Pamięć hańby, pamięć wielkości

Od Okrągłego Stołu, Aksamitnej Rewolucji i zburzenia Muru Berlińskiego minęło ponad 15 lat. Dorasta pokolenie urodzone w wolności. Kto wie, czy młodym prażanom dekomunizacja nie myli się z XVII-wieczną defenestracją? Wydarzenia, które nadal podnoszą ciśnienie ich rodzicom, dla nich są przeszłością. Opisane w podręcznikach historii, powinny stać się jeszcze jednym tematem na lekcji historii. Wciąż jednak powracają.

03.07.2005

Czyta się kilka minut

Komenda "Stasi" w mieście Rostock, przełom 1989 i 1990 r. /
Komenda "Stasi" w mieście Rostock, przełom 1989 i 1990 r. /

Każdy z krajów Europy Środkowowschodniej - coraz rzadziej nazywanych postkomunistycznymi - wykorzystał ostatnich kilkanaście lat inaczej: wybrał inne rozwiązania, miał inne priorytety. Jednak “bagaż" po tajnych komunistycznych policjach był i jest odczuwany wszędzie.

Poszczególne kraje różnie sobie z nim radziły. Najwcześniejsze i najbardziej zdecydowane lustracje - czy szerzej: obrachunki z komunistyczną przeszłością - przeprowadzono w b. NRD oraz w Czechach. W pozostałych krajach proces toczył się wolniej (np. na Węgrzech) lub został nieoczekiwanie zamrożony (w Bułgarii w 2002 r.). Mimo to wszędzie kwestia ubeckich “teczek" pojawiała się i pojawia - raz po raz, od skandalu do skandalu. Nigdzie nie udało się ostatecznie zamknąć spraw z przeszłości. Nawet w Niemczech Wschodnich - mimo że to właśnie Niemcy są krajem, w którym ujawniono i przebadano już prawie wszystko, co można było ujawnić i przebadać (prawie, bo i tu są ograniczenia - zarówno prawne, jak polityczne).

Niemcy Wschodnie są wyjątkiem: w żadnym kraju Europy Środkowej obrachunki z systemem komunistycznym nie miały takiego punktu wyjścia. Fakt, że NRD przestała istnieć, sprawiał, że cały system rozliczeń (Niemcy podeszli do problemu, jak to Niemcy, strukturalnie i systemowo) można było tworzyć czy modyfikować bez wielu zastrzeżeń, jakie musieli brać pod uwagę politycy w innych krajach “bloku". Wymiana części elit uwikłanych we współpracę z tajną policją nie byłaby możliwa, gdyby nie istniała alternatywa, czyli ludzie z Niemiec Zachodnich, którzy chcieli pracować w b. NRD.

Początki: Niemcy i Czechosłowacja

Choć modeli lustracji jest tyle, ile państw w regionie, to jednak pewne tendencje są wspólne. We wszystkich krajach działaniom rozliczeniowym towarzyszyły debaty, skandale i próby wykorzystywania archiwów do politycznych manipulacji (podobnie było zresztą w Republice Federalnej po 1949 r.).

Każda z wykluwających się przed kilkunastu laty demokracji bała się zdrady: przeniknięcia do nowych struktur ludzi związanych z bezpieką lub uzyskania przez nich wpływu na rządzących. Jednym z pierwszych posunięć były więc zwykle mniej lub bardziej udane próby zabezpieczenia się przed takim niebezpieczeństwem przez ustawy lustracyjne lub zawierające elementy lustracji. Funkcjonariusze komunistycznych służb zdawali sobie, rzecz jasna, sprawę z takiego rozwoju wypadków. We wszystkich krajach doszło do niszczenia lub wywożenia archiwów bezpieki. Część zasobów została stracona na zawsze.

Pierwszymi krajami, które przeprowadziły serię zdecydowanych działań mających chronić demokratyczne przemiany, były Niemcy i Czechosłowacja. Ich przykłady pokazują też, że obawy przed wszechmocną niegdyś bezpieką nie były nieuzasadnione. Wielu polityków wybranych w NRD w pierwszych (i ostatnich) wolnych wyborach w marcu 1990 r. - nawet liderzy partii i członkowie rządu - okazało się współpracownikami “Stasi"; niektórzy z nich odgrywali znaczącą rolę jesienią 1989 r. i na początku 1990 r., gdy NRD-owscy komuniści usiłowali ratować władzę. Tutaj elementami stabilizującymi - takimi, które przyczyniły się do urzeczowienia debaty o “teczkach" po tym, jak w roku 1990 i 1991 (a więc jeszcze przed formalnym udostępnieniem archiwów) w mediach pojawiało się wiele przecieków na temat przeszłości licznych osób życia publicznego - okazało się najpierw zjednoczenie Niemiec, a następnie utworzenie zawiadującego archiwami Urzędu Gaucka (dziś zwanego Urzędem Birthler, obie nazwy od nazwisk ich szefów) oraz szerokie ich udostępnienie od początku 1992 r.

Działalność Urzędu opiera się na czterech zasadach, sformułowanych w 1990 r. przez demokratyczny już parlament NRD i przy udziale dawnej opozycji: po pierwsze, każdy ma prawo wglądu w dokumenty, jakie “Stasi" wytwarzała na jego temat (wiedza, jaką zbierano na temat obywateli, ma być w ten sposób niejako im zwrócona i zneutralizowana jako źródło np. szantażu); po drugie, akta są dostępne dla prokuratur i sądów; po trzecie, są dostępne do prowadzenia specjalnych procedur, sprawdzających przeszłość parlamentarzystów oraz niektórych osób piastujących funkcje publiczne (procedury takie kończą się w tym roku); po czwarte, akta są dostępne dla badań historycznych, co ma pomóc w kształtowaniu pamięci zbiorowej (do 1999 r. wpłynęło do Urzędu 3,8 mln wniosków, z tego 1,5 mln od obywateli z prośbą o wgląd we własne akta, reszta to wnioski od instytucji publicznych czy gremiów parlamentarnych o sprawdzenie przeszłości polityków, pracowników administracji, sądownictwa, oświaty, policji itd.).

Z kolei w Czechosłowacji w skład specjalnej komisji Zgromadzenia Federalnego, powołanej w celu zbadania okoliczności rozpędzenia demonstracji studenckich w listopadzie 1989 r., weszli też tajni współpracownicy “StB" (bezpieka czechosłowacka). Odpowiedzialnych za użycie siły wobec studentów nie udało się znaleźć. Kolejna komisja, powołana już po wolnych wyborach w 1990 r., odkryła, że “StB" miała kilkanaście scenariuszy, przygotowanych na wypadek przejęcia władzy przez opozycję, a kilka z nich zaczęto już realizować, przenikając do Forum Obywatelskiego (głównego ugrupowania opozycji). “Dawni współpracownicy StB kontynuują swoją działalność, a ich sieć obejmuje parlament" - mówił minister spraw wewnętrznych Jan Langosz.

Komisja przeprowadziła więc pierwszą lustrację i znalazła dokumenty obciążające współpracą z “StB" ponad 5 proc. składu parlamentu, a później 20 proc. składu rządu. Doprowadziło to do przyjęcia w 1991 r. w Czechosłowacji ustaw lustracyjnych, które uchodzą w regionie za symbol udanej, jakkolwiek kontrowersyjnej rozprawy z przeszłością. Pozostałe kraje - jak Węgry, Rumunia, Bułgaria czy kraje bałtyckie - ustaliły normy regulujące udział w życiu publicznym osób aktywnie wspierających dawny reżim kilka lat później.

Lustracyjne kłopoty i skandale

W każdym kraju tzw. ustawy lustracyjne są inne. Nawet samo słowo “lustracja" jest charakterystyczne jedynie dla tego regionu, bo w państwach bałtyckich używa się sformułowania “dekagiebizacja", a w Niemczech - pojęć zapożyczonych z debat nad historią lat 1933-45, czasem stworzonych z myślą o tej tematyce, jak np. przezwyciężanie przeszłości.

Także regulacje prawne różnią się surowością i efektywnością. W niektórych krajach, jak Czechy, zabrania się sprawowania pewnych funkcji osobom współpracującym z bezpieką. W innych, np. na Węgrzech, fakt takiej współpracy jedynie upubliczniano, bez dalszych skutków prawnych. Węgierski sąd lustracyjny w ciągu pierwszych dwóch lat funkcjonowania (1996-98) zwrócił się do 13 posłów z wnioskami o dymisję.

Był wśród nich również ówczesny premier Gyula Horn, któremu udowodniono służbę w formacjach biorących udział w pacyfikacji kraju po powstaniu 1956 r. Premier bronił się, twierdząc, że pełnił jedynie służbę wartowniczą i dymisji nie złożył. W 2002 r. w centrum uwagi znowu znalazł się szef rządu - Péter Medgyessy. Choć proces lustracyjny nie wykrył jego związków z bezpieką, to jeden z dzienników opublikował dokumenty, z których wynikało, że Medgyessy na przełomie lat 70. i 80. był funkcjonariuszem kontrwywiadu w randze porucznika. I tym razem premier nie zdecydował się na dymisję.

Efektywność lustracji ogranicza często stan archiwów. Problem dotyka szczególnie państw bałtyckich, przede wszystkim Łotwy i Estonii, gdzie znaczną część archiwów KGB wywiozła do Moskwy. Te dwa kraje były też jedynymi, w których pracownikom i współpracownikom KGB zabroniono kandydowania w wyborach. Dopiero w obliczu wejścia do UE - uznając, że standardy prawne Wspólnoty wykluczają takie ograniczenia - zakaz zniesiono: w Estonii w 2001 r., na Łotwie w 2004 r. (tu jednak zezwolono jedynie na kandydowanie do Parlamentu Europejskiego; skorzystał z tego szef łotewskiej dyplomacji w latach 90.: Georgs Andrejevs, współpracujący z KGB od 1963 r., jest obecnie europarlamentarzystą).

Również w Rumunii brak dostępu do materiałów bezpieki jest główną przeszkodą w prowadzeniu lustracji. Zgodnie z ustawą z 1999 r. zarządcą archiwów “Securitate" jest Narodowa Rada Badań nad Archiwami Securitate (CNSAS). Jednak w rzeczywistości po 1989 r. większość materiałów przejęły Rumuńskie Służby Informacyjne (SRI), w których nadal pracuje wielu byłych funkcjonariuszy bezpieki, i które blokowały wgląd do “teczek" zasłaniając się bezpieczeństwem państwa. Rada podejrzewała też SRI o wprowadzanie zmian w niektórych “teczkach" przed ich przekazaniem. Dopiero na początku tego roku nowy prezydent Traian Basescu zadecydował o przekazaniu Radzie 12 km bieżących dokumentów archiwów “Securitate" (co i tak nie jest całością materiałów).

Niezależnie jednak od kształtu i sposobu realizacji ustawy, kraje regionu obroniły się jako stabilne demokracje: wszystkie są dziś członkami NATO, a w większości - również UE. W pewien sposób można więc uznać, że lustracja - rozumiana jako uniemożliwienie hamowania demokratycznych przemian przez komunistycznych agentów - rzeczywiście należy już do przeszłości. Dawne układy czy związki istnieją zapewne nadal w mniej lub bardziej niejawnej formie w życiu publicznym, ale nie mogą już zagrozić egzystencji państw. W niektórych krajach ustawa lustracyjna wygasła (np. na Węgrzech czy na Słowacji), w innych będzie obowiązywać nadal (w Czechach przez czas nieokreślony) - jej podstawowe zadanie zostało już jednak spełnione.

Spóźniony powrót historii

Nie znaczy to, że rozliczenie z przeszłością mamy już za sobą. Przeciwnie: ten trudny proces dopiero się zaczyna, a polega nie tyle na usunięciu agentów bezpieki z życia publicznego, co na ujawnieniu tajnych archiwów. Jedynie w Niemczech dokumenty “Stasi" zostały udostępnione już dawno (poza archiwum wywiadu NRD: wprawdzie zostało ono zniszczone w 1989 r., ale jego zawartość zapisaną na mikrofilmach “Stasi" przekazała KGB, skąd z kolei dostało się ono w ręce CIA, by dopiero kilka lat temu trafić do Niemiec; udostępnione jest od 2003 r. i historycy sądzą, że kryje jeszcze niespodzianki).

Ujawnienie archiwów wzbudza o wiele więcej kontrowersji niż najsurowsze nawet zapisy lustracyjne. Lustracja dotyczyła bowiem jedynie poszczególnych grup zawodowych: jeśli osoba współpracująca z komunistyczną służbą bezpieczeństwa obawiała się upublicznienia tego faktu, zazwyczaj wystarczyło, aby poskromiła własne ambicje i nie ubiegała się o pewne funkcje (choć przykładowo w Republice Czeskiej tzw. świadectwo lustracyjne bywa nieraz wymagane również w sektorze prywatnym). Szeroki dostęp do archiwów nie daje już gwarancji spokoju.

O tym, jakie to dramaty powoduje, mogą najwięcej opowiedzieć mieszkańcy b. NRD, którzy nagle dowiadywali się o zdradzie najbliższych - np. na berlińskiego korespondenta “TP" Joachima Trenknera donosił własny brat. Po takim doświadczeniu Trenkner stwierdził jednak, że nadal uważa, iż ujawnienie archiwów totalitarnych tajnych służb to “część kultury politycznej demokratycznego państwa". I konstatował: “Aby zobaczyć swoje akta »Stasi«, trzeba najpierw w ogóle chcieć uzyskać taką wiedzę. Wiedzę o tym, jakie działania podejmowała wobec twojej osoby przestępcza organizacja na państwowej licencji. Akurat w tym przypadku podglądactwo odgrywa rolę najmniejszą, jeśli w ogóle. Obawa przed osobistym rozczarowaniem, którego można przy tej okazji doświadczyć, nie powinna zdominować pragnienia poznania przeszłości".

Dramatów nie brakuje też w innych krajach. Pavel Filip, syn znanego czeskiego pisarza Oty Filipa, popełnił samobójstwo w 1998 r., po tym, jak w bawarskiej telewizji pokazano film o jego ojcu (od 1974 r. żyjącym na emigracji w Niemczech): ujawniono w nim, że w latach 50. Filip donosił na kolegów z wojska, którzy chcieli uciec za “żelazną kurtynę".

Znalezione na stole

Właśnie obawa przed zniszczeniem życia niewinnym przecież ludziom przedstawiana jest jako częsty argument przeciw otwarciu archiwów. Niejednokrotnie jednak zdarzało się i tak, że dochodziło do pomówień i szantażu jeszcze przed otwarciem archiwów, a oczerniony nie mógł się bronić, nie mając dostępu do własnej “teczki".

Ta metoda walki politycznej obecna była na Słowacji w czasach premiera Vladimira Mecziara, który oskarżył o współpracę z “StB" jednego z ministrów i przedstawił materiały z jego “teczki". Na pytanie, skąd je wziął, odpowiedział: “Znalazłem rano na stole". Stwierdzenie szybko weszło do języka słowackiego jako “skrzydlate słowo": wytłumaczenie wydarzeń, których wyjaśnić się oficjalnie nie da, ale które wszyscy i tak rozumieją.

W czasach zamkniętych archiwów w Europie Środkowej “teczki" znajdowano właśnie “na stole". A czasem nawet wcale ich nie potrzebowano, by rzucić oskarżenie, bo i tak nikt nic nie mógł sprawdzić. Przez cały ten czas archiwa pozostawały zatem potencjalnym elementem gry politycznej i tak naprawdę nikt, kto decydował się na udział w życiu publicznym, nie mógł spać spokojnie. Po otwarciu archiwów też wielu śpi niespokojnie. Jan Langoš, szef słowackiego Instytutu Pamięci Narodu (UPN, odpowiednik polskiego IPN), mówi jednak: - Każdy dojrzały naród i każdy dorosły człowiek, a zatem także naród słowacki, jest w stanie przyjąć swoją przeszłość jako fakt i nie ukrywać swoich wcześniejszych czynów. To właśnie jest przejawem dojrzałości.

Może zatem państwa Europy Środkowej po prostu dojrzały? W końcu w Niemczech Zachodnich musiało minąć ponad 20 lat, zanim społeczeństwo zdobyło się na krytyczne i pozbawione upiększeń spojrzenie w przeszłość.

Zgodnie z definicją Langoša, takim “dojrzałym" państwem jest jego rodzinna Słowacja, gdzie pod koniec ubiegłego oraz na początku bieżącego roku opublikowano w internecie wszystkie rejestry “StB" - zarówno nazwiska współpracowników, jak i pracowników etatowych czechosłowackiej bezpieki.

Teraz pracownicy UPN kończą prace nad kolejną publikacją: chodzi o nazwiska tzw. aryzatorów - czyli osób, które podczas II wojny światowej przejmowały majątek słowackich Żydów, zmuszanych do jego wyprzedaży, a potem wywożonych do obozów koncentracyjnych - a także tzw. likwidatorów żydowskiego majątku w satelickim wobec III Rzeszy państwie ks. Jozefa Tiso. Tym samym poza latami komunizmu Słowacy postanowili zająć się również i tą - nie wiadomo, czy jeszcze nie czarniejszą - kartą swojej historii.

Na marginesie warto dodać, że na tak zdecydowaną rozprawę z przeszłością odważono się na Słowacji, gdzie nie obowiązuje już ustawa lustracyjna.

Prawie nikt nie przeprasza

Wielu środkowoeuropejskich polityków, a zapewne i obywateli, rozumiało lustrację nie tylko jako mechanizm prawny, ale również coś w rodzaju moralnego oczyszczenia. W tym sensie lustracja zawiodła: pracownicy bezpieki musieli odejść z pracy, ale niekiedy udało im się odnieść sukces w biznesie. Współpracownicy zostali ujawnieni, ale to nie przeszkodziło im w karierach politycznych. I niemal każdy - obojętne, czy jest Niemcem, Czechem czy Polakiem - mówił to samo: “Przecież nikomu nie zaszkodziłem, nic nie zrobiłem". I niemal nikt nie przepraszał.

Nie jest to wcale mechanizm nowy.

Niemieccy historycy wskazują, że trudności, na jakie natrafiono po roku 1989 podczas rozliczeń z komunizmem były bardzo podobne do kłopotów, jakie występowały po 1945 r. w Niemczech Zachodnich podczas rozliczeń z nazizmem. Podobne były problemy natury prawno-strukturalnej (np. dylemat, wedle jakich norm prawnych oceniać dyktaturę w realiach państwa prawa, jak zadośćuczynić poszkodowanym) i społecznej (po roku 1945 oraz 1990 podobne okazały się mechanizmy “wypierania" niewygodnej przeszłości, zrzucania winy na jakąś “górę", uciekania przed odpowiedzialnością), podobny był czasem nawet język, jakiego używali np. sądzeni eksprominenci NRD, mówiący o “Siegerjustiz", jak kiedyś naziści. I mechanizmy polityczne (wpływ bieżącej polityki na rozliczenia).

Wreszcie, podobnie jak w powojennych Niemczech Zachodnich, tak w społeczeństwie zjednoczonych Niemiec widać było społeczny deficyt w krytycznym spojrzeniu na historię: wielu byłych obywateli NRD - jak obywatele RFN w latach 50. czy 60. - upiększało nie tylko własne biografie, ale także w ogóle przeszłość. Powstawały rozmaite legendy, a dawne wzorce propagandowe przeżywały nieoczekiwany renesans (np. antyamerykanizm).

Ponieważ jednak pamięć o narodowym socjalizmie stała się tymczasem, w latach 90., trwałym elementem niemieckiej pamięci zbiorowej, a pamięć o komunizmie nie, prowadziło to do swoistej “nierównowagi pamięci" na płaszczyźnie debat intelektualnych, w polityce, ale także w życiu codziennym. Publicysta Karl Wilhelm Fricke (jeden z największych znawców historii NRD) przytacza przykład pewnej sieci hoteli, która w 2000 r. przeprowadziła akcję marketingową, pod hasłem “Ab nach Bautzen!" (miała to być zachęta do zwiedzania Niemiec, w wolnym tłumaczeniu: “Ruszamy do Budziszyna!"). Tymczasem wśród ofiar komunizmu z byłej NRD Budziszyn to symbol: znajdowało się tam jedno z największych więzień, a wcześniej w latach 1945--1950 obóz NKWD, w którym zginęło kilkanaście tysięcy (najczęściej niewinnych) Niemców. Trudno sobie wyobrazić, aby jakieś przedsiębiorstwo turystyczne reklamowało się w Niemczech hasłem: “Ruszamy do Dachau!". W przypadku Budziszyna było to możliwe.

Operacja wysokiego ryzyka

W tej sytuacji - pisał Fricke - otwarcie archiwów stwarza szansę na powszechną debatę o przeszłości. I choć debata taka nie musi przynosić już skutków prawnych, to daje efekty społeczne i historyczne, kształtując pamięć zbiorową.

Na Słowacji, gdzie - jak powiedziano - od 1997 r. nie obowiązuje już ustawa lustracyjna, ale w ciągu ostatniego roku ujawniono niemal wszystkie rejestry “StB", okazuje się, że czasem zwykli ludzie też mają coś do powiedzenia. Studenci w Koszycach protestowali tak długo, aż figurujący w rejestrach agentów “StB" dziekan wydziału sztuki Uniwersytetu Technicznego Jaroslav Jarema ustąpił ze stanowiska.

Czasem możliwy jest inny scenariusz, w którym znalezienie się na liście nie musi prowadzić do odsunięcia z życia publicznego. Znany słowacki ksiądz Jan Suchań w swojej cotygodniowej audycji radiowej wyznał, że znajduje się na liście współpracowników, i że rzeczywiście rozmawiał z bezpieką. Wyjaśnił swoje motywy i poprosił o wybaczenie słuchaczy i wiernych - a teraz cieszy się nie mniejszym niż kiedyś zaufaniem i popularnością.

Jego postawa należy jednak do rzadkości. Większość osób z list opublikowanych przez słowacki Instytut Pamięci Narodu nawet w obliczu dowodów nie poczuwa się do winy - bądź bagatelizując swoje działania, bądź podważając autentyczność zapisów. Także sądownie: na Słowacji procesy wytoczone UPN przez tych, którzy czują się niesłusznie oskarżeni, dopiero się zaczynają. W Czechach ich główna fala już się przetoczyła - tam pierwszą ustawę o udostępnieniu “teczek" przyjęto już w 1996 r., ale prawo wglądu miały jedynie osoby, których “teczka" dotyczyła. W 2002 r. zapis rozszerzono tak, aby można było uzyskać informacje na temat każdej innej osoby. W 2003 r. spisy współpracowników (75 tys. nazwisk) zostały opublikowane w internecie oraz w specjalnej wersji drukowanej, rozpowszechnianej bezpłatnie przez MSW. Do sądu zwróciło się wtedy kilkaset osób, nie wiadomo jednak, ilu udało się oczyścić z zarzutów. Na pewno powiodło się znanej aktorce Jirzinie Bohdalovej: wygrała proces, a sąd nakazał usunięcie jej nazwiska z opublikowanego rejestru.

Jednak niesłuszne oskarżenia możliwe są i bez otwartych archiwów. Więcej: zbyt ostre restrykcje (motywowane zapewne nie tylko obawą o niesłusznie oskarżonych) prowadziły czasem do absurdów. W Bułgarii, chcąc zapobiec przeciekom “teczek" do mediów, w 1993 r. parlament przegłosował poprawkę do kodeksu karnego, przewidującą do sześciu lat więzienia za ujawnienie tajemnicy państwowej w mediach (wśród kilku jej interpretacji możliwa była i taka, która dawała władzom prawo do aresztowania czytelników gazety, w której ujawniono treść podobnego dokumentu). Rok później parlament uznał, że informacje dotyczące byłej bezpieki nie są tajemnicą państwową.

Jak pokazują doświadczenia krajów postkomunistycznych, otwarcie archiwów jest operacją wysokiego ryzyka. Z jednej strony jej skutki mogą dotykać niewinnych. Z drugiej, bez pełnej jawności nie będzie możliwe nie tylko rozliczenie z przeszłością, ale i przekazanie kolejnym pokoleniom wiedzy o czasach komunizmu.

Ludzie, którzy krzywdzili

Archiwa to przecież nie tylko nazwiska, to także obraz życia w tamtych czasach: z jednej strony dowód perfidii służb specjalnych i ich wpływu na najbardziej intymne sfery życia, z drugiej - zapis bohaterstwa tych, którzy oparli się naciskom, płacąc wysoką cenę.

Bez ujawnienia mechanizmów pracy bezpieki wiedza przyszłych pokoleń o czasach ich dziadków będzie niepełna. Jak tłumaczył nam młody słowacki historyk z UPN: - Zamiast rzetelnych opracowań, dostaną garść stereotypów i uprzedzeń, a to jest najlepszą pożywką dla wszelakiego rodzaju ekstremizmów. Temu musimy zapobiec.

Ponadto, jak mówił prof. Andrzej Friszke na zorganizowanej przez IPN w miniony weekend międzynarodowej konferencji poświęconej komunistycznym policjom w Europie Środkowowschodniej, “teczki" to właśnie cała paleta ludzkich postaw: historia ludzkiej hańby, ale i wielkości. Jej “bohaterami" są nie tylko ci, którzy zgodzili się na współpracę pod naciskiem czy szantażem (bądź skuszeni wizją własnych korzyści: ułatwień w karierze czy wyjazdu za granicę). Bohaterami w pełnym znaczeniu tego słowa są ci, którzy złamać się nie dali, a dla swoich ideałów poświęcili kariery, zdrowie, a bywało, że nawet życie. W gorących “teczkowych" debatach o nich mówi się najmniej, nie interesują się nimi media. A przecież dokumenty bezpieki to czasem świadectwo ludzkiej niezłomności i szlachetności.

Historycy z różnych krajów podkreślają, że zdecydowanie więcej powinno się mówić o jeszcze innej grupie osób: pracownikach służb bezpieczeństwa, których gość warszawskiej konferencji, niemiecki więzień łagrów Workuty Roland Bude określił jako “ludzi złego charakteru, którzy robili krzywdę innym ludziom".

To dość delikatne określenie dotyka sedna sprawy: pracownicy bezpieki robili krzywdę innym, tym, których do donoszenia zmuszali, i tym, na których donoszono. Kto jednak miałby naprawić wyrządzone zło lub za nie przeprosić, skoro nazwiska pracowników służb bezpieczeństwa pozostają utajnione?

Na Węgrzech ich nie ujawniano, w Rumunii wielu z nich nadal pracuje w służbach specjalnych, w Bułgarii lustrację zamrożono, w Czechach nazwiska etatowych esbeków można ujawnić na wniosek pokrzywdzonego, ale procedura trwa tak długo, że dotychczas poznaliśmy ich ok. setki. Jedynie na Słowacji listy pracowników “StB" opublikowano jednocześnie z listami współpracowników. Ta publikacja nie ma oczywiście żadnych skutków prawnych, jednak trudno odmówić słuszności słowackiemu historykowi Janowi Peškowi, który podkreśla, że jeśli mowa o winnych, to są nimi przede wszystkim pracownicy bezpieki, bo większość donosicieli współpracowała pod przymusem.

A skoro ze swego postępowania muszą tłumaczyć się ci, którzy współpracowali, to czemu nie wymagać tego od tych, którzy do współpracy zmuszali?

Zadanie dla społeczeństw

Otwierając archiwa, nie należy zapominać, jak one powstawały - wiedza o metodach pracy bezpieki jest tu równie istotna, co kilometry materiałów. To jednak zadanie dla historyków, którzy dokumenty analizują. Ich zawodowa etyka musi być gwarancją, że informacje nie będą przekręcane, a jeśli tego sytuacja wymaga - będą opatrzone komentarzem.

Historycy nie odpowiadają natomiast za to, co z owymi informacjami zrobią ludzie: - Instytut Pamięci Narodu upublicznia fakty o działalności “StB". Prowadzenie o nich dyskusji jest już zadaniem całego społeczeństwa - mówił rzecznik UPN Michal Dzurjanin. Zważywszy na emocje, jakie co jakiś czas wywołują kolejne lustracyjne skandale, zaskakujące jest, że nie prowadzono dotąd szerszej dyskusji na ten temat.

Z kolei słowacki publicysta Marian Leszko uważa, że kwestia “teczek" rozgrywa się między politykami a mediami i raczej nie odbija się echem w społeczeństwie: - Media starają się, aby ta ważna debata cały czas się toczyła. Żeby jednak była to ogólnonarodowa debata o przeszłości, potrzebne jest zaangażowanie zwykłych ludzi. A ci, zajęci własnymi sprawami, właściwie się nie wypowiadają.

Zgadza się z nim Nicolas Maslovsky, francuski badacz od lat obserwujący przemiany społeczne w Europie Środkowej: - Sprawa współpracy z komunistycznymi służbami bezpieczeństwa została silnie upolityczniona - mówi. Tymczasem skoro po lustracji spodziewano się nowego ładu moralnego, swego rodzaju odrodzenia (takie oczekiwania były wszędzie), to może i dyskusję o ciemnych stronach historii należałoby prowadzić na poziomie moralnym, a nie politycznym? Zapewnić to mogą jedynie obywatele, bo władze ich krajów niejednokrotnie modyfikowały ustawy lustracyjne tak, by odpowiadały interesom, np. ich partii (i dotyczy to także Niemiec).

Nie znaczy to, by obywatele byli bezbronni - mają do dyspozycji swój głos w wyborach. Zanim oddadzą go na współpracownika KGB, powinni dowiedzieć się, jak zachowywał się w czasie próby, którą były czasy komunizmu.

Andrzej Friszke twierdzi, że historycy zajmujący się archiwami znają kilka, kilkanaście “teczek", nie więcej. Wyborcy - żadnej. Zmienić to może jedynie ujawnienie archiwów. Bo jak przypomina się na stronie internetowej słowackiego Instytutu Pamięci Narodu: “Kto nie pozna swej przeszłości, jest skazany na jej powtarzanie".

Pisząc artykuł korzystaliśmy z raportu Ośrodka Studiów Wschodnich “Lustracja w Europie Środkowej i krajach bałtyckich", który będzie dostępny w lipcu na stronie internetowej Ośrodka:

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działu Świat, specjalizuje się też w tekstach o historii XX wieku. Pracowała przy wielu projektach historii mówionej (m.in. w Muzeum Powstania Warszawskiego)  i filmach dokumentalnych (np. „Zdobyć miasto” o Powstaniu Warszawskim). Autorka… więcej
Dziennikarz, kierownik działów „Świat” i „Historia”. Ur. W 1967 r. W „Tygodniku” zaczął pisać jesienią 1989 r. (o rewolucji w NRD; początkowo pod pseudonimem), w redakcji od 1991 r. Specjalizuje się w tematyce niemieckiej. Autor książek: „Polacy i Niemcy, pół… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 27/2005