Koniec beztroski

Każdy rodzic może sobie zadać pytanie: co bym zrobił w sytuacji, gdyby ktoś chciał odebrać mi dzieci? Jestem pewien, że ja leżałbym na podłodze i żebrałbym, obiecując, że zmienię wszystko, co złe.

26.03.2013

Czyta się kilka minut

 / il. Zygmunt Januszewski
/ il. Zygmunt Januszewski

KATARZYNA KUBISIOWSKA: Kiedy psychoterapeuta może ujawnić to, co dzieje się na sesjach terapeutycznych?

RYSZARD IZDEBSKI: Jeśli kierowca, który jest moim pacjentem, wyzna, że wczoraj po pijanemu przejechał dziecko, to ja nie mam prawa powiedzieć o tym nikomu, nawet odnotować w karcie. Jeśli zaś ten człowiek mówi, że to samo zrobił po raz drugi i trzeci, to historia zaczyna się komplikować. A gdy wyzna, że planuje kolejne tego rodzaju wypadki i nie odstąpi od swojego planu, bo wydaje się mu on rozsądną eliminacją niepotrzebnych ludzi na świecie, to wtedy informuję prokuraturę.

Czy to samo dotyczy tajemnicy w relacji terapeuta – dziecko?

Dziecko wyłamuje się z tej struktury, ono pozostaje we władzy rodziców. Oni mają się troszczyć o jego fizyczny i duchowy rozwój – wszystko to dokładnie jest zapisane w artykule 96. Kodeksu Rodzinnego i Opiekuńczego. Jeżeli terapeuta powziął podejrzenie o przemocy w stosunku do dziecka, może bezpośrednio zgłosić podejrzenie o przestępstwie.

A jeśli terapeuta dowiaduje się o przemocy stosowanej wobec dziecka od samego rodzica?

Ma wtedy potężny kłopot. Z jednej strony chce wspierać tę rodzinę, z drugiej chronić krzywdzone dziecko. Dlatego zwraca się do sądu, do Wydziału III ds. Rodziny i Nieletnich z prośbą o wgląd w rodzinę państwa Iksińskich. Sąd, chcąc rozpoznać sytuację, może zapytać, dlaczego pojawiała się wątpliwość – w tym momencie terapeuta zostaje zwolniony z tajemnicy.

Terapeuta nie feruje wyroku, tylko wyraża zdanie: dziecku dzieje się krzywda. I zwraca się z tym nie do prokuratury, tylko do sądu opiekuńczego, który dysponuje całym wachlarzem możliwych rozwiązań, m.in. może przydzielić kuratora lub upomnieć rodziców. Słowem, sąd wdraża szereg procedur, które mają zbadać zgłoszoną sytuację. Sąd może zobaczyć więcej niż sam terapeuta. I jeśli terapeuta skupia się na tym, jak doprowadzić do tego, aby w rodzinie ustało zło, to sąd sprawdza, jakie to zło przybierało formy. Terapeuta myśli o przyszłości, sąd skupia się na przeszłości. I sąd ma swoje agendy, które pozwalają mu zweryfikować fakty. Dla bezpieczeństwa psychicznego wolę uważać sąd za reprezentację, a nie instytucję skorumpowaną, urządzającą polowanie na Bogu ducha winne rodziny. Autentycznie współczuję sędziom, że muszą podejmować decyzje tak dużego kalibru jak odebranie praw rodzicielskich. Tylko Salomonowe wyroki były idealne.

Terapeuta może się pomylić?

Sąd też, stąd możliwość apelacji. A na terapeucie spoczywa odpowiedzialność karna, każdy może go pozwać do sądu. Poza tym terapeuta znajduje się w dość fatalnej sytuacji: nie może publicznie wypowiedzieć się na temat dobrze znanej mu sprawy; a ten, kto milczy, to jakby przyznawał się do winy. Dlatego zdarza się, że opinia publiczna, niczym Ku Klux Klan, wydaje swoje wyroki w sprawie, o której nie ma pojęcia. Natomiast terapeuta musi udawać, że nawet jej nie zna.

Co się musi dziać, aby sąd podjął najbardziej radykalne rozwiązanie i odebrał rodzicom prawa rodzicielskie?

Na przykład ustawiczne „klapsowanie” jako główna albo nawet jedyna metoda wychowawcza. Klaps klapsowi nierówny: jeżeli 90-kilogramowy mężczyzna uderza 10-kilogramowe dziecko, to jest to taka przewaga, jakby Andrzeja Gołotę uderzył facet ważący 900 kg. W naszym ustawodawstwie klaps był dopuszczany jeszcze do lipca 2010 r.

Na wiele więcej niż klaps zezwalał poprzedni kodeks postępowania rodzinnego.

Dopuszczalne było szarpanie za włosy i kopnięcie dziecka. Ale pod jednym warunkiem: nie mógł to być gest rodzica zdenerwowanego, tylko zabieg wychowawczy pozbawiony emocji: „obiecywałem ci, że jak ponownie mnie okłamiesz, to sto razy dostaniesz pasem na gołą dupę”.

Zwyczajna egzekucja.

Jesteśmy wychowani w krainie beztroski, a teraz prawo nas zaczęło przerażać. Skończyły się czasy, gdy rodzice bawiąc się przy grillu całkiem niewinnie mogli sobie sączyć piwko. Bo gdy w tym czasie dziecko wbija sobie gwóźdź w stopę, a wezwane pogotowie stwierdzi, że wszyscy są pod wpływem alkoholu i nikt nie może podpisać zgody na operację dziecka, to wtedy impreza przemienia się w gehennę, kończącą się sądem rodzinnym. Musimy przyjąć do wiadomości, że kraina beztroski zginęła bezpowrotnie i że dla dobra dziecka ktoś na tej imprezie powinien być trzeźwy.

Do krainy niebicia dzieci trafiliśmy jako jedni z ostatnich w Europie, wiele lat po Austrii, Szwecji, Ukrainie. Jednak za honor poczytujemy sobie to, że jesteśmy w samym ogonie narodów, które nie biją. Więcej, Polacy jeżdżą do tych krajów, są pod ich wrażeniem, pozytywnie je opisują, tylko jedno się im nie podoba – te cholerne, bezkarne i rozwydrzone dzieci.

Rodzice nieraz mówią, że biją dzieci dla ich dobra, żeby wyrosły na ludzi.

Każda z moich koleżanek byłaby oburzona, gdyby mąż czy kolega dał im klapsa za nieposłuszeństwo. W odwrotną stronę działa to tak samo: większość mężczyzn byłaby co najmniej zdziwiona, gdyby żona uderzyła go nie w ramach gry miłosnej, tylko za przewinę. Dorośli stosują inną miarę do siebie, chociaż klaps im relatywnie dużo mniej szkodzi niż dziecku. Ale jest łatwiejszy i wygodniejszy: zamiast dużo gadać, można przylać. A dlaczego dorosły to robi? Bo rodzic pozostaje lojalny wobec swojego społeczeństwa i rodziców.

Lojalny?

Jeżeli nie uderzy swojego dziecka, to wprost pokaże swojemu tacie czy mamie: widzisz, da się wychować bez bicia. I to byłby zarzut pod adresem rodzica, który może już nawet od dawna nie żyć. Właśnie dlatego, że nie chcemy zdradzać rodziców, demonstrujemy im naszą wierność, nie wyłamując się z przemocowego stylu kontaktowania się ze słabszym, młodszym i mniejszym.

W ten sposób nakręca się spirala: dziecko, które jest bite, samo zaczyna używać przemocy do rozwiązywania problemów. Jest zresztą do tego zachęcane: „Nie daj sobie w kaszę dmuchać”. W pewnym momencie taki młody człowiek orientuje się, że przemoc jest skutecznym sposobem sprawowania kontroli, zdobywania rozmaitych dóbr, w tym szacunku.

Sądziłam, że bite dziecko jest zastraszone i samo nie uderzy.

To zależy od skali przemocy, której doświadczyło. Czy jest dzieckiem pierworodnym, które jako najstarsze dostawało pasem, czy też dzieckiem najmłodszym, które patrzyło, jak ojciec bił ukochanego brata. Pozycja świadka jest wbrew pozorom okropniejsza od pozycji ofiary. Ofiara może wrzeszczeć, działać, zwracać na siebie uwagę, a świadek milczy, jest bezradny, dręczy go ciągły wyrzut sumienia, że nie potrafił pomóc. Z tych pozycji wynikają różne modele reagowania. Czasami ktoś tylko czeka na swoją dorosłość, aby wziąć odwet na ojcu.

Matki też biją.

Może nawet częściej, tylko to uchodzi za coś łagodniejszego. Często kobiety używają swoich partnerów jako straszaka: „Poczekaj tylko, przyjdzie ojciec, to zobaczysz!” Istnieje niepisana umowa, że od ostatecznych spraw jest ojciec.

Rodzic nie może być „wystarczająco dobry”? Jest tylko człowiekiem, działa w obrębie swoich możliwości.

Można à rebours zapytać: na ile trzeba być wystarczająco złym rodzicem, aby nam prawo do wychowywania dzieci zabrano? Nie jest zarzutem, jeśli ktoś nie jest wystarczająco dobrym, jesteś tylko ojcem i matką, masz prawo błądzić. Ale jeśli z premedytacją ktoś jest nadal wystarczająco złym rodzicem, to już nie rokuje niczego dobrego.

Groźna jest też pokusa bycia idealną matką. Taka kobieta może być pełna obsesji, opresyjna i agresywna z powodu realizowania ideału mitycznego. Więc te słowa klucze – „wystarczająco dobry rodzic” – tylko niektóre drzwi otwierają, w innych psują zamki. Każdy „rodzicuje” po swojemu i to jest właściwie eksperyment przeprowadzany we wszystkich rodzinach od początku świata.

Dziecko może zdradzać, że jest bite przez najbliższych?

Człowiek inteligentny ma możliwość przybierania rozmaitych twarzy, ma ich cały zestaw zarezerwowany dla rodziny i dla świata zewnętrznego. A dla dziecka rodzina jest świętością. Założy na twarz najładniejszą maskę, byle tylko ją ochronić. Powszechne jest przekonanie, że dom to miejsce bezpieczne. A statystyki policyjne wskazują, że około 80 proc. zabójstw ma miejsce właśnie w rodzinie.

A jednak maltretowane dziecko, mimo doznawanej krzywdy, chce pozostać z bliskimi, a nie trafić do zakładu opiekuńczego.

To tak zwany syndrom sztokholmski – najbardziej tajemniczy rodzaj więzi między sprawcą przemocy a ofiarą. Człowiek przywiera do sprawcy ze strachu, bo w relacji bliskiej jest on przewidywalny. Gdy zaś sprawca przemocy pozostaje daleko, staje się dla ofiary nieprzewidywalny, więc jeszcze bardziej groźny. Poza tym przywiązanie jest niezwykle mocną potrzebą każdej istoty. Nawet maleńka małpka, ryzykując utratę życia, chce przytulić się do agresywnej matki; ta potrzeba jest silniejsza niż zaspokojenie głodu. Tyle że przywiązanie to tylko jedna część naszego życia, druga, równie istota, choć bolesna, to separacja. W pewnym momencie musimy się oddzielić od mamy i taty, w przeciwnym razie zostaniemy inwalidami emocjonalnymi. Smutne jest to, że czasami ta separacja jest przedwczesna, ktoś na siłę odrywany jest od rodzica.

To tragedia.

Każdy rodzic może sam sobie zadać pytanie: co bym zrobił w sytuacji, gdyby ktoś chciał odebrać mi dzieci? Ja w każdym razie, jako ojciec synów, jestem pewien, że leżałbym na podłodze, żebrałbym obiecując, że zmienię wszystko, co złe. Usiłowałbym przekonać sąd i ośrodek diagnostyczny, że moje zachowanie jest podłe, ale od dziś będzie inaczej.

Bardzo niebezpieczna jest wiara w nieomylność systemu wartości. Prawie zawsze ortodoksja współbrzmi z przemocą, ludzie dają sobie wtedy prawo do ukamieniowania człowieka, który, według nich, na to zasługuje.

Czwarte przykazanie dekalogu brzmi: „Czcij ojca swego i matkę swoją”. W pozostałych nie ma słowa o szacunku do dziecka.

Czwarte przykazanie nie może być bezwzględnie przestrzegane. Czy należy czcić ojca, który po pijanemu bije albo wymusza akty seksualne? Inaczej się też czci ojca, który cierpi na alzheimera i nie pamięta, jak się nazywa, a inaczej ojca, który uczył pływać i jeździć na rowerze. Więc cześć raz może wyrażać się poprzez opiekę nad człowiekiem bezradnym, kiedy indziej może być podziwem dla supermana. A brak przykazania dotyczącego ochrony dziecka m.in. wpływa na to, że dzieci nie do końca traktuje się jako pełnowartościowe istoty.

Pan często zgłasza sprawę swoich małych pacjentów do sądu rodzinnego?

Zdarza się. Ale najpierw usiłuję rozwiązać problem w obrębie rodziny: proszę drugiego rodzica, tego, który nie nadużywa przemocy, aby sam to zrobił dla utrzymania z dzieckiem zdrowej więzi oraz dodania sił jemu i sobie. Jeśli moja prośba nie odnosi skutku, wtedy dopiero składam doniesienie do sądu rodzinnego. Zdarza się, że członek rodziny chce wziąć na mnie za to odwet, nierzadko spotykam się z pogróżkami i pomówieniami.

Jak psychoterapeuta radzi sobie z sytuacją zagrożenia?

Młody gorzej, starszy lepiej. Choć najbardziej doświadczonego terapeutę sytuacja potrafi przerosnąć. Można się uporać z pogróżką od jednej osoby, robi się trudniej, gdy jest ich dziesięć. Rok stresu da się wytrzymać, kilkanaście lat jest nie do zniesienia.

 Wykonując ten zawód, trzeba liczyć się z tym, że można być publicznie zadeptywanym, ośmieszanym, opluwanym. Ale jeszcze więcej satysfakcji płynie z tej pracy, która, poniekąd, polega na rywalizacji z Panem Bogiem: naprawianiu niedoskonałości w stworzonym przez niego świecie relacji międzyludzkich. Z tego powodu psychoterapeuta może mieć nawet skłonności narcystyczne i temu też ma przeciwdziałać superwizja. Kompleks Pana Boga trzeba oddalić i wrócić na pozycję zwykłego człowieka.  


RYSZARD IZDEBSKI (ur. 1953) jest pedagogiem, psychologiem klinicznym, psychoterapeutą. Dyrektor Krakowskiego Instytutu Psychoterapii Stowarzyszenia SIEMACHA. Jeden z pierwszych laureatów Nagrody im. Aliny Margolis-Edelman – jako osoba szczególnie zasłużona w działalności na rzecz pomocy dzieciom krzywdzonym.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działów Kultura i Reportaż. Biografka Jerzego Pilcha, Danuty Szaflarskiej, Jerzego Vetulaniego. Autorka m.in. rozmowy rzeki z Wojciechem Mannem „Głos” i wyboru rozmów z ludźmi kultury „Blisko, bliżej”. W maju 2023 r. ukazała się jej książka „Kora… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 13/2013