Ich dwóch

PiS znów walczy o centrum, znów schował Smoleńsk, chce „solidarnej” Polski i marzy o władzy. A Platforma? Zajmuje się sama sobą, chwali samą siebie, a umiarkowaną krytykę przyjmuje grobową ciszą.

01.07.2013

Czyta się kilka minut

 / il. Zygmunt Januszewski
/ il. Zygmunt Januszewski

Gdyby nie loga partii, można by łatwo pomylić zjazd PiS ze zjazdem PO. Przynajmniej jeśli chodzi o pierwsze wrażenie. W końcu to Platforma uchodziła przez lata za mistrzynię organizacji i politycznego PR, prawda?

Teraz nic z tych rzeczy. PO zorganizowała konwencję w Chorzowie, w pochodzącej z końca lat 60. hali „Kapelusz”, najbardziej znanej z wystaw kwiatów i pokazów sztuki ogrodniczej. Wszystko na chybcika, bo termin i miejsce konwencji dobierano, by popsuć show konkurencji.

Pośpiech okazał się, jak zawsze, złym doradcą, bo wszystko było nie tak. Po pierwsze, Platforma odgrodziła płotem kawał parku Śląskiego, a policji i ochroniarzy było tyle, co drzew. Takie bizancjum oczywiście wkurzało spacerowiczów, którzy o rządzącej partii nie wyrażali się zbyt pochlebnie.

Za płotami stali oburzeni i krzyczeli do delegatów o powodach swojego oburzenia. Była plastikowa kobieta z sushi na całym ciele, wymawianie drogich garniturów i ogólne narzekanie. Wszystko w słusznej odległości za płotem: szczerze mówiąc, oburzeni byli niewidoczni i słabo słyszalni. Co organizatorom widać nie wystarczyło, bo zaczęli wieszać na płotach czarne folie, tak żeby nie psuć nastroju delegatom.

Dlaczego? Jak powiedział mi jeden z urzędników państwowych, uczestnik konwencji: po pierwsze protest jest nielegalny, po drugie zjazd PO to impreza zamknięta i prywatna, a po trzecie chodzi o bezpieczeństwo.

Być może chodziło o bezpieczeństwo, ale wyszło głupio. Niektórzy poważni działacze nie mogli w to uwierzyć.

– Dlaczego oddzielacie się od obywateli czarną folią? – zapytałem ważnego posła.

– Co pan chrzani?

– O tam, niech pan spojrzy.

– O rany!

– I co?

– Wstyd.

NA UDEPTANEJ ZIEMI

Nie tylko wstyd, ale i samobój. Platformersi zostali sami, na zamkniętej imprezie. Przygrywała im śląska kapela, a w powietrzu unosił się zapach grillowanej karkówki i pieczonej kiełbasy. Kto miał mandat delegata, mógł dostać talon. Widziałem takie na kawę i herbatę, ale są ludzie, którzy widzieli bony na rurki z kremem.

Działacze PO w większości trafiali pod otoczony oparami z grilla „Kapelusz” z marszu. Tylko niewielka część wierchuszki przyjechała dzień wcześniej i osiedliła się w pobliskim czterogwiadkowym hotelu Arsenal Palace. Hulanek nie było. Być może wspólne zabawy nie cieszą platformersów tak jak kiedyś? Przyjechali, żeby zrobić swoje i rozjechać się do domów. Zresztą i tak w hotelu nie było najważniejszych aktorów spektaklu, czyli Donalda Tuska i Grzegorza Schetyny – obaj przybyli na ostatnią chwilę.

W konwencji formalnie chodziło tylko o zmianę statutu – żeby można było wybierać przewodniczącego partii w powszechnym głosowaniu. Statut zmieniono bez sprzeciwów. Jednak w tle szło o coś znacznie ważniejszego. Donald Tusk chciał w końcu poznać swoich kontrkandydatów. Konserwatysta Jarosław Gowin zgłosił się już wcześniej. Pytanie dnia brzmiało: „Czy zgłosi się Schetyna?”. Tusk marzył o tym, by jego najbliższy niegdyś współpracownik wyszedł na udeptaną ziemię. Pewny poparcia partii, chciał go pognębić w wyborach. Wiele razy prowokował go do startu. Były wicepremier miał problem: albo zginie, albo się podda. I tak źle, i tak niedobrze.

JAK ZACIŚNIĘTA PIĘŚĆ

Usiedli obok, ale nie blisko siebie. Oddzielał ich dwumetrowy korytarzyk między krzesłami. Tusk po prawej ręce miał marszałek Sejmu Ewę Kopacz, o której mówi się „żołnierz premiera”. Schetyna po lewej – szefa klubu Rafała Grupińskiego, z którym się koleguje. To koleżeństwo jest jak wspomnienie jego wielkich niegdyś wpływów w partii.

Obserwowanie byłych przyjaciół było ciekawym zajęciem. Obaj ledwie się dostrzegali, obaj byli spięci, rozmyślając, co za niespodziankę przygotował konkurent.

Tusk był w trudniejszej sytuacji, bo występował przed Schetyną. Jego przemówienie nie było wybitne, ale na pewno dobre. Premier to orator, który doskonale czyta salę.

Wie, że trzeba chwalić: „PO jest w stanie wygrywać wielkie rzeczy, bo nie brakuje jej energii. Podstawowym przykazaniem dla nas powinno być to, co udało się wypracować Ślązakom: umiejętność połączenia tradycji i nowoczesności”.

Wie, że trzeba się przymilać: Śląsk i Ślązacy w przemowie pojawiali się wiele razy. Premier przypomniał sobie, jak kibicował Górnikowi Zabrze, jak malował tu kominy, a „po robocie szedł na piwo”.

Wie, że trzeba przywalić wrogom zewnętrznym: PiS to partia, która celebruje narodowe klęski, która ma Ślązaków za zakamuflowaną opcję niemiecką, która rządziła nieudolnie, wpychając nas w niekorzystne zapisy pakietu klimatycznego.

Wie, że trzeba dać znać wrogom wewnętrznym, kto tu rządzi: Tusk mówił, że porządek w Polsce może robić ten, kto ma porządek w domu. Namawiał do dyskusji, krytyki i spojrzenia sobie głęboko w oczy. Wszystko do czasu wewnętrznych wyborów. A potem? Potem „Platforma ma być jak zaciśnięta pięść”.

Wie, że trzeba mobilizować i dawać nadzieję: „Nie myślcie, jak wygrać wybory. Myślcie, jak ulepszyć każdego dnia życie Polaków. To klucz do zwycięstwa”.

„Oto samiec alfa” – usłyszałem szept na sali. Były oklaski, owacje, w końcu owacja na stojąco.

BIAŁA FLAGA ZWYCIĘZCY

A Schetyna? Miętosił w dłoniach dwie kartki A4 ze swoim wystąpieniem, cyzelowanym w zamkniętym gronie przez ostatni tydzień. Klaskał niechętnie. Na zakończenie, gdy cała sala już stała, wstał i on. Na chwilę.

Chyba nigdy nie był słabszy niż w tamtej chwili. Ale nie miał wyjścia, musiał wystąpić. Wyglądało na to, że stoi przed „mission impossible” – także dlatego, że jest wyjątkowo marnym mówcą.

A jednak poradził sobie: „PO nie jest liczbą pojedynczą, jest liczbą mnogą. Współpraca i bycie razem jest zawsze kluczem do naszych sukcesów” – mówił. „Zniechęconym i zmartwionym; tym, którzy nam kibicują, trzymają kciuki, którzy boją się o przyszłość, mówimy: nie bójcie się, jesteśmy z wami, PO was nie zostawi” – kontynuował. Zaczęło się od braw, potem były burzliwe brawa, bo Schetyna mówił to, co delegaci chcieli usłyszeć. Premier słuchał tego z kamienną twarzą. Coraz silniejsze oklaski były mu chyba nie w smak.

W końcu Schetyna wypalił: „Zgadzam się z Donaldem Tuskiem...”, a wówczas delegaci wpadli w euforię. „Chwileczkę, ale nie wiecie, w czym się z nim zgadzam – a więc suspens. – Platformie nie potrzebna jest wojna domowa, nie będę kandydował”.

No i sala wstała. Była owacja. Donald Tusk podniósł się z wyraźnym ociąganiem, ale na koniec wymienił braterski uścisk ze swoim oponentem.

Schetyna przeprosił tych, których zawiódł. Szczególnie Ireneusza Rasia i Andrzeja Biernata – co zostało przyjęte z rozbawieniem, bo ci dwaj politycy, członkowie tzw. „spółdzielni”, od dawna kopią pod nim dołki. Aby przypieczętować efekt, oznajmił, że zaraz jedzie do Elbląga, wspierać kandydatkę PO w wyborach na prezydenta miasta. „Wierzę, że wygramy tam i wygramy w Polsce”.

To rzadki przypadek – wywiesić białą flagę i wygrać. Schetyna wygrał. Gdy wychodził z „Kapelusza”, odbierał dziesiątki gratulacji: „Grzesiu, byłeś wspaniały”, „Dziękuję ci”, „Rewelacja”.

Być może wygłosił najlepsze przemówienie w życiu.

ZIMNA WODA

Reszta była tylko tłem. Jarosław Gowin, który liczył na jakieś wsparcie Schetyny, był w szoku. Wypadł źle, choć przemówienie przygotował dobrze. „Wróćmy do korzeni – mówił. – Staliśmy się partią władzy, a byliśmy obywatelską. Tracimy zaufanie Polaków. Polityka ciepłej wody w kranach nie wystarcza, trzeba zdecydowanych reform. Składki w OFE to prywatne pieniądze, niech się państwo trzyma od nich z daleka”.

Program ciekawy, może słuszny, ale sala nie miała ochoty na rachunki sumienia. „Co to za seminarium naukowe? O co mu chodzi?” – niosło się między rzędami. Były minister sprawiedliwości dostał od delegatów protokolarne brawa. Przegrał.

Ireneusz Raś też wystąpił i chciał powiedzieć coś dowcipnego, ale mu się nie udało. A potem nie działo się już nic. Rewolucyjne zmiany w statucie, które proponował Gowin – wybory szefów regionów w wyborach powszechnych, referendum partyjne w kluczowych sprawach – odłożono do listopada.

Wybory powszechne – listami i przez internet – mają zakończyć się pod koniec sierpnia. A wtedy „Donald Tusk zostanie wybrany na Donalda Tuska” – jak powiedział mi z przekąsem jeden z członków frakcji Schetyny. Druga tura (według planu miałaby się zakończyć na początku października) raczej nie będzie potrzebna.

W kuluarach mówiono, że z zamiarem wystąpienia nosił się też Jerzy Buzek. Chciał bronić reformy emerytalnej, którą wprowadzał jego gabinet, a którą podważa teraz minister finansów Jacek Rostowski. Jednak nie wystąpił. Może byłemu premierowi wytłumaczono, że to nie jest najlepszy czas.

Wszystko trwało około trzech godzin. Delegaci naprędce wymienili bony na rurki z kremem, wrzucili na ruszt karkówki i rozjechali się do domów.

PREZES NA PREZESA

Przaśność konwencji PO cieszyła obradujących w odległości 18 kilometrów, w Sosnowcu, działaczy PiS. „Tak im się posypało? Serio? No to widzicie, kto tu idzie do władzy” – mówili zadowoleni.

Mieli więcej czasu i energii, by przygotować swój IV Kongres. Hala Silesia Expo – duża i nowoczesna. Kawa, herbata, materiały dla prasy, nienamolna ochrona. Trzeba im oddać, że trzydniową imprezę zrobili, jak się patrzy.

Plany mogły się rozsypać tylko przez niedyspozycję prezesa. Jarosław Kaczyński przeziębił się tak bardzo, że nie był w stanie pojawić się pierwszego dnia. Leczono go zastrzykami, antybiotykami – i wyleczono tak skutecznie, że w sobotę wygłosił kilka długich przemówień.

Wybory przywódcy okazały się formalnością: prezesa na funkcję prezesa poparło 1131 na 1160 delegatów. „Niestety – padło przy ogłaszaniu wyników – były też głosy przeciw”. Jak skomentował złośliwie jeden z działaczy Platformy (która także żywo interesowała się, „co tam w Sosnowcu”): „PiS złożył hołd lenny suwerenowi”.

Jakby tego nie nazwać, Jarosław Kaczyński konkurencji wewnątrz partii nie ma. Na pierwszy rzut oka może to dziwić. Partia przecież od dawna nie wygrała żadnych wyborów.

Działają dwa czynniki. Jak do tej pory wszyscy, którzy opuścili prezesa, de facto popełniali polityczne samobójstwo. Nazwiska takie jak Paweł Kowal, Ludwik Dorn, Beata Kempa, Zbigniew Ziobro czy ostatnio Przemysław ­Wipler – to kubeł zimnej wody na głowy ewentualnych kontestatorów.

Druga rzecz to sondaże, które dają PiS-owi przewagę nad rozmemłaną, grzęznącą w wewnętrznych sporach Platformą. – PiS nie ma problemu z jednością. Teraz chodzi o mobilizację i atak na centrum – mówił mi znajomy działacz tej partii.

FOTKA Z PAWŁOWICZ

Atak na centrum był widoczny. PiS chciał znów pokazać się jako partia stonowana, merytoryczna, gotowa do przejęcia odpowiedzialności za Polskę.

Sporów wewnętrznych nie było, zastąpiły je dyskusje panelowe: o pracy, rolnictwie, przemyśle, energii, rodzinie, innowacjach... W sumie 14 paneli, na których roiło się od profesorów i doktorów. Poziom wielu był niezły i – jak zapowiadają działacze PiS-u – efekty dyskusji znajdą odbicie w programie.

Przemówienia prezesa Kaczyńskiego delegaci z nabożeństwem nazywali ­exposé. Co z nich wynika? „Polska dająca swoim obywatelom poczucie bezpieczeństwa, szanse rozwoju osobistego i narodowego, szanująca ich prawa obywatelskie, w tym prawo wpływania na sprawy publiczne. Polska oparta na wartościach: Polska pracy i solidarności, wolności i wspólnoty, prawa i sprawiedliwości. Polska odpowiedzialnego państwa i gospodarki rynkowej”.

A konkretnie? Praca dla Polaków, i to w kraju, nie poza granicami, mieszkania, sprawna służba zdrowia i wymiar sprawiedliwości, dobra oświata, uczciwy wymiar sprawiedliwości, ale także dobre drogi, bezpieczna rodzina... Wszystko to zaklęcia, ale widać, że partia Kaczyńskiego wraca do starego hasła solidarnej Polski, które w 2005 r. dało jej wiktorię w wyborach parlamentarnych i prezydenckich. Także wezwanie skierowane do NSZZ „Solidarność”: „Chodźcie z nami” – mieściło się w tej logice. Oczywiście trudno będzie znaleźć pieniądze na wszystko, ale przecież hasła wyborcze to co innego niż rządzenie.

Także w czasie zamkniętej części obrad prezes szedł w tym kierunku.

– Dominowała solidarna Polska właśnie. Smoleńsk pojawił się epizodycznie, pod hasłem: „Musimy to wyjaśnić”. Podziękowania dostał Antoni Macierewicz. Ma obiecaną funkcję wiceprezesa, ale ostateczną decyzję podejmie Rada Polityczna i nie jest ona oczywista – mówił mi jeden z delegatów.

Macierewicz rzeczywiście nie był gwiazdą kongresu, choć niewątpliwie pozostaje jednym z najpopularniejszych polityków PiS. Delegaci nie dawali o tym zapomnieć. Może przegrywał jedynie z Krystyną Pawłowicz, z którą każdy chciał sobie strzelić fotkę.

To, a także specjalne podziękowania od prezesa dla Ojca Dyrektora i dziennikarzy niezależnych, przypominają, z jakich pozycji PiS maszeruje w kierunku centrum, oraz to, że w każdej chwili może zawrócić.

TRZYLATKA

Jarosław Kaczyński robił, co mógł, by mobilizować partię. Zapowiedź reorganizacji rządu – likwidacja ministerstwa skarbu, powołanie resortów rozwoju, budownictwa, gospodarki morskiej i energetyki. Spekulacje kuluarowe o tym, kto wchodzi, a kto nie do gabinetu cieni. Deklaracje: „Czas rządu premiera Tuska minął. Prawo i Sprawiedliwość ma diagnozę, ma program i jest gotowe do wzięcia odpowiedzialności za naszą Ojczyznę”. To wszystko był przekaz do wewnątrz: „Przyjaciele, możemy, jesteśmy naprawdę blisko, trzeba tylko nie odpuszczać!”.

Elementem tej mobilizacji jest – zauważona przez niewielu – zmiana w statucie PiS. Zgodnie z propozycją Kaczyńskiego: „Kadencja prezesa i naczelnych władz ugrupowania – Rady Politycznej, sądu dyscyplinarnego i krajowej komisji rewizyjnej – została skrócona do trzech lat”.

O co chodzi? To ciekawy ruch Kaczyńskiego, który zdaje się mówić współpracownikom: „Nie ma czasu na lenistwo. Będziecie rozliczani nie za cztery, ale za trzy lata”. Co jeszcze? W 2015 r. są wybory prezydenckie – pewnie choćby ze względu na pamięć brata, prezes chciałby je wygrać. Wtedy zwolni się najważniejszy fotel w partii.

Jeden z działaczy PiS dodaje: – No i czysta biologia. Wszyscy jesteśmy coraz starsi. Skrócenie kadencji to jakby zaproszenie do wewnętrznej dyskusji: „Kto po mnie? Nie jestem wieczny”.

Prawda: nikt nie jest wieczny. Jednak następne wybory parlamentarne rozegrają między sobą znów Donald Tusk i Jarosław Kaczyński. Na pewno to wynika z partyjnego weekendu na Śląsku.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 27/2013