Kawa za fasadą

Berlin w trakcie przepoczwarzania się był „biedny, ale sexy” – tak zachwalał go jego ówczesny burmistrz, a ja potwierdzam z doświadczenia. Dziś jest na pewno bogatszy, ale wypracowany wcześniej typ nonszalanckich knajp, w których śniadania podaje się do godziny 18, pozostał.

18.01.2021

Czyta się kilka minut

 / GRAŻYNA MAKARA
/ GRAŻYNA MAKARA

Na globalnej Północy dobrze wykształceni młodzi ludzie z klasy średniej nie czują bynajmniej, że są wygranymi w nowej gospodarce, jak to było w przypadku ich rodziców z pokolenia powojennego wyżu. Być może właśnie dlatego tak obsesyjnie zajmują się tym, co jedzą i piją, aby mieć poczucie panowania nad chociaż kawałkiem coraz bardziej niedającej się kontrolować rzeczywistości”. Gdybym umiał tak pisać, to nie marudziłbym tu wam półgębkiem przy skrobaniu włoszczyzny na rosół, tylko pichcił projekty badawcze, podlewając sosem erudycji, i prószył garściami świeżo zmielonych przypisów. Ale lubię swoje miejsce na taborecie. Rzetelne badanie rzeczywistości wymaga zgody na to, że będzie ona umykać przed zamrożeniem w opisie. Trzeba nieustannie gonić króliczka, od licencjatu aż po zwyczajną profesurę, ja tymczasem wolę, jak mi raz sprawiony królik nie ucieka z brytfanki.

Autorów zacytowanego na wstępie zdania czytelnicy „Tygodnika” mieli już okazję poznać. Mateusz Halawa i Fabio Parasecoli wydali właśnie w USA opracowaną przez siebie pracę zbiorową „Globalny Brooklyn”. Rzecz jest, upraszczając, o pewnym stylu kawiarnianych wnętrz i obyczajów, znanych nam też z polskich miast.

Do „brooklińskich” lokali chodzę rzadko, bo polewają tam przeważnie okropną, kwaśną kawę trzeciej czy którejś generacji. Ale doceniam połączenie pierwszego wrażenia jedyności, spontanu i przypadkowości z idealną standaryzacją. Bo wszystkie one podobne jak krople wody, obsługują wszak ten sam rodzaj nomadycznego ludu millenialsów, który tam dopiero staje się sobą, na oczach instagramowego Innego. Goła cegła, surowe dechy i palety, rury na wierzchu, stare graty („miejskie odpadki wyrzucone na brzeg” – piszą panowe H&P), plakaty i pordzewiałe szyldy, edisonowskie żarówki, no i główny ołtarz w tej kaplicy: tablica z wypisanym kredą menu. Scenografia, która robi wszystko, żeby udawać, że nie jest scenografią.

Do tego najlepiej postindustrialne otoczenie, o ile takowe jest pod ręką. Kraków właśnie stracił w zeszłym roku takie idealne miejsce – dawną fabrykę papierosów przy ul. Dolnych Młynów. Tutejsi włodarze dopuścili, aby tę enklawę połknął deweloper, który zrobi z niej kolejny hektar bezpłciowej przestrzeni biurowej. Aż żal, że nawet nie pojechali nigdy choćby do Berlina, o którym autorzy książki piszą słusznie, że w tej części świata zastępuje Brooklyn. Może ich powiatowe oczy by dostrzegły, jak bardzo miastotwórcze działanie ma knajpiany ekosystem sprzyjający pracy przemieszanej z próżnowaniem.

Berlin w trakcie przepoczwarzania się lat 90. i początku tysiąclecia był „biedny, ale sexy” – tak zachwalał go jego ówczesny burmistrz, a ja potwierdzam z doświadczenia. Zapuszczone, wyboiste wschodnie dzielnice, w których nie trzeba było specjalnie szukać „miejskich odpadków”. Wnętrza, gdzie cegły były na widoku nie dlatego, że architekt tak kazał, tylko tynk po prostu odpadał ze starości. Masa korzystnej, taniej kubatury i scenografii skrzyżowała się z potrzebami hipsterów, którzy zjawili się niczym pierwsi koloniści i próbowali się umościć. Dziś Berlin jest na pewno bogatszy (co widać np. po licznych białych dzieciach w piaskownicach), ale wypracowany wcześniej typ nonszalanckich knajp, w których śniadania podaje się do godziny 18, pozostał. Pamiętając, że za tą fasadą kryje się mało instagramowe życie miasta pełnego problemów, zwłaszcza dla ludzi, którzy śniadanie jedzą pospiesznie, o świcie, jadąc do pracy, trudno nie dostrzegać, jak silne wzorce ona ustanawia.

Aż któregoś dnia pryska jak mydlana bańka. W poprzedni sobotni wieczór snułem się tam po pustych ulicach – wszystko zamknięte, ludzie pozamykani w domach. Znane widoki nagle odrealnione, choć domy i drzewa stoją, semafor z charakterystycznym Ampelmannem mruga, metro pod stopami dudni. Cały anturaż stracił nasycenie kolorów. Było dalej ładnie, ale już nie sexy. Czy to odżyje, kiedy cofnięte zostaną zakazy? Czy ten nomadyczny lud pracujący po kawiarniach nie zostanie już na stałe na domowych kanapach? Na ile „wystylizowany i pełen pastiszów powrót do materialności” potrzebny ludziom, którzy nawet dnia nie przepracowali fizycznie, ostanie się po przewartościowaniu pracy, które dziś przechodzimy? Obiecuję o to przepytać panów Halawę i Parasecoliego, jeśli zgodzą się o tym porozmawiać. Bądźcie z nami co środę! ©℗

Skoro jesteśmy przy książkach, które do nas nie dotarły, to chciałbym, aby polskiego wydawcę znalazł wreszcie Hugh Fearnley-Whittingstall. Moi bliscy kpią, że jesteśmy bracia, bo co prawda moje nazwisko łatwiej się wymawia, ale tak samo lubimy zapiekać w jednej brytfance kombinacje warzyw i mięsa – mięso dzięki temu przechodzi różnymi smakami, a warzywa zyskują piękny welon z mięsnego tłuszczu. Do tych przepisów jeszcze wrócimy, tymczasem jednak Hugh nową książką zainspirował mnie, by wrócić do sałatek z czerwonej kapusty. „Po swojemu” robiłem ją zwykle tak, że cienko poszatkowaną kapustę dusiłem na paru łyżkach wody pod przykryciem kilka minut, żeby tylko trochę zmiękła, po przestudzeniu soliłem, mieszałem z tartym jabłkiem (w proporcji 2:1) i rodzynkami, skrapiałem octem jabłkowym i olejem. Od niego nauczyłem się innego sposobu: pół główki czerwonej kapusty szatkujemy, w misce mieszamy z dwiema garściami rodzynek, solimy, wlewamy 2 łyżki octu jabłkowego i sok z jednej mandarynki. Mieszamy intensywnie i odstawiamy na 20 minut. Po czym mieszamy z dwiema startymi grubo marchewkami (dla koloru), na wydaniu każdą porcję dekorujemy plastrem mandarynki i siekanymi orzechami.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 4/2021