Kluczem do zdrady jest zaufanie

Jeśli informacja o współpracy Andrzeja Grajewskiego z WSI potwierdziłaby się, byłoby to bodaj pierwsze ujawnienie współpracownika niezwiązanego nigdy ze służbami PRL i pozyskanego przez służby demokratycznego już kraju. Skąd jednak towarzyszący temu ton oskarżenia?.

18.12.2006

Czyta się kilka minut

rys. M. Owczarek /
rys. M. Owczarek /

Współpraca ze specsłużbami to wejście na grząski teren. Niezależnie, czy tworzą one struktury państw demokratycznych, czy nie. W Polsce teren jest jeszcze bardziej grząski.

- Mamy do czynienia z niechęcią do tajnej policji płynącą z lekcji historii. Tajne służby w Polsce prawie od zawsze były obce. Gdy inne narody kształtowały normalne odruchy w relacjach państwo-obywatel, Polacy wyrabiali w sobie niechęć do władzy państwowej - uważa Bartłomiej Sienkiewicz, ekspert ds. wschodnich, który na początku poprzedniej dekady sam współtworzył polskie służby specjalne.

Co najmniej od czasów Stanisława Brzozowskiego, oskarżonego o współpracę z carską ochraną, zarzut o agenturalność to nad Wisłą jedna z największych obelg. Czy w państwach od stuleci niepodległych i demokratycznych rzecz ma się inaczej? W popkulturowej wersji ? la James Bond każdy obywatel Zjednoczonego Królestwa byłby dumny ze zrobienia czegoś "dla królowej".

Aleksander Smolar, politolog, prezes Fundacji Batorego: - Teza, zgodnie z którą obywatele starych demokracji głęboko identyfikują się z interesami państwa i uważają za rzecz naturalną współpracę z tajnymi służbami, jest fałszywa. Książka Timothy Gartona Asha "Teczka" może służyć za przykład.

Ten ponury świat

We wspomnianej książce Garton Ash na stu kilkudziesięciu stronach opisuje przypadki współpracowników wschodnioniemieckiej Stasi, którzy na niego - wówczas młodego angielskiego historyka podróżującego za żelazną kurtynę - donosili. Na ostatnich kilkunastu stronach ujawnia zaś, w jaki sposób dotarł do wiedzy o własnej teczce, spokojnie leżącej w archiwach nad Tamizą (teczkę założono mu z podobnych poniekąd powodów, dla których zrobili to Niemcy). Ponure wrażenie z lektury Asha jest takie, że metody pracy służb specjalnych mających chronić państwo od metod tajnej policji, zajętej głównie ochroną reżimu, niezbyt się różnią, choć autor podkreśla: "Na wypadek, gdyby ktoś się zastanawiał, wyjaśniam, że nic z tego, co do tej pory dostrzegłem w naszych brytyjskich służbach bezpieczeństwa, nawet w najmniejszym stopniu nie przypomina aparatu, jakim było Stasi". Timothy Garton Ash współpracy z angielskimi służbami, jak twierdzi, odmówił.

Sienkiewicz: - Żaden obywatel demokratycznego państwa, który znalazł się w sytuacji werbunkowej, nawet jeśli poddawano go naciskom, nie był w sytuacji podobnej jak ludzie zza żelaznej kurtyny. Te światy nie były równoważne. Zimna wojna była konfrontacją zła z dobrem takim, na jakie ludzkość stać.

Aleksander Smolar wspomina, jak za komunizmu, podczas jego pobytu na emigracji, wysłannicy świata "dobra takiego, na jakie ludzkość stać" próbowali nawiązać z nim kontakt. - Ci ludzie próbowali uzyskać ode mnie oceny i informacje na temat sytuacji w Polsce. Nie miałem żadnych tajnych wiadomości. Wiedziałem tyle, ile przeczytałem w gazetach i usłyszałem od przyjaciół. Tym niemniej natychmiast zrywałem takie kontakty.

Co sprawia, że sprzeciw wobec dyktatury nie oznacza automatycznej zgody na wstąpienie w szeregi tych, którzy teoretycznie stoją po tej samej stronie? W czasie

II wojny światowej Polacy takich pytań chyba nie zadawali. Najlepszym przykładem biografia Krystyny Skarbek, pomagającej w misjach specjalnych aliantom. Później jednak w krajach demokratycznych służby wymknęły się spod kontroli. Stosowane środki przestały przystawać do celu.

W Stanach Zjednoczonych współpraca ze służbami naznaczona jest negatywnie. Wiąże się to z falą krytyki amerykańskiego państwa, jaka przetoczyła się w latach 60. i 70. XX w. Wojna w Wietnamie, afera Watergate, brudne interesy w Ameryce Południowej podważyły zaufanie do legalnych przecież instytucji. Blamaż przy okazji zamachów 11 września, brak dowodów na broń chemiczną w Iraku czy informacje o tajnych więzieniach nie poprawiają wizerunku amerykańskich agencji. Problem dotyczy też Niemiec i działań tamtejszych służb, gdy kanclerzem był Gerhard Schröder - chodzi o inwigilowanie i werbowanie dziennikarzy.

Kategoryczna odmowa

Co zatem ma robić obywatel demokratycznego państwa, którego praca w jakimś stopniu może wydać się służbom tego państwa pożyteczna? W gruncie rzeczy pytanie dotyczy wąskiej grupy ludzi, którzy dzięki doświadczeniu i środowisku pracy mogą znaleźć oparcie i odpowiedź na podobne dylematy, nawet gdy dochodzi do jakiejś formy szantażu.

Fundacja im. Stefana Batorego prowadzi szereg programów w krajach posowieckiego terytorium. Jej pracownicy mogą posiadać wiedzę, kontakty i obserwacje, którymi nie pogardziłby żaden wywiad.

Aleksander Smolar: - Nie znam przypadku, aby próbowano kogokolwiek z fundacji skłonić do pracy dla którejś ze służb. Nie muszę mówić, że taka próba spotkałaby się z mojej strony z kategoryczną, negatywną reakcją. Naszą misją jest sprzyjanie niezależnym, podkreślam: niezależnym inicjatywom z wiarą, że będzie z nich wyrastać gmach lepiej zorganizowanego społeczeństwa i wspólnoty politycznej. Instrumentalizowanie takiej działalności podważa moralne fundamenty całej filozofii, która stoi u podstaw działania sektora zwanego NGO. I bez tego zresztą organizacje pozarządowe oskarżane są w różnych częściach świata o to, że w istocie reprezentują nowe wcielenie zachodniego imperializmu.

Przystanie na "udzielenie własnemu państwu pomocy" może oznaczać uczynienie obiektów obserwacji z własnych kolegów z pracy albo przyjaciół i znajomych.

- Gdybym został poproszony przez którąkolwiek ze służb o wytypowanie jakichś zdolnych studentów, mogących przysłużyć się państwu, musiałbym odmówić - mówi dr Artur Wołek, politolog, wykładowca Wyższej Szkoły Biznesu w Nowym Sączu, współtwórca PiS-owskiego projektu konstytucji. - Nie miałbym bowiem pewności, dokąd taka współpraca może ich zaprowadzić.

Dzieląc się z którąkolwiek ze służb swoją wiedzą, przestajemy być jej właścicielami i tracimy kontrolę nad tym, jak zostanie ona użyta. Kto ma na to ochotę?

Zdaniem prezesa Fundacji Batorego wątpliwości nie brak nawet w czasie wojny: - Jest np. problem pełnionej funkcji. Ksiądz, który by wykorzystywał tajemnicę spowiedzi w celach patriotycznych, nie spotkałby się - delikatnie mówiąc - z aprobatą. A dziennikarze, ulubiona kategoria ludzi, których próbuje skaperować każda tajna służba? Przecież warunkiem ich pracy jest zaufanie nie tylko ze strony rozmówców - niezbędne, by mówili prawdę - ale również ze strony przeciwników, wrogów, którzy wpuszczają ich na swój teren. Czy pracę dziennikarza da się pogodzić z pracą tajnego agenta? Mam tutaj problem.

- Odmowa współpracy w sytuacji wojny lub innego poważnego kryzysu jest dla mnie niejednoznaczna moralnie, ale zrozumiała - mówi Sienkiewicz.

Dziś, w dobie terroryzmu i handlu narkotykami, argumentów za współpracą zapewne przybyło. Z drugiej strony każdy obywatel odróżnia chyba powiadomienie policji, gdy widzi coś niepokojącego, od donoszenia, np. na arabskiego sąsiada. I służby specjalne nie mają tu nic do rzeczy.

Tajne łamane przez jawne

- Tajne nigdy w Polsce nie było tajne - mówi Sienkiewicz - Upadały kolejne dwugłowe orły albo strącano swastyki i rozbijano pomniki Feliksa Dzierżyńskiego. Na każdym z tych zakrętów ujawniano konfidentów. Od kilkunastu lat mamy ciągłość państwową. To zbyt krótko. Zresztą mam wątpliwości, czy III RP była w stanie wykształcić zdrowe relacje państwo-obywatel. Trzykrotnie zresztą wyciągano na wierzch to, co zgodnie z logiką służb winno zostać w cieniu.

Sienkiewicz ma na myśli "noc teczek" Macierewicza, sprawę Oleksego i dzisiejszą likwidację WSI. Jego zdaniem, zawsze przy tych okazjach, obok napiętnowania rzeczywistych nieprawidłowości, dochodziło do dzielenia współpracowników służb na dobrych i złych. Tych wartościowych i tych, którzy służyli określonemu porządkowi politycznemu. - Konia z rzędem temu, kto kontaktując się z jakąkolwiek legalną służbą w kraju, będzie w stanie od razu zakwalifikować się do jednej kategorii lub uzyskać pewność, że jej nigdy nie zmieni - mówi Sienkiewicz.

Przypadek historyka Andrzeja Grajewskiego, znawcy tematyki radzieckich specsłużb, byłego przewodniczącego kolegium IPN i zastępcy redaktora naczelnego "Gościa Niedzielnego", jest tu charakterystyczny. Jeśli informacje podane przez "Życie Warszawy" o jego współpracy z WSI w latach 90. potwierdziłyby się, byłoby to bodaj pierwsze ujawnienie współpracownika niezwiązanego nigdy ze służbami PRL (ma status pokrzywdzonego) i pozyskanego już przez służby demokratycznego kraju.

Zdaniem Sienkiewicza, ucierpią na tym głównie funkcjonariusze, których zadaniem jest werbowanie obcokrajowców, bo argument: "czy słyszał pan, by Polska kiedykolwiek wystawiła swoich agentów?" z miejsca odpada. "Wyciek" nazwiska Grajewskiego koordynator ds. służb specjalnych Zbigniew Wassermann nazwał przestępstwem i zapowiedział śledztwo. W rzeczy samej: ustawa gwarantowała Grajewskiemu (jeśli rzeczywiście współpracował i odbywało się to zgodnie z prawem) tajemnicę. Wyszło jak zawsze. Cokolwiek wykaże śledztwo, jest to problem państwa i kwestia roztropności polityków (bo "ŻW" twierdzi, że informacje o Grajewskim podał któryś z posłów), a nie napięcie na linii państwo-obywatel.

- I prawnie wiele więcej nie da się zrobić - uważa Artur Wołek - bo to nie prawo kształtuje naszą rzeczywistość. Reguły nie są przestrzegane.

Być może Grajewski padł ofiarą nieprzestrzegania reguł, bo - jak zauważył redaktor naczelny "Gościa Niedzielnego" ks. Marek Gancarczyk - zgodna z prawem współpraca z legalnymi służbami nie powinna być powodem do wstydu, lecz do dumy. Podobne w tonie oświadczenie w sprawie Andrzeja Grajewskiego wydał rzecznik ministerstwa obrony narodowej.

Przyjaźń nieabsolutna

"Kluczem do zdrady jest zaufanie" - ta paradoksalna na pierwszy rzut oka myśl z książki Gartona Asha w zasadzie oddaje istotę współpracy ze służbami w każdym ustroju. W ciągu kilkunastu lat istnienia demokratycznej Polski ten specyficzny rodzaj zaufania był towarem deficytowym.

Wniosek mógłby brzmieć tak: by państwo i jego agentury nabrało wiarygodności, lepiej byłoby, gdyby archiwa służb były po wsze czasy tajne. Tyle że jest i poważny kontrargument: kto chciałby pracować dla państwa chroniącego ludzi odpowiedzialnych za tysiące mniejszych i większych tragedii epoki PRL? Oto dylemat. Konflikt dwóch wartości państwowych.

- Niestety, Antoni Macierewicz nie wymyślił sobie wszystkiego - uważa Wołek - W 1992 r. okazało się, że nasze państwo, w które uwierzyliśmy, nie potrafiło poradzić sobie z totalitarnym dziedzictwem.

Sienkiewicz: - Przeszłość nas dogoniła. Okazało się, że nie jesteśmy w stanie części doświadczenia komunistycznego zamknąć w szafie i się nią nie interesować. Zresztą, jeśli utajnienie przeszłości takich ludzi jak Lesław Maleszka miałoby być inwestycją w bezpieczeństwo państwa, to nie warto być wobec takiego państwa lojalnym.

Za ten dylemat odpowiedzialni są politycy. Zarówno ci, którzy bronią III RP i takiej konstrukcji służb specjalnych, jaka została wypracowana po 1989 r., jak i ci, którzy w imię IV RP dążą do ujawniania nazwisk. Pierwszych oskarża się o to, że przymykając oko na nieprawidłowości, jedynie przemianowali tajną policję PRL na służby specjalne wolnej Polski. Drugich - o to, że w służbach specjalnych obsesyjnie dopatrują się cech tajnej policji, a tropiąc nieprawidłowości, ujawniają zbyt wiele i tym samym wylewają dziecko z kąpielą.

Jakkolwiek zwykły obywatel nie próbowałby rozstrzygnąć tego dylematu, dojść może, niestety, do smutnego i w gruncie rzeczy antypaństwowego wniosku, że od jakichkolwiek służb powinien trzymać się z daleka. Państwo nie jest tu partnerem wiarygodnym - i lepiej mu się przysłużyć sumiennie wykonując codzienną pracę. Pozostaje więc czekać, może nawet trzysta lat, aż polska państwowość okrzepnie na tyle, by można jej było zaufać. Ludzie, którzy po 1989 r. zgodzili się na współpracę, zgrzeszyli naiwnością.

- I to jest najsmutniejsze - ocenia Wołek. - Grajewski, jeśli podjął się współpracy, zaufał państwu na odcinku, w którym państwo nie było godne zaufania.

Problem niedzisiejszy

Gdyby jednak problem zaufania do państwa odpadł, i tak pozostaje wątpliwa przyjemność wejścia w mętny świat, które zawsze jakoś podważy wiarygodność wykonywanej przez nas pracy. Z tej perspektywy Grajewski popełniłby i taki błąd, że pomyliłby role, narażając na szwank wszystko, co robił w oficjalnym życiu. Tak nie powinno być, ale w wyniku kilkunastu lat szumu wokół służb taki właśnie może być odbiór społeczny jego sprawy. Tym bardziej że słowa "ekspert" i "agent" uznano już za synonimy, czemu we wspomnianym oświadczeniu próbował przeciwdziałać rzecznik MON. Dziwi przy tym radość, z jaką kłopot historyka przyjęli przeciwnicy IPN, ciesząc się, że "poniesiono i wilka". Jakby problem funkcjonowania państwa był tu poboczny. Być może jednak wyciek nazwiska Grajewskiego jako współpracownika WSI ma mniej wspólnego z wielką polityką, a więcej z polskim bałaganem.

- Tylko naiwny by się spodziewał, że w państwie, w którym jest aż tak źle nawet ze służbą zdrowia, służby specjalne będą niezawodną maszyną - ocenia Sienkiewicz. - To także są biurokratyczne molochy, w których pracownicy podlizują się szefom, a obywatel jest gdzieś na końcu.

A co gdybyśmy mieli równe drogi i służba zdrowia byłaby na medal? Czasy, w których smutni panowie w kawiarni przy stoliku próbują wyciągać z obywateli informacje, odchodzą w przeszłość. Zamiast werbować dziennikarzy, wystarczy uważnie czytać ich teksty. 90 proc. pracy współczesnych służb to tzw. biały wywiad - żmudna lektura jawnych danych. Analiza polityczna, ekonomiczna, dziennikarstwo i praca think-tanków przynosi więcej efektów niż podchody panów z postawionymi kołnierzami.

- Zresztą w tej konkurencji służby zawsze przegrają z dziennikarzami, którzy nie muszą łamać kręgosłupa, szantażować. Co najwyżej użyją argumentu finansowego - mówi Sienkiewicz. - Tylko przestarzałe służby nadal uważają, że kluczowym elementem jest pozyskanie kogoś do współpracy.

Po co, pyta Sienkiewicz, werbować pracowników Fundacji Batorego albo dziennikarzy wyjeżdżających za granicę? Wystarczy wysłać "uprzejmego doktoranta" piszącego pracę o organizacjach pozarządowych albo o pracy dziennikarza za granicą. W miłej, pozbawionej dylematów atmosferze dowie się więcej, chodząc od biurka do biurka, niż jakikolwiek zwerbowany pracownik napisałby w raportach.

Tak więc problem obywatela, który nagabywany przy kawiarnianym stoliku nie wie, co odpowiedzieć, należy do innej epoki. Nie tyle pod względem historycznym czy politycznym, ile pod względem metody pracy.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Publicysta, dziennikarz, historyk, ekspert w tematyce wschodniej, redaktor naczelny „Nowej Europy Wschodniej”. Wieloletni dziennikarz „Tygodnika”. Autor i współautor książek: „Przed Bogiem” (2005), „Białoruś - kartofle i dżinsy” (2007), „Ograbiony naród ‒… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 52/2006