Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
niedawno przysłuchiwałem się debacie z udziałem kilku polityków. Rozmowa zeszła na pytanie, co robić z patologicznymi mordercami, którym kończą się wyroki, a potem ześlizgnęła się niepostrzeżenie na karę śmierci. W pierwszym odruchu nawet nie machnąłem ogonem, bo temat wydawał się zgrany jak stara płyta. Ale przyznać muszę, że jeden argument nawet mnie, siewcę chaosu jeszcze sprzed zarania dziejów, zbił z tropu. Otóż pewien szczególnie zapalony i pewny siebie dyskutant oświadczył, że bez wahania popiera wieszanie albo sadzanie delikwentów na elektrycznym krześle, co na dodatek jest w stu procentach zgodne z nauczaniem Kościoła. Na pytanie, co w takim razie z apelami przeklętego Jana Pawła – odparował, że papież krytykował karę śmierci w Birmie i Pakistanie, ale w Polsce „nigdy się na ten temat nie wypowiadał”. To zaś niezbicie dowodzi, że nasza arcykatolicka ojczyzna jest wyjątkowa. Jako mesjasz narodów mamy prawo, a może nawet i obowiązek, uśmiercać zwyrodnialców i zboczeńców.
Słysząc podobne słowa, zawsze mam drobną wątpliwość: czy naszym piekielnie pożytecznym idiotom pozwolić pleść aż takie farmazony? Czy ich głupota nie dekonspiruje albo nawet – co gorsza – nie ośmiesza naszych diabelskich intryg? Zaraz jednak się uspokajam, bo czymś takim mogliby sobie łamać głowy szatani nad Tamizą, Sekwaną czy Potomakiem. Ale my, tu nad Wisłą, osiągnęliśmy już taki poziom zidiocenia publicznych debat, że sam już nie wiem, jakie głupstwo trzeba by palnąć, by wzbudziło powszechny niesmak i odpór.
Nota bene, zawsze cieszyły mnie katolickie wygibasy wokół kary śmierci. Ni tak, ni siak, tędy, siędy, i chciałabym, i boję się. Niby wolno, bo „tradycyjne nauczanie Kościoła nie wyklucza”. Ale w gruncie rzeczy nie tędy droga. Bo i przypadki, gdy przymusowe wysłanie pacjenta do Krainy Wiecznych Łowów zdaje się absolutną koniecznością, są „bardzo rzadkie, a być może już nie zdarzają się wcale”. Bądź tu mądry i pisz wiersze! Na szczęście są tacy, co zrozumieli i potrafią wytłumaczyć, że skoro tych słów papież nie wypowiedział ani nie napisał w Polsce...
Widzisz, drogi Piołunie, czasem jedyną szansą na powstrzymanie obrzydliwości Ewangelii jest odwołać się do tradycji. A właściwie do tego, co uświęconą tradycją się wydaje, w istocie zaś jest tylko kulturową naroślą określonego czasu, potem już przez takich jak my starannie okadzaną. Dziś ku memu przerażeniu słudzy Nieprzyjaciela bronią przeróżnych zygot i embrionów, a piękne były czasy, gdy pobożni mnisi dywagowali, po ilu dniach dusza wstępuje w płód męski, zaś po ilu w żeński. A długie wieki, gdy z przejęciem nauczano z ambon, że Żydzi zamordowali Cieślę? Albo przeklęty proboszcz z Ars? Na samą myśl o nim mam odruch wymiotny, ale czasem gadał nie od rzeczy. Chociażby wtedy, gdy twierdził, że wszyscy poganie trafią do piekła. I znajdował dla tych nieszczęśników dość specyficzne słowo otuchy: „Niechaj im to będzie pociechą w nieszczęściu: męki, które znosić muszą, mniej się okażą srogie od męczarni chrześcijan”. Czyli: na wieki masz przechlapane, ale uśmiechnij się – inni mają jeszcze gorzej! Ot, taka bardzo nadwiślańska logika. Pewnie się przeklęty klecha z Ars nieco zdziwił, gdy przekroczył bramę Nieba i zobaczył tam tego i owego...
Na razie jednak, drogi Piołunie, niech nasza piękna ojczyzna niezłomnie stoi na straży tradycji. Niech niesie kaganek właściwego rozumienia Ewangelii całemu światu. Brońmy życia, począwszy od poczęcia aż po naturalną śmierć – z malutkim wyjątkiem dla tych, którzy na to nie zasługują. Bierzmy sprawy we własne ręce, bo pozostawione mazgajowatemu Cieśli koniec końców muszą obrócić się przeciw zdrowym tkankom narodu i społeczeństwa. Niech nam piewcy postępu nie mówią, jak mamy żyć – a kogo nie wolno zabijać!
Twój kochający stryj Krętacz