Koniec rozmowy

Na scenie, na której prowadzi się publiczną debatę nad prawem i wartościami, stoją dwa krzesła. Ale oba zajmuje ten sam rozmówca.

23.01.2017

Czyta się kilka minut

Andrzej Duda i Andrzej Rzepliński, Warszawa, 28 kwietnia 2016 r. / Fot. Jacek Domiński / REPORTER
Andrzej Duda i Andrzej Rzepliński, Warszawa, 28 kwietnia 2016 r. / Fot. Jacek Domiński / REPORTER

Ostatnie dwa miesiące były finałem długiego kryzysu związanego z Trybunałem Konstytucyjnym. Jego efektem jest całościowe przejęcie kontroli nad nim przez rządzącą większość. Warto poświęcić chwilę na refleksję, co takie przejęcie kontroli oznacza w szerszej perspektywie funkcjonowania wspólnoty, jaką, zgodnie z konstytucją, są wszyscy obywatele Rzeczypospolitej.

Według Jürgena Habermasa, niemieckiego filozofa i socjologa, właściwe funkcjonowanie społeczeństwa zależy od jakości komunikacji między jego członkami. Nie chodzi przy tym przede wszystkim o komunikację na poziomie mikro – w rozmowach prowadzonych twarzą w twarz, z przyjaciółmi czy rodziną – ale o komunikację na poziomie makro, na poziomie społeczeństwa. Komunikacja ta odbywa się poprzez działalność polityków, dziennikarzy, naukowców, a także zwykłych ludzi, którzy, korzystając z dobrodziejstwa mass mediów, z wolności wypowiedzi i wolności publikacji, rozpowszechniają poglądy, stanowiska i wartości w ogólnospołecznym dyskursie.

Prawo jako język

Jednym z najważniejszych narzędzi tej ogólnospołecznej, zinstytucjonalizowanej komunikacji jest prawo. Na swoim najbardziej podstawowym poziomie prawo jest językiem, w którym społeczeństwo formułuje swoje stanowisko co do rzeczy najważniejszych: celów, do których zdąża, czynów, których nie akceptuje, i wartości, które popiera. Tworzenie i stosowanie prawa jest złożonym i sformalizowanym procesem komunikacji. Wybory powszechne i poprzedzające je kampanie, debaty nad ustawami w parlamencie, wreszcie procesy sądowe są dyskusjami nad tym, co słuszne, a przez to warte poparcia i wprowadzenia w życie.

Ostatnia dyskusja, jaką przed wprowadzeniem prawa w życie odbywa nad nim społeczeństwo, rozgrywa się pomiędzy parlamentem a sądem konstytucyjnym. Wypowiedź parlamentu, a w rzeczywistości większości, która aktualnie rządzi – to ustawa. Drugą stroną tej dyskusji jest mniejszość, w danej chwili niereprezentowana przez partię rządzącą. Wypowiedzią tej strony jest wniosek do Trybunału Konstytucyjnego, a więc prośba, żeby Trybunał wdał się w dyskusję z parlamentem co do tego, czy uchwalona ustawa jest rzeczywiście dobrym rozwiązaniem. Wyrok Trybunału, mający moc ustawy, jest zatem odpowiedzią na ustawę: wyrażeniem zgody przez mniejszość na daną regulację bądź też wyrażeniem sprzeciwu, który musi zostać przez parlament uwzględniony.

Społeczna dyskusja na poziomie makro, w szczególności dyskusja nad prawem, jeśli ma mieć sens, powinna przebiegać według pewnych warunków. Habermas wskazuje te warunki poprzez konstrukcję tzw. idealnej sytuacji mowy. Nikt nie jest wykluczony z dyskusji, każdemu zapewnia się możliwość w niej udziału na zasadzie równości szans, każdy może skrytykować pozycję rozmówcy, nikt nie działa pod przymusem, także przymusem zakończenia dyskusji w danym czasie, a każda strona ma obowiązek uwzględnić dobry argument.

Idealna sytuacja mowy jest utopią, ale zbyt dalekie odejście od tego wzorca oznacza zaprzeczenie dyskusji. A zaprzeczenie dyskusji to brak demokratycznej legitymacji dla jej efektów, to narzucenie partykularnego zdania części społeczeństwa innym, to wreszcie – jak wskazuje Habermas – droga do autorytaryzmu. Dlatego współczesne konstytucje chronią swobodę wypowiedzi, zabraniają cenzury, gwarantują każdemu równy udział w życiu politycznym i obdarzają równym głosem w wyborach. Konstytucje wreszcie ustanawiają zasadę trójpodziału władzy: także ona stanowi formę urzeczywistnienia równości i niezależności partnerów społecznych, którzy debatują o realizacji dobra wspólnego.

Większość trybunem mniejszości

Powiedzieć, że ostatni rok dostarczył w Polsce wielu przykładów komunikacji, która zaprzecza idealnej sytuacji mowy, to nic nie powiedzieć. Błyskawiczne, prowadzone nocą debaty nad ustawami oraz wprowadzanie tych ustaw w życie ze skutkiem natychmiastowym, aby nie dopuścić do ich konstytucyjnej kontroli, to rażące naruszenie wymogu odpowiedniego czasu na dyskusję. Paraliżowanie Trybunału kolejnymi regulacjami, aby nie mógł skutecznie i w odpowiednim czasie wyrokować, i niewpuszczanie posłów opozycji do sali obrad w czasie uchwalania budżetu, to przykłady niedopuszczalnego wykluczania z dyskusji. Bezpardonowe ataki na sędziów Trybunału, grożenie odebraniem ich praw, propagandowe obrażanie i ośmieszanie opozycji to psychologiczne środki przymusu, które zaprzeczają istocie dyskusji. Odmowa publikacji wyroków Trybunału, nazywanie ich „opiniami wydanymi przy kawie i ciasteczkach”, to z kolei zanegowanie podstawowego wymogu idealnej sytuacji mowy: obowiązku uznania dobrego argumentu.

Choć wydaje się to nieprawdopodobne, grudniowe wydarzenia w sprawie Trybunału pogorszyły już i tak bardzo złą jakość społecznej rozmowy. Oto bowiem rozmowa dwóch stron, choć daleka od ideału, została zastąpiona monologiem prowadzonym pod pozorem rozmowy. Powołanie nowej prezes TK, które odbyło się na podstawie ustawy wprowadzonej z efektem natychmiastowym i z pominięciem konstytucyjnych funkcji wiceprezesa Trybunału, pozwoliło na pełne przejęcie kontroli nad sądem konstytucyjnym i ostateczne dopuszczenie do orzekania trzech tzw. antysędziów – nielegalnie wybranych w grudniu 2015 r. dublerów wcześniej prawidłowo powołanych sędziów. Działanie to jest ostatecznym aktem uzurpacji, zdobyciem przez większość pozycji trybuna mniejszości. Na scenie, na której prowadzi się publiczną debatę nad prawem, nadal więc stoją dwa krzesła. Oba jednak zajmuje ten sam rozmówca, który w zależności od tego, w jakiej roli się wypowiada, przesiada się z jednego na drugie.

Trybunał nasz, więc dobry

W efekcie większość rządząca, która w zeszłym roku odmawiała rozmowy z mniejszością, m.in. systematycznie nie pojawiając się na rozprawach przed TK, rozmawia sama ze sobą. Rozmowę tę toczy, kierując się prostą filozofią: „Ich Trybunał nie był partnerem do rozmowy, nasz Trybunał już jest”. Nagle okazuje się, że Ministerstwo Sprawiedliwości, wcześniej dezawuujące Trybunał, ma pełen respekt dla sądu konstytucyjnego. Ba, nawet grozi sędziom sądów powszechnych postępowaniami dyscyplinarnymi, jeśli nie podporządkują się wyrokom tego Trybunału. Prof. Zaradkiewicz, zagorzały krytyk Trybunału w zeszłym roku, dzisiaj zachęca opozycję, aby właśnie do Trybunału skierowała ustawę budżetową, bo przecież jest on jedynym organem władnym tę sprawę rozpoznać. Zbigniew Ziobro wstrzymywał się natomiast z zarzutem nielegalnego rzekomo wyboru sędziów Rymara, Zubika i Tulei aż siedem lat (wybrano ich w 2010 r.), aby w styczniu tego roku złożyć wniosek do TK w ich sprawie. Jak widać, dopiero teraz jest z kim w Trybunale rozmawiać.

Prezes Przyłębska do składu, który będzie mógł wyrzucić z Trybunału trzech sędziów powołanych w 2010 r., wyznaczyła siebie, wybranego przez PiS sędziego Warcińskiego oraz jednego z dublerów (Mariusza Muszyńskiego). Zwłaszcza udział tej ostatniej osoby w dalszym demolowaniu Trybunału jest symboliczny – osobie nielegalnie do Trybunału wprowadzonej daje się możliwość usunięcia z niego legalnie wybranych sędziów. Dzięki takiej konfiguracji składu orzekającego większość rządząca, która głosem Prokuratora Generalnego sformułowała prawną wątpliwość, sama sobie, głosem nielegalnie wprowadzonych przez siebie do Trybunału osób, tę wątpliwość rozjaśni. Zakładając, że większość rządząca nie choruje na schizofrenię, zapewne zgodzi się sama ze sobą. A jeśli tak będzie, to usunie sędziów wybranych w 2010 r. przez opozycję i wprowadzi do Trybunału kolejnych trzech sędziów, w ten sposób całkowicie go dominując.

Adwokat diabła dowodzi świętości

Przejęcie Trybunału Konstytucyjnego czyni z niego atrapę. Konstrukcja prawna stojąca za sądownictwem konstytucyjnym jest oparta na idei checks and balances, wywodzącej się z trójpodziału władzy instytucjonalnej gwarancji funkcjonowania trzech niezależnych centrów decyzyjnych: legislatywy w postaci parlamentu, egzekutywy w postaci rządu oraz prezydenta i judykatywy w postaci sądów, w szczególności sądu konstytucyjnego. Centra te muszą mieć możliwość wzajemnego kontrolowania i równoważenia, bo tylko wtedy prowadzona między nimi instytucjonalna dyskusja nad dobrem wspólnym ma sens.

Sytuacja, w której jedna siła polityczna kontroluje nie tylko legislatywę i egzekutywę, ale i sądownictwo, żadnej nadziei na rzeczywiste równoważenie nie daje. Dlatego konstytucyjne zasady wyboru sędziów konstytucyjnych, które przez obecną władzę zostały złamane, nie pozwalają jednej opcji politycznej przejąć kontroli na Trybunałem. Sędziów wybiera się na dziewięć lat, aby ich kadencja nie pokrywała się z kadencją parlamentu, i nie można ich odwołać. Wszystko po to, aby sędziowie wybrani za kadencji jednej opcji politycznej mogli kontrolować inną opcję, kiedy przejmie ona władzę. Tak jak sędziowie wybrani za poprzednich rządów PiS kontrolowali władzę Platformy Obywatelskiej, gdy ta rządziła.

Współczesne społeczeństwa nie znają innego sposobu sensownego decydowania o sprawach najważniejszych niż prowadzona na równych warunkach debata. W procesie sądowym zestawiamy ze sobą oskarżyciela i obrońcę, którzy dysponują podobnymi narzędziami procesowymi, aby się wzajemnie balansowali, dzięki czemu mamy jako społeczeństwo większą gwarancję, że efektem ich debaty będzie dojście do prawdy.

W procesie kanonizacyjnym naprzeciwko postulatora stawiamy adwokata diabła, który stara się dowieść nieświętości kandydata. Robimy to, ponieważ wymiana argumentów prowadzona na równych warunkach wymusza najwyższą staranność każdej ze stron i jest dzięki temu najlepszym gwarantem osiągnięcia celu takiego procesu. Podobnie w sprawach konstytucyjnych. Trybunał i parlament to dwaj rozmówcy, którzy muszą prowadzić rozmowę z niezależnych od siebie i równych pozycji, tym samym podwyższając standard argumentacji i zwiększając szansę na osiągnięcie celu rozmowy: rzeczywistej realizacji interesu wspólnego.

Żaden prokurator nie może pełnić jednocześnie funkcji obrońcy tego, kogo oskarża. Advocatus diaboli nie może wypełniać swojej funkcji rzetelnie, jednocześnie postulując świętość kandydata na ołtarze. Podobnie Trybunał Konstytucyjny nie może być odważnym recenzentem większości rządzącej, jeśli jest przez tę większość kontrolowany.

Początek przemocy

Ludzie, którzy w 2016 r. wychodzili na ulice, żeby bronić niezależności Trybunału, podświadomie być może myśleli kategoriami Habermasowskiej wspólnoty komunikacyjnej. Domagali się prawa do skutecznego sprzeciwu wobec stanowiska rządzącej większości, sprzeciwu, który wyrazić może jedynie w pełni funkcjonalny sąd konstytucyjny, będący reprezentantem aktualnej mniejszości.

Obecnie, kiedy Trybunał jest reprezentantem większości, zamiast rozmowy czeka nas pogłębiający się monolog. Będzie to monolog części społeczeństwa, która ma jak każda inna swoje wartości i definicje dobra wspólnego. Zamiast zderzać te wartości i te definicje z pozostałą częścią społeczeństwa w publicznej debacie, część reprezentowana przez większość rządzącą uzyskała możliwość ich narzucenia wszystkim. I nie jest ważne, czy narzucone wartości mają charakter konserwatywny czy liberalny, czy realizują państwo w pełni religijne czy na wskroś świeckie, czy są realizacją III, czy może IV Rzeczypospolitej. Ważne, że nie są przepuszczone przez młyn racjonalności komunikacyjnej, że nie mogą dzięki temu stać się mąką, z której upieczemy wspólny chleb. To jest smutny efekt kryzysu konstytucyjnego.

Habermas nie daje żadnej nadziei społeczeństwu, które ze sobą nie rozmawia. Debatę zastępuje manipulacja, szczerą komunikację wypiera propaganda, demokrację zastępuje autorytaryzm. Wszystkie te procesy dobrze znamy z naszej powojennej historii, która teraz się powtarza, często jako farsa. Koniec rozmowy to początek walki. Walki o to, co „moje” i co chcę uczynić „twoim”, nawet jeśli ty tego nie chcesz. Koniec rozmowy to początek przemocy, która nigdy do niczego dobrego nie prowadzi. ©

Autor jest profesorem w Katedrze Filozofii Prawa i Nauk o Państwie na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Prawnik, profesor Uniwersytetu Warszawskiego i praktykujący radca prawny. Zajmuje się filozofią prawa i teorią interpretacji, a także prawem administracyjnym i konstytucyjnym. Prowadzi blog UR (marcinmatczak.pl), jest autorem książki „Summa iniuria. O błędzie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2017