Kapitał lubi bogatych

Jeśli państwa nie stać na pomoc, obywatele muszą sobie radzić sami. Najlepiej wychodzi to tym, którzy są bogaci. Oni bez pomocy publicznej dostaną to, czego chcą i potrzebują.

15.12.2009

Czyta się kilka minut

Siedemnaścioro chorych na raka dzieci zaraziło się wirusem AH1N1 w Uniwersyteckim Centrum Klinicznym w Gdańsku. Lekarze uznali, że ratunku dla nich trzeba szukać w innym trójmiejskim szpitalu, który ma odpowiedni sprzęt medyczny. Mali pacjenci oprócz lekarstw antywirusowych dostali tam także leki onkologiczne. Wkrótce okazało się, że NFZ, wskazując na przepisy, nie chce zapłacić 100 tys. zł za onkologiczne specyfiki, gdyż dzieci nie były nimi leczone w swoim macierzystym szpitalu.

W tym samym czasie władze Telewizji Polskiej poinformowały, że spółka zakończy rok 200 milionami złotych strat i w związku z tym oczekują od ministra skarbu pokrycia niedoborów.

Oba przypadki są bardzo różne, ale wywołują to samo uczucie wstydu i zażenowania. Każą też jeszcze raz zadać pytanie, dla kogo i na co powinny być przeznaczane publiczne pieniądze w społeczeństwie, w którym ludzi potrzebujących jest znacznie więcej niż żyjących dostatnio. W państwie, które wciąż aspiruje do grona najbardziej rozwiniętych, którego zapóźnienia cywilizacyjne, choć udanie zasypywane w minionym dwudziestoleciu, nadal są dotkliwe.

***

Rozwarstwienie dochodów w Polsce jest faktem i - co ważne - jest na nie zgoda społeczna, ale pod warunkiem, że w miarę upływu czasu będzie ono maleć. Wiadomo też, że wszelkie łatwe sposoby zmniejszenia różnic w dochodach poprzez chodzenie na skróty kończą się źle. Ostatnie światowe perturbacje gospodarcze są tego dobitnym przykładem.

Towarzyszący chciwości bankowców pomysł uśmierzania społecznego niezadowolenia łatwo dostępnym kredytem wywołał kryzys na wielką skalę. Pożyczki dla wszystkich biednych, by żyli w dobrobycie jak inni, to nie jest bezpieczna trampolina dostatku społecznego. Podobnie źle dzieje się, gdy państwo zapożycza się bardziej, niż je na to stać, aby sprostać przeróżnym oczekiwaniom obywateli.

W tej sytuacji truizmem jest powtarzanie, że nie tylko w idealnym świecie publiczne pieniądze winny być wydawane z wielką rozwagą, z uwzględnieniem etyki rozumianej jako odpowiedzialność tych, którzy nimi dysponują. W myśl zasady, że najtrudniej odkryć na nowo to, co już wiemy.

Szkoda zatem, że urzędnicy NFZ zasłaniając się prawem, nie potrafili rozwiązać finansowego problemu taktownie. Czy chore dzieci i ich rodzice mają naprawdę mało zmartwień? Mówiąc brutalnie: gdyby rodziny pacjentów były majętne, zapewne ich pociechy leczono by gdzie indziej. Nie trzeba się też zastanawiać, czy lekarze powinni dbać bardziej o zdrowie pacjenta, czy raczej mocniej bać się NFZ? Przecież przewożąc dzieci do innego szpitala, ratowali nie tylko im życie, ale chronili innych pacjentów przed możliwością zarażenia groźnym wirusem. Działanie lekarzy wydaje się racjonalne i właściwe także z punktu widzenia finansowego, co powinno cieszyć NFZ. Przecież leczenie słono kosztuje. Dlaczego tego nie dostrzegli urzędnicy NFZ? Dlaczego władze TVP zamiast kajać się publicznie za fatalne wyniki firmy, pierwszy raz tak złe w jej historii, z butą domagają się kolejnych pieniędzy publicznych? W zamian nawet nie przepraszają, że gros brakujących w kasie telewizji funduszy poszło na wynagrodzenia i wysokie odprawy ciągle zmieniających się ekip.

***

Ale jest coś, co zadziwia bardziej, w awanturze NFZ chodzi o 100 tys. złotych, zaś manko telewizji to aż 200 milionów złotych. To sprawy - dodajmy - różnej wagi. To nie jest populizm, gdy na jednej szali kładziemy zdrowie dzieci, a na drugiej złe zarządzanie spółką i apanaże polityczno-koleżeńskich układów. Chciałoby się powiedzieć: biedne to państwo, które nie umie sobie poradzić z takimi problemami. W NFZ wystarczyłoby nieco więcej taktu, a w publicznej telewizji mniej politycznych wpływów. Na razie jednak rzeczywistość skrzeczy.

Doświadczenie podpowiada, że i tak za wszystko zapłaci państwo, jako właściciel i TVP, i NFZ, a dokładniej podatnicy, czyli obywatele.

Problem w tym, że pieniędzy publicznych dla wszystkich i na wszystko nie starcza. Gdyby państwo nie zaciągało pożyczek, do podzielenia zostałoby jeszcze mniej. To z tego powodu dziura w budżecie i szeroko rozumianych finansach publicznych zaczyna straszyć rozmiarami. A pożyczki nie dość, że drogie, to jeszcze trzeba będzie kiedyś spłacić. Sama groźba jakichś z tym perturbacji może zachwiać rodzimym rynkiem walutowym, co oznaczałoby skokową utratę wartości złotego. Skutki odczuliby wszyscy, od spłacających kredyty walutowe po planujących zagraniczne wycieczki.

W tej sytuacji rzeczą oczywistą powinien być mądry rozkład publicznych funduszy. Gdyby zestawić wydatki na służbę zdrowia i na telewizję, to widać właściwe proporcje. Ale one ulegają zniekształceniu, gdy struktury państwa źle działają. Gdy na przykład publiczna telewizja o największym zasięgu (czytaj: najlepszych możliwościach technicznych do zarabiania pieniędzy) przynosi straty i wymaga finansowego wsparcia. Takich źle zarządzanych instytucji jest wiele, proszących wciąż o więcej. Choćby Zakłady Chemiczne w Policach, którym PGNiG zagroził odcięciem dostaw gazu, bo nie mógł doczekać się spłaty długu sięgającego ponad 130 mln zł.  Police wygrały, bo państwo w ubiegłym tygodniu wsparło je 150 mln zł pożyczki od Agencji Rozwoju Przemysłu. Pytanie, czy firma je spłaci, czy też państwo powiększy swój dług?

Skoro jedni dostają ekstra publiczne pieniądze, to przybywa równocześnie takich, którzy powinni mieć wsparcie, a go nie dostają.

***

Jeśli państwa nie stać na pomoc, obywatele muszą sobie radzić sami. Najlepiej wychodzi to tym, którzy są bogaci. Oni bez pomocy publicznej dostaną to, czego chcą i potrzebują. Sęk w tym, że takich ludzi jest mało, w Polsce na ok. 37 milionów obywateli około 200-300 tysięcy osób.

Finansowe elity to norma współczesnego świata. Niestety, nie mają tendencji do stałego poszerzania swojego grona, a raczej odwrotnie - jeszcze większego kumulowania kapitału. Nie ma zatem co liczyć, że będzie szybko przybywać samowystarczalnych obywateli. Potwierdzają to dane Głównego Urzędu Statystycznego. W Polsce wynagrodzenia najgorzej zarabiających rosły w ostatnich latach wolniej niż tych najlepiej opłacanych. To nie jest zresztą nasza specjalność. Dziennik "Financial Times" podał, że uwzględniając inflację, przychody najlepiej zarabiających Amerykanów wzrosły w ciągu prawie 40 lat o 60 proc., podczas gdy pozostałych obywateli spadły o 10  proc.

W efekcie rozwarstwienie płac mierzone tzw. współczynnikiem Giniego, czyli pokazującym różnice w dochodach, w USA jest duże (około 0,40), większe niż w Polsce (0,32-0,35). Choć i nam daleko do Japonii (0,25), Norwegii (0,26) czy Niemiec (0,28), państw powszechnie uznanych za najbardziej wyrównane społecznie pod względem dochodów.

Socjologowie oraz ekonomiści są zgodni, że im niższy współczynnik Giniego, tym mniejsze poczucie niesprawiedliwości społecznej oraz problemy z  przestępczością. Duże rozwarstwienie rodzi bowiem liczne patologie. Wystarczy wspomnieć, że wskaźnik powyżej 0,50 mają kraje afrykańskie i Ameryki Łacińskiej, w których bogactwo nadmiernie skupione jest w rękach elit. Co ma swoje przełożenie także na rynek kapitałowy.

Zwykle dużym nierównościom w dochodach towarzyszy niskie zaufanie w prowadzeniu biznesu, co zwiększa jego ryzyko. Aby je zmniejszyć, trzeba dodatkowo zapłacić za monitorowanie umów czy transakcji. Traci na tym rynek pracy, pieniądze zamiast na tworzenie miejsc pracy idą na ochronę biznesu.

Najbogatsi Polacy według rankingu "Forbesa" mają na kontach po kilka miliardów złotych - to sporo, biorąc pod uwagę, że Główny Urząd Statystyczny wyliczył przeciętne miesięczne wynagrodzenie w 2008 roku na około 3 tys. zł.

Ale majątek krezusów wyda się znacznie większy, gdy zestawimy go z około 17 proc. Polaków, czyli blisko ośmioma milionami żyjącymi w trwałym ubóstwie. W najbiedniejszych rodzinach miesięczny dochód na osobę nie przekracza 400 złotych. Ta sytuacja nie jest w żadnej mierze winą rodzimych bogaczy. Dają innym pracę, a ich firmy płacą podatki.

***

Z nierównościami można walczyć na dwa sposoby: albo przez spłaszczanie płac, by różnice między nimi były małe, lub przez manipulowanie podatkami. Chodzi o to, by zamożni oddawali państwu znacznie więcej niż biedni.

Obecny kryzys wyostrzył apetyt na to drugie rozwiązanie z kilku powodów: aby zwiększyć wpływy do kasy państwa mocno uszczuplonej przez wydatki związane z gospodarczymi turbulencjami, a także by dać zadośćuczynienie społeczeństwu poprzez arbitralne obniżenie zarobków bogatych bankowców, obwinianych o wywołanie krachu (patrz Stany Zjednoczone).

Albo poprzez nałożenie większych podatków na dochody finansjery, jak to ma miejsce w Wielkiej Brytanii, gdzie rząd  wprowadził w ubiegłym tygodniu super daninę od bankowych premii - za każdego pracownika, który dostanie powyżej 25 tys. funtów, banki będą musiały zapłacić 50 proc. podatku.

W Polsce w grę nie wchodzi ani jedno, ani drugie rozwiązanie. Jednak pomysły, by zwiększyć podatki, pojawiają się od czasu do czasu. Nawet jeśli minister finansów Jacek Rostowski dementuje informacje o ewentualnym wzroście składki rentowej dla najbogatszych, pozostaje wrażenie, że i nasz rząd szuka pieniędzy na latanie dziury budżetowej w nierównościach dochodów społecznych. Jak podała "Gazeta Wyborcza", ten manewr pozwoliłby wyciągnąć z kieszeni najlepiej zarabiających 1,3 mld zł. Ciekawe, czy gdyby w ten czy inny sposób podobna kwota trafiła do budżetu państwa, to na co zostałaby wydana? Na dostępność Polaków do leczenia, na podratowanie publicznych mediów, a może na badania i rozwój?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka ekonomiczna, pracuje w Polskiej Agencji Prasowej.

Artykuł pochodzi z numeru TP 51-52/2009