych uczestniczy tam co niedzielę we Mszy. A kard. Bergoglio nieraz wchodził w zwarcie z argentyńskimi władzami w takich kwestiach jak aborcja, jednopłciowe małżeństwa czy adopcja dzieci przez pary homoseksualne. Prezydent Argentyny stwierdziła wręcz, że jego wystąpienia charakteryzuje ton „jak ze średniowiecza i czasów Inkwizycji”. Papieżowi jednak nie uśmiecha się polityzacja Kościoła – chrześcijańskie zaangażowanie w kwestie społeczne i publiczne postrzega wedle charyzmatu zrzeszającego świeckich ruchu Comunione e Liberazione.
Tuż przed konklawe, podsumowując oczekiwania kardynałów wobec następcy Benedykta, pojawiła się opinia, że dziś Kościołowi potrzeba Jezusa z dyplomem MBA. Bergoglio? Kto wie...
HISTORIA I RUCH
Gdyby na obrazie Chagalla zasłonić umierającego Jezusa, na świecie pozostałoby zło, strach i śmierć. Przyszłość znalazłaby się w rękach mężczyzny, który podpala synagogę. I rewolucjonistów maszerujących z przeciwnego kierunku.
Tragiczna historia XX w. wplątała w swą sieć także Bergoglia. Toczona przez argentyńską juntę przeciw własnemu narodowi tzw. brudna wojna kosztowała życie około 30 tys. zamordowanych i zaginionych. I chociaż zakończyła się w 1983 r. wraz z upadkiem dyktatury – odtąd jak cień podąża za przyszłym papieżem Franciszkiem. Nic dziwnego, że jego wybór na Stolicę Piotrową znowu przywołał dawne oskarżenia.
Chodzi o dwie sytuacje. Pierwsza to porwanie dwóch jezuitów w 1976 r. Krążą już przeróżne wersje: od oskarżenia, że ks. Bergoglio był współodpowiedzialny, przez zarzut bierności – po przekonanie, że jego interwencja u władz uratowała obu zakonnikom życie. Drugi zarzut wiąże się z porwaniem kobiety w piątym miesiącu ciąży. Przed śmiercią zdążyła urodzić, ale niemowlę przekazano do adopcji. Jej rodzina zarzuca, że Bergoglio wiedział o losie dziecka, ale zachował to dla siebie i nie podjął starań, aby wróciło do biologicznych krewnych.
Oba te oskarżenia szczegółowe towarzyszą generalnemu: Przyszły papież należał do duchownych wspierających dyktaturę, w najlepszym zaś razie dawał wojskowym milczące przyzwolenie.
Sam oskarżony długo nie odpowiadał na zarzuty. Jak twierdzi jego biograf, stała za tym pokora. Koniec końców wyjawił jednak kilka faktów, m.in. że w czasach dyktatury chronił księży i seminarzystów, a podobnemu do siebie mężczyźnie miał oddać własne dokumenty, aby bezpiecznie uciekł z Argentyny. Dziś papieża broni m.in. znany działacz praw człowieka i laureat pokojowego Nobla Adolfo Pérez Esquivel. Z kolei Sergio Rubin zaznacza, że Bergoglio równie daleko było do latynoskich prawicowych generałów, jak i lewicowych partyzantów. Jak Jezusowi na obrazie Chagalla, rozpiętemu między nazistowskim i bolszewickim szaleństwem.
Papież Franciszek milczy, ale w sobotę ma spotkać się z dziennikarzami. Kiedy bieżący numer naszego pisma trafi do kiosków, już będzie wiadomo, czy padły pytania o argentyńską brudną wojnę. Na razie papież nie ogląda się za siebie. W rozmowie z „Tygodnikiem” kard. Nycz opowiada, jak przed pierwszą Mszą po konklawe wszedł do kaplicy, która była jeszcze pusta. Pusta – z wyjątkiem siedzącego w ławce Franciszka, w ciszy przygotowującego się do liturgii.
A podczas Mszy – nowe zaskoczenia. Począwszy od czarnych, a nie czerwonych butów – po zaimprowizowaną, liczącą niespełna osiem minut homilię, na dodatek wygłoszoną nie od papieskiego tronu, ale po prostu z ambony.
To była homilia o ruchu, ruchu koniecznym do wiary i życia. Ruchu w podążaniu do Boga, ruchu w budowaniu Kościoła, ruchu w wyznawaniu Jezusa. Sam papież też był w ruchu, bez przerwy gestykulował. Kiedy mówił, że bez Chrystusa jesteśmy jak dzieci budujące na plaży zamki z piasku – poruszał uniesionymi ku górze palcami, jakby przesypywał drobne ziarenka. Kiedy mówił, że o czymś sobie pomyślał – palcem wskazywał na własną głowę.
„Gdy nie idziemy, stajemy w miejscu” – powiedział. Dobiegający osiemdziesiątki papież miałby poruszyć Kościół?
Pamiętacie Jana XXIII? Teraz zaczyna się podobnie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Były dziennikarz, publicysta i felietonista „Tygodnika Powszechnego”, gdzie zdobywał pierwsze dziennikarskie szlify i pracował w latach 2000-2007 (od 2005 r. jako kierownik działu Wiara). Znawca tematyki kościelnej, autor książek i ekspert ds. mediów. Od roku… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 12/2013