Komplementy i twarde słowa

Mówiąc, że PO może być zagrożeniem sama dla siebie, Tusk dał dowód politycznej trzeźwości. Jego największym problemem są teraz partyjni koledzy, których seria zwycięstw wprawiła w stan beztroski.

28.09.2010

Czyta się kilka minut

Działacze PO rozchodzący się do domów po drugiej turze zjazdu krajowego (25-26 września), mieli zapewne mieszane uczucia. Należą do partii, która pobiła wszelkie krajowe rekordy, deklasując wynik Leszka Millera z 2001 r. Stan posiadania jest imponujący: od prezydenta, premiera, marszałka Sejmu, przewodniczącego Parlamentu Europejskiego po prezydentów miast. Jeszcze kilka lat temu, gdy cały kraj zamierał w oczekiwaniu na kolejną konferencję prasową PiS, nikt nie dawał PO szans na zbudowanie nawet w połowie takiego imperium. Ale gdy już ma się wszystko, pojawia się nieznośne pytanie: co dalej? I to pytanie w różnej formie pobrzmiewa w PO coraz głośniej.

Najbardziej chyba dręczy ono najważniejszego polityka Platformy - Donalda Tuska. On też osiągnął wszystko, a jeśli czegoś nie osiągnął, np. prezydentury, to tylko dlatego, że wspaniałomyślnie z niej zrezygnował. Jak piłkarz, który mógł strzelić gola, ale podał piłkę koledze. Tusk już wtedy musiał zadawać sobie to pytanie i teraz, gdy podpuszcza dziennikarzy, by spekulowali, co będzie robił za cztery lata, sam musi się nad tym głowić.

Tli się, pali i wybucha

Formalnie dla Tuska, który na szefa partii został wybrany już kilka miesięcy temu, II tura zjazdu miała być tylko formalnością. Gdy przetrwało się kryzys finansowy, aferę hazardową, ataki PiS, fale powodzi, katastrofę prezydenckiego samolotu, potwierdziło swoje przywództwo w partii i wygrało dla kolegi kampanię prezydencką - czegóż się można obawiać po partyjnym spędzie? Zwłaszcza gdy udało się przed nim porozumieć z Grzegorzem Schetyną, co do podziału wpływów w ugrupowaniu.

Więcej: jeszcze nie opadł kurz po prezydenckiej kampanii, wszak zwycięskiej, a już trzeba zwierać szeregi przed wyborami samorządowymi. To sytuacja sprzyjająca kolejnej mobilizacji, a nie trudnym pytaniom do kierownictwa partii. A jednak kwestii, co dalej, nie udało się odpędzić.

Zjazd na to pytanie nie przyniósł odpowiedzi. Pojawiło się za to kilka wątpliwości i to jeszcze przed nim. Pojawiło się, po pierwsze, lekkie zmęczenie sprawą krzyża i zachowaniem Jarosława Kaczyńskiego, które szczęśliwie odciągało uwagę od wewnętrznych problemów partii rządzącej i dawało jej tym samym pewien komfort. Nadal tliła się sprawa Janusza Palikota, a podsycało ją jeszcze oczekiwanie na sąd koleżeński i wystąpienia samego posła. Rzecz miała się rozwiązać dzień przed zjazdem, ale tak się nie stało, bo sąd koleżeński przesunął posiedzenie o miesiąc. Zapewne m.in. dlatego, że kilka dni wcześniej minister do spraw równości Elżbieta Radziszewska wypaliła kilka niemądrych zdań w dyskusji na temat homoseksualizmu. Jeśli w partii jest miejsce dla postaw homofobicznych, to wyrzucenie Palikota byłoby niezręcznością. Zwłaszcza że choć na Radziszewską posypały się gromy, to znaleźli się w partii także jej obrońcy - jak Jarosław Gowin.

Jakby tego było mało, wybuchła kolejna afera. Dokładnie w przeddzień zjazdu poseł Andrzej Halicki wystrzelił z wywiadem dla "Polska. The Times", ostro krytykującym Tuska i sposób zarządzania partią. Według Halickiego premier upokarza przyjaciół i otacza się lizusami.

Chłód Tuska

Tak wiele zmieniło się w ciągu raptem kilku dni. Potencjalnie nastrój był taki, że delegaci mogli rozważać wpisanie do statutu, iż PO to partia, która "nie ma z kim przegrywać", a nagle okazało się, że partia jest mocno podzielona w sprawach światopoglądowych, a na dodatek niezadowolenie budzi również jej polityka kadrowa. Tandem Tusk-Schetyna, których łączy bardziej pragmatyzm niż przyjaźń, stanął przed zadaniem spacyfikowania tych nastrojów. Tusk zaczął więc swoje zjazdowe wystąpienie od komplementów pod adresem zebranych na zjeździe za "kawał dobrej roboty". Miał rację, mówiąc, że osiągnięcia PO są bez precedensu w historii III RP. Znów wspaniałomyślność wobec partyjnych kolegów, bo zwycięstwa PO to w największej mierze zasługa obecnego premiera. Jednak po kilku ciepłych zdaniach szybko przeszedł do słów chłodniejszych - że zwycięstwa nie oznaczają nagrody, lecz odpowiedzialność. Słowa "odpowiedzialność" i "obowiązek" odmieniał przez wszystkie przypadki. Pogroził palcem kolegom, którym się wydaje, że dobre notowania partii pozwalają na więcej, lub którzy nienajlepiej rozumieją, na czym polega "różnorodność i jedność w partii politycznej".

"Taki ktoś jest większym zagrożeniem niż nasza konkurencja" - zabrzmiała konkluzja. Palikot - ze swoją pozycją, także materialną - pewnie tymi słowami już się nie przejął, ale jego zwolennicy w PO zapewne bardziej. Oni nie mają znanych nazwisk i rozstanie się z PO będzie dla nich trudną decyzją. Tusk dał jasno do zrozumienia: kto nie zgadza się na partyjne rygory - droga wolna. Trudno, aby adresatem tych słów nie poczuł się także Andrzej Halicki.

Po raz pierwszy od dawna premier w wystąpieniu więcej uwagi poświęcił problemom, jakie może PO stwarzać sama dla siebie, i wyliczaniu powodów rozstania się z partią przez niektórych, niż filipikom przeciw PiS i Kaczyńskiemu. Bo tu były już tylko rytualne stwierdzenia, że Polski nie stać na rządy PiS i kolejne "rozszyfrowanie" skrótu partii ("pesymizm i strach").

Mówimy PO, myślimy Polska

Sytuacja jest dziś taka, że sprawy i kłopoty PO są i będą sprawami oraz kłopotami Polski. Można się na to zżymać albo raczej mieć pretensje do słabych konkurentów politycznych, którzy przyczynili się do tego, że Polacy stali się poniekąd zakładnikami Tuska i jego partii. Platforma ma tymczasem kłopot z wyznaczeniem nowych celów i grożą jej wewnętrzne tarcia. Wybory samorządowe, tak ważne dla lokalnego aparatu, mogą zostać zlekceważone przez sytych liderów krajowych.

Trochę winy ponosi również sam Tusk. To on narzucił uspokajający ton - żadnych groźnych reform, tylko poprawne administrowanie, bo Polacy chcą spokoju. Mówił o tym na zjeździe: "Nie będę robił reformy tylko dlatego, żeby ktoś zaklaskał, a ludzie nie mieli przed pierwszym co do garnka włożyć. Takiej reformy w Polsce nie będzie". Tusk wierzy, że "nowoczesną Polskę" da się zbudować bez wielkich kosztów i z nikim nie zadzierając - także z Kościołem. Tusk może nawet ma rację, ale unikając wielkich wyzwań, i gdy PiS nie stanowi wyzwania, sam pozwala na rozprężenie w partii.

Po drugie jego głos nie jest w PO jedyny. Grzegorz Schetyna publicznie nawołuje do wyznaczania sobie nowych celów. Według niego właśnie ten moment - po zwycięstwach, w trakcie wyboru władz - usprawiedliwia twarde diagnozy i emocje, które tak są nie w smak szefowi rządu. Schetyna publicznie bronił Halickiego, jego wywiad interpretując tylko jako zaproszenie do dyskusji.

Jednak za dyskusją i emocjami stoją też grupowe interesy w partii. I to one są dla niej największym zagrożeniem. Tusk i Schetyna, zawierając kompromis na najbliższe lata, wplątali siebie i PO w trudną wewnętrznie sytuację, która może się dla nich źle skończyć. Trudno powiedzieć, czy liderzy partii zdają sobie sprawę, co oznaczają zmiany w statucie. Jeśli licząca kilkuset członków rada krajowa może wybrać tylko 8 (wraz z wiceprzewodniczącymi) na 25 członków zarządu partii, to poważnie ogranicza jej wpływ. Jeśli szefowie regionów mają z automatu wchodzić do zarządu, oznacza to tylko jeszcze ostrzejszą rywalizację w regionach (bo stawka się zwiększa) - a to przecież lokalne walki frakcyjne były zmorą PO w przeszłości. Ponadto to rozwiązanie w dużej mierze wykluczy z bezpośrednich wpływów na partię liderów popularnych w skali kraju, ale nieumocowanych dobrze w regionach. To musi wywoływać tarcia w przyszłości i już najbliższy czas w PO stanie pod znakiem walki o wybieralne miejsca w zarządzie. Wreszcie, postawienie poza zarządem skarbnika i sekretarza partii ma w sobie tyle logiki, co wpisanie do konstytucji, że ministrowie spraw wewnętrznych i finansów nie wchodzą do rządu. To gotowy przepis na dwóch frustratów z olbrzymimi obowiązkami, małą legitymacją i niewielkimi kompetencjami.

Nie jest dobrze, kiedy zmiany w organizacji partii wynikają z osobistych rozgrywek, a te właśnie wynikły z cichej rywalizacji Tuska ze Schetyną, formalnie dwóch z trzech najważniejszych ludzi w państwie. Skończyć się to może tak, jak zazwyczaj kończy się, np. przykrawanie konstytucji pod konkretnego polityka - czyli klapą. Niestety sprawy i problemy PO oznaczać będą kłopoty dla nas wszystkich.

Nie tylko kryzys

Życie wewnętrzne PO prowokuje do zadawania pytań, czy partia ta jest przygotowana na kłopoty finansowe, przed którymi ostrzegają Polskę ekonomiści, czy też - jeśli te kłopoty się zaczną - pogrąży się w wewnętrznych sporach i szukaniu winnych. Tworzące się w partii spółdzielnie - jedną z nich ma kierować Cezary Grabarczyk - jako żywo przypominają frakcje. Dodatkowo Tusk zapowiada odejście z szefostwa PO za cztery lata, a dziś ciężko wskazać, kto mógłby go zastąpić. Dojście do niekwestowanego przywództwa w PO zajęło mu kilka lat, nie mówiąc o wcześniejszej drodze w polityce. Czy uważa, przy całej deklarowanej wierze w młodych ludzi, że PO jest w stanie wykreować drugiego polityka takiego formatu w ciągu jednej kadencji?

Kryzys ekonomiczny to tylko jedno z zagrożeń. Jest on zjawiskiem w dużej mierze obiektywnym i niezależnym od polskiego rządu. Od biedy można się przeprosić z liberalizmem gospodarczym na modłę Balcerowicza. "Zaciskanie pasa" zawsze może liczyć na przychylność części mediów i większości ekspertów. W takich momentach na drugi plan schodzą kwestie światopoglądowe.

Gdy jednak nic nie zagraża, by z kranów leciała ciepła woda, spory o miejsce Kościoła w państwie czy o prawa mniejszości wychodzą na plan pierwszy. A tu PO ma sporo lekcji do odrobienia. Tusk drwi z Palikota, który najpierw był konserwatystą, potem liberałem, a teraz przeobraża się w anarchistę. Tyle że tymi słowami premier po trosze nakreślił własną biografię á rebours. Wszak premier i jego najbliżsi zaczynali jako antyklerykalni liberałowie, PO stawała się z czasem partią coraz bardziej konserwatywną, ale zgarniając elektorat wystraszony PiS-em, przygarnęła sporo ludzi domagających się podważenia pozycji Kościoła w państwie. To oni sympatyzują z Palikotem. Być może nie ma w nich zapału i woli do takiego zaangażowania, by czynnie poprzeć ewentualną partię posła z Lublina, ale mogą oni trwale zniechęcić się do rządzącej partii. Niefortunne wystąpienie minister Radziszewskiej, na tle akcji Palikota, pokazało, jak rozdarta wewnętrznie jest sama PO. Przez lata te kwestie można było upychać, jednak dziś - gdy w sąsiednich Niemczech minister spraw zagranicznych bierze ślub z osobą tej samej płci - największa w Polsce partia, od której zależy nad Wisłą już niemal wszystko, musi powiedzieć jasno, jak wyobraża sobie neutralność światopoglądową państwa i co dla niej oznaczają prawa mniejszości.

Tusk ma wyczucie i daje dobrą diagnozę sytuacji w partii - czy będzie jednak w stanie po raz kolejny dać dobrą odpowiedź - co dalej? Nie pomoże ponaglanie Palikota, by nie stał w przeciągu i w końcu się zdecydował: wte albo wewte. Z Palikotem czy bez, to Platforma w wielu kwestiach musi się wreszcie zdecydować.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Publicysta, dziennikarz, historyk, ekspert w tematyce wschodniej, redaktor naczelny „Nowej Europy Wschodniej”. Wieloletni dziennikarz „Tygodnika”. Autor i współautor książek: „Przed Bogiem” (2005), „Białoruś - kartofle i dżinsy” (2007), „Ograbiony naród ‒… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 40/2010