Werk, czyli Dzieło

Imię ojca Kolbego nosi jedna z najważniejszych - i zarazem najmniej widocznych - inicjatyw, jakie powstały w relacjach polsko-niemieckich po 1945 roku.

09.08.2011

Czyta się kilka minut

il. Marian Kołodziej /
il. Marian Kołodziej /

Był maj 1964 r. - we Frankfurcie nad Menem trwał akurat proces esesmanów z załogi KL Auschwitz - gdy grupa Niemców z katolickiego ruchu pokojowego "Pax Christi" (z Niemiec Zachodnich) postanowiła przyjechać do Oświęcimia. Swą podróż nazwali "pielgrzymką pokutną". Jej uczestnicy mieli zwykle po trzydzieści kilka lat; najstarszym był organizator "pielgrzymki", 57-letni ­Alfons Erb - przedwojenny działacz katolicki, przeciwnik nazizmu; więziony przez gestapo i wcielony do Wehrmachtu, gdzie służył pięć lat.

W tamtych czasach, gdy RFN i PRL nie utrzymywały jeszcze kontaktów, nawet dyplomatycznych, a granica na Odrze nie była przez Niemcy Zachodnie uznawana - dla jej uczestników "pielgrzymka pokutna" była podróżą w nieznane. W Polsce spotkali się z byłymi więźniami Auschwitz. Byli zaszokowani, gdy zobaczyli, w jak ciężkich warunkach zwykle żyją ci ludzie - często pozbawieni pomocy, także materialnej.

Erb postanowił zorganizować akcję zbierania pieniędzy na pomoc dla nich. Podjęła ją "Pax Christi", której wiceprzewodniczącym był Erb. W 1973 r. spontaniczna "zbiórka solidarnościowa" przekształciła się w organizację: Maximilian-Kolbe-Werk (Dzieło im. Maksymiliana Kolbego). Jego założycielami były Centralny Komitet Katolików Niemieckich (federacja świeckich organizacji z RFN, główny reprezentant laikatu) i 13 stowarzyszeń katolickich z RFN; członkami mogły być osoby prywatne i instytucje.

Gdy w 1983 r. Erb zmarł, jego pracę kontynuowała córka Elisabeth oraz wielu innych Niemców - na przestrzeni minionych 40 lat liczonych w setki: pomagając w zbieraniu pieniędzy, organizując praktyczną pomoc albo nagłaśniając sprawę. Dlatego przez Dzieło przewijali się nie tylko społecznicy, ale też czołowi politycy - jak np. Bernhard Vogel (zob. wywiad obok).

A praca Dzieła była absolutnie niezwykła - z paru powodów.

Po pierwsze: fundusze pochodziły z darowizn, "mozolnie wyżebranych", jak mawiał Reinhold Lehmann, wieloletni przewodniczący Dzieła. Każdego roku Dzieło wydawało na swój statutowy cel kilka milionów marek; do 2001 r. wydało prawie 100 mln marek (od pewnego czasu może liczyć na wsparcie instytucjonalne). Po drugie: przed 1989 r. Dzieło funkcjonowało zupełnie nie "po niemiecku". W PRL istniało jakby w "szarej strefie": niechętnie widziane przez władze, choć tolerowane, formalnie działało nielegalnie. Nie chciało bowiem współpracować z komunistycznym państwem - także z obawy, że zostanie zmuszone dystrybuować fundusze przez państwowe organizacje, do których zaufania często nie mieli ci, dla których powstało (jak Dzieło było traktowane w PRL, wiele mówi to, że ani jedna komunistyczna gazeta nigdy o nim nie poinformowała). Aby pomóc więźniom, Kolbe-Werk musiał więc najpierw ich znaleźć i zbudować kanały pomocy. Była to praca "od człowieka do człowieka" (wsparcie Dzieło otrzymało od abp. Wojtyły, a swoją rolę odegrali też ludzie "Tygodnika", zwłaszcza Mieczysław Pszon). W efekcie byli więźniowie zaczęli się samoorganizować, powstała sieć pełnomocników Dzieła.

Po trzecie: ludzie, którzy działali w Dziele zazwyczaj należeli do pokolenia nieponoszącego osobiście żadnej winy za wojnę i kacety. Wielu z nich współtworzyło coś, można nazwać "propolskim lobby" w Niemczech Zachodnich; istnienie tego "lobby" zaprocentowało, gdy w latach 1989-91 r. upadł komunizm i rozpadł się ZSRR, a Polska szukała swojej "drogi na Zachód".

Po czwarte: Dzieło to nie tylko przekazywanie pieniędzy, organizowanie oddziałów szpitalnych czy wózków inwalidzkich. To także - niezwykłe - spotkania ludzi. "Kiedy siedzieliśmy za drutami, mówiliśmy sobie tak: jak wyjdę z obozu, to zabiję pierwszego spotkanego Niemca. Ale gdy ta chwila nadeszła, okazało się, że nie jesteśmy zdolni do zemsty. Nigdy nie myślałem, że minie kilkadziesiąt lat i będę współpracował z Niemcami, żeby pomóc sobie i kolegom" - wspomina Kazimierz Sowa, były więzień i jeden z pełnomocników Dzieła. A Lehmann dodawał: "Pewnego dnia dostałem list od byłego więźnia. Przeczytałem w nim: Dzięki Panu przezwyciężyłem nienawiść w moim sercu".

Do 1989 r. Kolbe-Werk pomagał prawie wyłącznie polskim ofiarom obozów. Dopiero potem możliwa stała się także praca w krajach byłego ZSRR: w Rosji, na Białorusi, Ukrainie i Litwie.

Dziś, gdy byli więźniowie niemieckich obozów są już coraz mniej liczni, powstaje pytanie: czy Dzieło ma dalej istnieć, kiedy zabraknie tych, dla których zostało powołane? Bernhard Vogel uważa, że tak.

W internecie (strona także po polsku): www.maximilian-kolbe-werk.de

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, kierownik działów „Świat” i „Historia”. Ur. W 1967 r. W „Tygodniku” zaczął pisać jesienią 1989 r. (o rewolucji w NRD; początkowo pod pseudonimem), w redakcji od 1991 r. Specjalizuje się w tematyce niemieckiej. Autor książek: „Polacy i Niemcy, pół… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 33/2011