Kolejny rząd, kolejne „czystki"

Polskie partie są jak średniowieczne dwory: feudalni panowie muszą dbać oswych wasali, by ci mieli zczego żyć. Czy musi tak być zawsze?.

11.12.2007

Czyta się kilka minut

Kiedy telefon od posła Iks zadzwonił po raz pierwszy, samorządowiec Igrek bardzo się zdziwił. Nie zdziwiło go to, że poseł - w minionej kadencji Sejmu piętnujący wszelkie nadużycia - w ogóle do niego dzwoni. Telefony "z góry" nie były czymś niezwykłym, a troska o posady dla "swoich" ludzi (w spółkach i instytucjach) to cecha wszystkich partii. Igreka zdumiał powód telefonu Iksa - poseł negocjował wysokość pensji swoich wasali, których polecał na różne stanowiska.

Drabina feudalna

Nie ma tu znaczenia, kim jest Iks: takie sytuacje nie są wyjątkiem i dotyczą wszystkich partii. Teraz, po objęciu rządów przez PO i PSL, powraca więc pytanie: czy przez państwowe i samorządowe instytucje przejdzie "miotła", która wymiecie ludzi mianowanych przez PiS, LPR i Samoobronę, a zastąpi ich osobami z Platformy i PSL?

Tak było do tej pory. Dziś wszy­stkie partie są swoistymi "spółdzielniami", czyli zrzeszeniami fu­-

nkcjo­nariuszy publicznych (lub, w przypadku opozycji, kandydatów na takowych) różnych szczebli: od "góry", przez sejmiki, aż po miasta, powiaty i gminy.

Dlaczego? Ponieważ swą wewnętrzną strukturą partie przypominają średniowieczną drabinę feudalną, gdzie przywileje i urzędy rozdawano w zamian za lojalność okazywaną zwierzchnikowi. Są więc w nich panowie feudalni (ministrowie, posłowie, lokalni liderzy), którzy mają swych wasali. Ci - zgodnie z feudalnymi zasadami - oczekują od suwerena, by zapewnił im utrzymanie, czyli dobre posady. Wasale z kolei mają swoich wasali - i tak zależności wędrują na najniższe szczeble drabiny.

Klinicznym przypadkiem takich zależności jest afera starachowicka: miasto z wysokim bezrobociem zostało tak zdominowane przez SLD, że nawet posadę sprzątaczki w samorządowym urzędzie załatwiano kanałami partyjnymi. Innym przykładem może być sytuacja w Agencji Restrukturyzacji Rolnictwa, którą PiS oddał Samoobronie jako "lenno", przez co szefami powiatowych delegatur Agencji zostawali ludzie z orszaków polityków Samoobrony.

Taki stan rodzi też korupcję: posady mają charakter sezonowy. Urzędnik z politycznego nadania staje się podatny na podszepty w stylu: "Pan nam pomoże wygrać ten przetarg, a my pomożemy panu dać sobie radę, jakby kiedyś zmieniła się władza".

Homo geszeftus

Skutek jest taki, że partie są pod stałą presją ludzi, których można określić mianem homo geszeftus. Homo geszeftus to człowiek, który angażuje się w sprawy państwa nie z troski o wspólne dobro, lecz w nadziei, że będzie żył na jego koszt.

Czy to konstytutywna cecha polskich polityków? Nie. Homo geszeftus istnieje wszędzie, a polscy politycy nie są z natury cyniczni i pazerni. To istniejący system wymusza negatywne zachowania, a partyjni działacze do niego się dostosowują - problem więc nie w ludziach, ale w strukturach i mechanizmach.

Czy można to zmienić? Tak, ale żeby tak się stało, trzeba najpierw zastanowić się nad tym, w jaki sposób partia może stać się faktycznym zapleczem dla rządu. Polski problem polega bowiem na tym, że nie bardzo wiadomo, po co rządowi partia w okresie między wyborami. Większość polityków oczekuje od swych ugrupowań jednego: aby funkcjonowały jako zaplecze techniczne na czas wyborów, a pomiędzy nimi zapadały w zimowy sen.

Statystyczny polski polityk oczekuje też, że jego partia będzie organizacją kadrową, czyli w dzielnicy czy mieście nie będzie liczyła zbyt wielu członków. Taką mu bowiem łatwiej kontrolować i zniechęcać ewentualnych konkurentów. Poza tym im mniejszy partyjny "orszak", tym mniej CV, które polityk musi upychać po urzędach.

Okazuje się więc, że klientelizm to wymóg systemowy: politycy uprawiają go, bo tak muszą. Załatwianie pracy członkom swego "orszaku" jest główną metodą budowania i umacniania pozycji politycznej w partii. Dzieje się tak, bo w partiach nie ma jasnych kryteriów, dlaczego ktoś zostaje kandydatem na posła. Awans w partii, jeśli nie polega na przypodobaniu się liderowi, zależy od tego, "kto za kim stoi".

Jak to zmienić

Co liderzy PO mogą zrobić, jeśli chcą zlikwidować tę patologię? Innymi słowy, jak zmniejszyć presję ze strony własnego zaplecza na stosowanie klientelizmu?

Odpowiadając najprościej: stworzyć nowe mechanizmy rządzące partiami i znaleźć posłom oraz lokalnym liderom takie zajęcia, dzięki którym będą mogli budować swe kariery. A także inaczej zdefiniować uzależnienie posłów od tzw. dołów.

W Niemczech to, że zwykli członkowie partii na poziomie lokalnym raz na cztery lata muszą wybrać kandydata, który będzie startować w wyborach w ich okręgu (jednomandatowym), zachęca do otwarcia partii na osoby inne niż tylko chętni do pracy w administracji lub do robienia z nią interesów. To wymusza na posłach aktywność - przeciętny niemiecki parlamentarzysta spotyka rocznie dwuipółkrotnie więcej wyborców niż jego polski kolega.

Partie, zamiast przypominać średniowieczne dwory, powinny zamienić się w sprawne organizacje, wzorowane na dużych przedsiębiorstwach, gdzie są np. średnio- czy długookresowe oceny pracowników i spisane oczekiwania. Gdzie zarówno posłów, jak i kandydatów na radnych systemowo rozlicza się z budowania więzi z wyborcami, oferując tym ostatnim współudział w decyzjach. Oczywiście napotka to na opór, bo struktury i mechanizmy w polityce zmienia się trudno - najwygodniej wszak rządzi się na podstawie swojego "widzimisię", płacąc za to "tylko" załatwianiem posad dla wąskiego grona swoich popleczników. Ale próbować warto.

Były już zresztą takie momenty - np. w 2006 r., kiedy Donald Tusk i Jarosław Kaczyński składali deklaracje, że chcą przekształcić swe formacje w wielkie i otwarte ruchy społeczne. Obietnic nie spełnili. Dziś niektórzy politycy PO, w tym Donald Tusk i minister skarbu Aleksander Grad, obiecują, że tym razem nie będzie partyjnej "miotły" ani "czystek". Jeśli jednak liderzy Platformy nie sięgną do korzeni zła, to może się okazać, że także oni ulegną systemowej konieczności, czyli patologii, która trawi polską politykę już od kilkunastu lat. Partie, które nie otworzą się na obywateli, stoją otworem przed homo geszeftusem.? h

JAROSŁAW FLIS jest socjologiem UJ, zajmuje się badaniem mechanizmów władzy. Stale współpracuje z "TP".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Socjolog, publicysta, komentator polityczny, bloger („Zygzaki władzy”). Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Pracuje na Wydziale Zarządzania i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Specjalizuje się w zakresie socjologii polityki,… więcej