Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Jak wypada egzamin z takiej filozofii twórczej tym razem - w świecie i w Polsce targanych coraz głębszymi rozdarciami, rozczarowaniami, skonfliktowanych zdawałoby się do samego spodu? Malarstwo samych ciepłych barw, muzyka bez dysonansów - czy jest to możliwe bez ryzyka pokazywania świata tylko, jak księżyc, od strony oświetlonej, a więc do połowy? I kończenia opowieści zawsze w tym miejscu, gdzie już happy end nie ma dalszego ciągu, a zamiast następnych słów pociechy pojawiłyby się pytania, na które może nie ma odpowiedzi?
Książki Ewy Owsiany zawsze składają się z relacji o Polsce dobrej, takiej, w której mądrzy albo współczujący ludzie znani i nieznani (ale zawsze przedstawieni z imienia i nazwiska, osadzeni w czasie i miejscu) robią coś, co po nich zostanie jako warte przetrwania. Czasem jest to ważna historia zakładania np. hospicjum krakowskiego albo wspólnoty bezdomnych, czasem tylko skromna opowieść o przezwyciężaniu cierpienia bez miary po utracie zamordowanego dziecka albo o niepoddawaniu się własnemu kalectwu. Jakim sposobem wystarczają Ewie jasne kolory i czyste akordy do tych opowieści - jest jej tajemnicą. Nie każdy przystanie na taką poetykę, twierdząc, że przecież pod spodem nawet portretów sławnych osób (bo jest tu i rozdział o “Wujku" Wojtyle, i rozdział o Matce Ledóchowskiej, i o księdzu Jerzym Popiełuszce ) - słyszy i wyczuwa dramat, napięcie dalekie od wszelkiej pogody, czasem graniczące nawet z tragedią. Sam tytuł ostatniej książki też może budzić opór: przecież to nie tęsknota jest tym, co najbardziej nas trawi i co chciałaby autorka nasycić. Już prędzej nazwać by to można brakiem nadziei, któremu tak zdecydowanie przeciwstawia właśnie wiarę w człowieczą zdolność do bycia dobrym i do tworzenia, a nie siania zniszczeń.
Teksty Ewy zebrane w kolejnych tomach ukazywały się najpierw w prasie. Reportaż optymistyczny, portret optymistyczny - to jej szkoła. Nie za wiele ma kompanów w takim pisaniu. Należałoby uczciwie przyznać, że nie udźwignie całego dnia dzisiejszego tak to realizując. W relacji reporterskiej musi być dziś i oburzenie, i znak zapytania, i protest, który krzyczy. To robią inni. Ale takie książki jak “Zioła..." to odtrutka dla bezlitosnej pogoni prasowej za narzekaniem i agresją, za nieustannym oskarżaniem się wzajemnym i zajadłością, za ściganiem bodaj cienia jak najdrastyczniejszego przestępstwa albo dopiero podejrzenia o nie. Nawet w budujących i pełnych świętych słów tytułach zaraz po stronach zapełnionych wzniosłościami następują zbyt często strony przypominające okop najeżony bronią wycelowaną we wroga. Powraca pytanie, kto liczniejszy: ci, przed którymi trzeba ostrzegać krzykiem wielkim i malując ich czarnymi kolorami, czy ci drudzy, wielcy i mali budowniczowie dobra. I którzy zasługują na więcej miejsca w naszych lekturach i w naszej uwadze. Tu autorka “Ziół na tęsknotę" nie ma wątpliwości.
PS. Pan Marian Koszewski z Kościana, nasz Czytelnik, zwrócił mi uwagę, że wspominając niedawno (“Cienie") Elisabeth Erb, napisałam o Niej w czasie teraźniejszym. Faktycznie, mogło to zmylić i bardzo za to przepraszam. Przewodnicząca Maximilian-Kolbe-Werk, długoletnia opiekunka polskich ofiar kacetów, zmarła przed czterema laty, 4 lutego 2000 r. we Freiburgu.