Długie trwanie Platformy

Nie dajmy się zwieść sondażom. PiS nie dysponuje dziś polityczną i programową świeżością. Nie ma atutów w walce z osłabioną PO.

31.08.2014

Czyta się kilka minut

Donald Tusk podczas Drugiego Kongresu Wolności w Internecie. Warszawa, luty 2013 r. / Fot. Bartosz Krupa / EAST NEWS
Donald Tusk podczas Drugiego Kongresu Wolności w Internecie. Warszawa, luty 2013 r. / Fot. Bartosz Krupa / EAST NEWS

Sukces w polityce jest zawsze pochodną dwóch czynników – indywidualnych zasług i sprzyjających okoliczności. Kreślenie politycznych prognoz wymaga precyzyjnego odróżnienia tego, co jest owocem świadomej gry Donalda Tuska, od tego, co od niego nie zależy, choć sprzyja utrzymywaniu się rządów PO i PSL.

Większość dzisiejszych komentarzy, zwłaszcza w mediach elektronicznych, analizuje tylko przestrzeń gry politycznej, pomijając opis szerszych uwarunkowań. Skandal, który wybuchł w lipcu wokół nagrań opublikowanych przez „Wprost”, był dla wielu kolejnym dowodem trudnej do zrozumienia niezatapialności rządu i PO. Część komentatorów sądziła, że tego kryzysu rządzący układ już nie przetrzyma. Inni z kolei w strategii przyjętej przez Donalda Tuska widzieli kolejny przykład niezwykłego talentu tego polityka. Jedni i drudzy nadmiernie koncentrowali się na scenie politycznej i na jej uproszczonych – sprowadzających się do sondaży – relacjach z otoczeniem.

Tymczasem długie rządy i wysokie poparcie dla PO to nie tylko rezultat zręczności Tuska, ale także efekt stabilizującej status quo funkcji, która została narzucona jego rządom przez dominujące siły społeczne. Tusk zrozumiał logikę epoki, która nastała po klęsce rządów PiS. Ale to nie on ją określił. Dostosował polityczną formułę PO do układu społecznego, w którym, po wejściu Polski do Unii Europejskiej, rosnącą rolę odegrały sektor publiczny, rozbudowująca się i dysponująca większymi (europejskimi) środkami administracja oraz powiązane z nimi prywatne interesy.

Zręczność Tuska

Premier Tusk wyciągnął wnioski z porażki Millera i postanowił wyeliminować wszystkie konkurencyjne ośrodki polityczne w obozie władzy. Nie cofnął się nawet przed brutalną marginalizacją swego najbliższego współpracownika i współtwórcy PO, Grzegorza Schetyny. W partii górę brali ci, którzy nie mieli własnego zdania, skłonni poprzeć każdą aktualną linię kierownictwa. „Przekazy dnia” powtarzane co do słowa przez posłów stały się swego rodzaju znakiem czasów, znakiem nowych reguł w polityce parlamentarnej. Reguł, które objęły wszystkie istotne ugrupowania.

Tusk przyjął też całkowicie inną niż poprzednicy technikę rządzenia. Krytycznie oceniał stosowaną przez wcześniejsze rządy nieelastyczną koncepcję rozwiązywania spraw społecznych. Wskazywał na przykład, że kłopoty SLD ze służbą zdrowia nie były skutkiem braku programu, ale przeciwnie – nieszczęście brało się stąd, że „SLD miało konkretny program w tej sprawie. Co gorsza – konsekwentnie go realizowało”.

Trwałym elementem poglądów Tuska okazał się nie liberalizm, ale nieufność wobec dużych racjonalnych konstrukcji (reform). Mówiąc nieco ironicznie, doktryna ta brzmi mniej więcej tak: państwo może sobie pozwolić na daleko idącą interwencję w życie obywateli, w gospodarkę czy relacje społeczne – pod warunkiem, że robi to bez ładu i składu. Nawet bliski Tuskowi minister Boni w oficjalnych dokumentach pisał o rosnącym ryzyku „dryfu rozwojowego”. Jego przestrogi wydrukowano na kredowym papierze i całkowicie zlekceważono.

Platforma związała się z interesami sektora publicznego, co tylko z dużą dozą życzliwości można uznać za socjaldemokratyzację programu tej partii. Tusk zrozumiał to, co przed nim dostrzegło wielu prezydentów i burmistrzów polskich miast: że struktura społeczna umożliwia trwałe oparcie władzy na zasobach władzy publicznej – związanych z dysponowaniem ogromnymi środkami finansowymi, sporymi uprawnieniami oraz – co dziś najistotniejsze – posadami w publicznych instytucjach.

Znakiem zewnętrznym tej strategii była rozbudowa administracji, upartyjnienie wielu urzędów, polityka unikania konfliktów z pracownikami „budżetówki”. W wymiarze lepiej ukrytym przed opinią publiczną rozwinął się klientelizm, system rozbudowanych zależności między znajdującymi się blisko rdzenia władzy patronami a ich klientami w spółkach Skarbu Państwa, układach lokalnych, strukturach resortowych. To, czego dowiedzieliśmy się przy okazji rozprawiania się z „ludźmi Schetyny”, ma swój szerszy wymiar. Dotyczy wielu wpływowych polityków PO, którzy mają swoich prezesów, członków rad nadzorczych, radnych itp.

Ukryte zasoby władzy

Nas jednak bardziej zastanawiać musi fakt, iż to, co przydarzyło się przez ostatnie siedem lat Platformie i rządowi Tuska, inne ekipy z pewnością by pogrążyło: wymusiłoby spektakularne zmiany personalne, spowodowało rozpad koalicji, ograniczyło swobodę manewru premiera. Donald Tusk przeszedł tę próbę obronną ręką. Wielu komentatorów przypisuje to wyłącznie politycznym talentom Tuska i świetnej propagandzie jego doradców od PR, zręczności w „spinowaniu” polskiej polityki.

Tymczasem można przedstawić i inne, konkurencyjne objaśnienie. Mówi ono, że za stabilnością rządów Platformy nie stoi indywidualny geniusz jej lidera, lecz suma dominujących dziś interesów, a może precyzyjniej – interesów, lęków i obaw. Tusk jest twarzą tej społeczno-psychologicznej dominacji. Aktorem, którego cechy i przekonania predestynują szczególnie dobrze do odegrania takiej właśnie roli. Gwarantem bezpieczeństwa tych, którym udało się „ustawić” w życiu zawodowym i politycznym. Twarzą trudną do zastąpienia.

Dzisiejsze poparcie dla Platformy nie jest tym samym, które zrodziło się w roku 2007 ze strachu przed dalszymi rządami PiS. Ten podstawowy kapitał polityczny, z którym Platforma doszła do władzy przed siedmioma laty, został wzbogacony o sojusz z ważnymi segmentami sektora publicznego. Władza PO zyskała przychylność środowisk opiniotwórczych, większości mediów i realnej nowej (piątej?) władzy: rynków finansowych.

To dominujący układ interesów i obaw podtrzymuje dziś u władzy partię Tuska. Nawet wtedy, kiedy rządzący popadają w tarapaty, kompromitują się, działają na szkodę własnego wizerunku. Tych, którzy mogą wiele stracić wraz z odejściem Platformy, jest nadal więcej niż tych, którzy spodziewają się coś na tym odejściu zyskać.

Jest oczywiste, że ów dominujący układ interesów nie ma własnej reprezentacji, nie może z Tuskiem negocjować, dowolnie przerzucać poparcia na inne partie. Ale jednocześnie ma swoje mechanizmy politycznej mobilizacji. Podstawowym zasobem, jakim dysponują dziś rządzące partie, są bowiem stanowiska – dobrze płatne, podparte korzystnymi umowami o pracę, obejmowane bez wymogu spełnienia trudnych warunków, często jedynie w zamian za przyrzeczenie lojalności. Oprócz rodzin i znajomych wpływowych polityków, partie zatrudniają osoby, które potrafią zmobilizować poparcie w wyborach, mające „przełożenie” na istotne grupy społeczne. W wyborach, obok propagandy medialnej i billboardów, liczą się także takie kanały mobilizacji – interesownej, związanej z lokalnymi układami, ze strukturami branżowymi.

Tak jak PSL – mimo rozmaitych „dołków sondażowych” – w kolejnych wyborach dzięki tej ukrytej mobilizacji zawsze przekracza pięcioprocentowy próg, a w wyborach samorządowych szybuje wyżej niż w parlamentarnych, tak i PO jako partia władzy może liczyć na podobny bonus. Na wynik wieloletniego tworzenia sieci wpływów i powiązań w strukturze państwa.

Straszenie PiS-em

Zwłaszcza jeśli umiejętnie wykorzysta postawę głównej partii opozycyjnej i lęk przed jej powrotem do władzy. Część wyborców być może ulegała mu pod presją propagandy PO, perswazji silnych mediów niechętnych PiS, postawy autorytetów świata kultury i celebrytów. Obawy te potwierdzała zarówno antyestablishmentowa retoryka polityków PiS, ton prawicowych mediów, jak i chętnie cytowane przez przeciwników wypowiedzi Antoniego Macierewicza czy Krystyny Pawłowicz. Jednak obok tego strachu elementem coraz silniejszej identyfikacji z Platformą były opisane wcześniej realne interesy.

Naruszyć mogła je tylko obecność PiS we władzy sprawowanej na poziomie regionalnym. Jednak wybory z 2010 r. zostały w sposób spektakularny przegrane. Przypomnijmy – latem 2010 r. Jarosław Kaczyński nieznacznie przegrał wybory prezydenckie. Kilka miesięcy później – po wyraźnej zmianie linii politycznej ugrupowania – PiS przegrało wszędzie, nawet w zdominowanym przez prawicę województwie podkarpackim. Ta zmiana strategii politycznej, do której doszło późnym latem i jesienią, została wzmocniona spektakularnym rozstaniem z kierującą kampanią wyborczą Joanną Kluzik-Rostkowską. Rozstaniem przyspieszonym przez samego Kaczyńskiego.

Uważam, że warto o tym wspomnieć w momencie, gdy obserwacja sondażowych słupków i trendów skłania większość komentatorów do stawiania tezy o nieuchronnym powrocie PiS do władzy. W 2005 r. partia ta była sprawną i pomysłową formacją, zdolną do skutecznej rywalizacji z cieszącą się poparciem środowisk opiniotwórczych Platformą. Z czasem jednak tę sprawność zastąpiła rutyna, powtarzanie elementów programowych, antyestablishmentowy slogan. Te obserwacje potwierdza zachowanie PiS po ujawnieniu kompromitujących partię rządzącą nagrań. Odgrzanie kandydatury Piotra Glińskiego, ostentacyjne wyjście w czasie debaty sejmowej, sugerujące, że większym problemem niż nadużycia władzy jest osoba Janusza Palikota, brak pogłębionej analizy ujawnionych stenogramów – to tylko najważniejsze dowody politycznej pasywności głównej partii opozycyjnej. Czasy, kiedy Jarosław Kaczyński wypowiadał interesujące diagnozy stanu państwa i polityki, odeszły w przeszłość. PiS nie dysponuje dziś polityczną i programową świeżością, dającą atuty w walce z osłabioną PO.

Nie udając zatem politycznej wróżki, można stwierdzić, że skuteczne objęcie władzy przez PiS, to znaczy zbudowanie rządu i trwałej sejmowej większości pozwalającej na stanowienie prawa, wymaga zawieszenia dwóch znaczących elementów politycznego status quo. Po pierwsze – zdolności mobilizacyjnych dominującego układu interesów, obaw i lęków. Po drugie – niezdolności PiS do dyskontowania błędów rządzących i przedstawienia wiarygodnej alternatywy politycznej dla działań koalicji PO–PSL. Wiarygodnej, to znaczy odpowiadającej przynajmniej na część obaw związanych z dojściem tej partii do władzy.

Spośród czynników, które mogą wyjaśniać ów brak pomysłowości i wigoru po stronie opozycji, można wymienić jeden, o którym rzadko się pamięta – wiek politycznych liderów. Leszek Miller, kiedy zostawał premierem, miał 55 lat. Było to trzynaście lat temu. Jarosław Kaczyński odnosił największe zwycięstwa w wieku 56 lat. Było to przed dziewięcioma laty. Bohaterowie mają prawo być zmęczeni.

Kwestie pokoleniowe

Na tym jednak nie koniec. Faktem bezspornym jest starzenie się całej polskiej elity politycznej. To zjawisko widać szczególnie wyraźnie w kontekście ostatnich wyborów do Parlamentu Europejskiego. PO ma najstarszą reprezentację spośród dużych partii europejskich. Średnia wieku europosłów z SLD jest jeszcze wyższa. Tylko jeden polski poseł w PE nie skończył 40 lat. A fakt, że jest nim Jarosław Wałęsa, dodaje tym statystykom dodatkowej wymowy.

W ogóle trzydziestoparolatków jest w polskiej polityce niewielu. Ich reprezentacja jest najniższa w całym 25-leciu. Czasy, w których można było zostać premierem mając 33 lata, a prezydentem – w wieku 41 lat, należą do przeszłości. Brak pokoleniowej równowagi, obok dominacji polityków urodzonych w latach 40. i 50., wzmacnia niedobór przedstawicieli ostatniego wielkiego wyżu demograficznego. Ludzi urodzonych w latach 70. i 80. jest nadal w polityce mało. A na samodzielnych stanowiskach są – po porażce Napieralskiego i Olejniczaka – niemal nie reprezentowani.

Na ten fakt słabej obecności w elicie politycznej nakłada się drugi: wyraźna różnica między tymi, którzy są zatrudnieni na stabilnych, niekiedy nawet dobrze płatnych posadach w sektorze publicznym, a tymi, którzy są skazani na zatrudnienie doraźne, bez perspektywy stabilizacji i umowy o pracę. Ten podział ma też swój kontekst pokoleniowy, podważając zaufanie wielu młodych ludzi nie tylko do polityki, ale do instytucji państwa, do władzy publicznej.

Czynnik pokoleniowy dał o sobie znać we wspomnianych wyborach do Parlamentu Europejskiego, w szokującej dla wielu skali poparcia dla Kongresu Nowej Prawicy w grupie najmłodszych wyborców. Ten wynik można uznać za efekt indywidualistycznych postaw młodego pokolenia, które w poprzednich wyborach mogły być wyrażane w głosach oddawanych na PO – ale można go też uznać za odrzucenie politycznego establishmentu. W KNP intrygować może nie program zmian, ale fakt, iż Korwin-Mikke wydaje się bardziej niepokorny od Kaczyńskiego.

Polityczne skandale i afery nie są więc czynnikiem, który mógłby Platformie odebrać władzę. To układ społecznych interesów i dostosowana doń linia PO są determinantami trwałości w polskiej polityce. Jeżeli szukać katalizatora zmiany, czegoś dynamicznego, to nie w PiS, którego część działań, chcąc nie chcąc, utrwala dominację PO, ale w czynniku generacyjnym. I to nie tylko, gdy chodzi o młodych wyborców. Trudno sobie bowiem wyobrazić, by pokolenie urodzone w latach 70. i 80. chciało na trwałe zrezygnować z obecności w polityce, by zaakceptowało kulturowe reguły określone przez dzisiejszych 60-latków. Analitycy wpatrzeni w polityczną scenę widzą Tuska i Kaczyńskiego, Komorowskiego i Schetynę, Piechocińskiego i Millera. Zmiana przyjdzie skądinąd, a jej znakiem będzie pojawienie się nowych – słabo dziś znanych – nazwisk. Ale chcąc zbudować coś od podstaw, potrzeba więcej czasu, niż jest od przyjścia do resortu do najbliższych wyborów.


RAFAŁ MATYJA jest politologiem, historykiem i publicystą. Opublikował m.in. książki „Konserwatyzm po komunizmie” (2009), „Państwo, czyli kłopot” (2009), „Rywalizacja polityczna w Polsce” (2013).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Politolog, publicysta, wykładowca Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie. W wydawnictwie Karakter wydał niedawno książkę „Miejski grunt. 250 lat polskiej gry z nowoczesnością”. Stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.

Artykuł pochodzi z numeru TP 36/2014