Ile kosztuje bieda

Gaszenie pożarów nie wystarczy: wychodzenie z ubóstwa utrudniają mechanizmy wpisane w nasz model kapitalizmu.

23.01.2017

Czyta się kilka minut

 / Fot. Jaap Arriens / NURPHOTO / GETTY IMAGES
/ Fot. Jaap Arriens / NURPHOTO / GETTY IMAGES

Temat biedy powraca dość często – np. przy okazji cyklicznych akcji charytatywnych, w okresie świąteczno-noworocznym. Przez cały rok służy jako nazbyt oczywisty argument mający pokazać, że przez ostatnie ćwierćwiecze nie wszystko było idealne. Ochoczo wykorzystują go także ci, których recepty doprowadziłyby co najwyżej do pogorszenia sytuacji. Niestety w debacie szerokim łukiem omija się mechanizmy ekonomiczno-społeczne, które sprawiają, że ludziom niełatwo się wyrwać z ubóstwa.

Podejmowane kroki zbyt często sprowadzają się więc do gaszenia pożarów. Wszelka dyskusja najczęściej kończy się zrzucaniem winy na „okrągłostołowy spisek” lub załamywaniem rąk nad nieporadnością części Polaków. Siedząc w ciepłym domu, łatwo dać się uwieść wywodom księdza Jacka Stryczka na temat przyczyn biedy. Trudno jest dostrzec kłody, które permanentnie rzuca uboższym obywatelom pod nogi współczesna gospodarka rynkowa. Muszą płacić więcej za istotne produkty i usługi, są odcięci od rozlicznych korzystnych możliwości. Osobom lepiej uposażonym wydają się one tak oczywiste i naturalne, że często nawet do głowy im nie przychodzi, że nie każdy ma do nich dostęp.

Życie na kredycie

Nasz model gospodarki rynkowej wspiera się na kredycie – wiele dóbr codziennego użytku większość obywateli może sfinansować głównie pożyczonymi środkami. Ich rola jest tym większa, im bardziej postępuje deregulacja, presja na ograniczanie kosztów pracy i prywatyzacja wielu tradycyjnych obszarów działania instytucji publicznych. Postępujący spadek udziału płac w PKB spowodował relatywny spadek siły nabywczej większości obywateli utrzymujących się z pracy. Ten proces wciąż postępuje – tylko w latach 2009-15 udział płac w PKB w całej UE spadł z 57 proc. do 55,5 proc. (w Polsce z 49 proc. do 47 proc.).

Uzależnienie wzrostu dobrobytu od kredytów niesie ze sobą dwa rodzaje negatywnych konsekwencji. Po pierwsze, jest kryzysogenne, czego dowodem wciąż odczuwane skutki załamania na amerykańskim rynku kredytów hipotecznych sprzed prawie dziesięciu lat. Po drugie, jest niesprawiedliwe, gdyż bardziej korzystają na nim osoby dobrze sytuowane. Dla mniej zamożnych koszt pożyczonego kapitału jest znacznie wyższy. Banki żądają od nich wyższych odsetek, gdyż kredyty dla osób mało zarabiających wiążą się z większym ryzykiem. Przykładowy kredyt hipoteczny wartości 150 tys. zł osoba dobrze sytuowana bez trudu otrzyma na 3,5 proc. z jednoprocentową prowizją. Gorzej sytuowany Polak, jeśli w ogóle otrzyma kredyt, dostanie go na dużo mniej korzystnych warunkach – np. na 6 proc. z trzyprocentową prowizją. Comiesięczne raty będą dla niego wyższe o 226 zł. Po 30 latach spłat kredytowanie mieszkania tej samej wartości będzie dlań droższe o bagatela 84 tys. zł. Pół biedy (nomen omen), gdyby nikt nikomu nie kazał kupować mieszkania – niestety wycofywanie się państwa i gmin ze sfery mieszkalnictwa spowodowało, że kupno mieszkania to podstawowa i w wielu sytuacjach praktycznie jedyna droga zdobycia dachu nad głową. W Polsce mieszkania komunalne stanowią tylko ok. 8 proc. mieszkań (i to w większości o bardzo niskim standardzie), a rynek najmu jest w powijakach.

Bardzo odczuwalne różnice występują też przy zakupie na kredyt tańszych dóbr. Gdyby zamożny Polak zamierzał kupić 55-calowy telewizor za 5 tys. zł na trzyletni kredyt, zapłaci za to co najmniej 800 zł mniej niż ktoś o niższych zarobkach (dla którego ta sama kwota musi wystarczyć na wakacje pięcioosobowej rodziny na Mazurach). Zresztą trzeba pamiętać, że najbardziej ubodzy Polacy od tradycyjnej bankowości są odcięci – przynajmniej w zakresie pożyczania pieniędzy. Pozostają im instytucje pożyczkowe, w których rzeczywista roczna stopa oprocentowania potrafi dochodzić do... 500 proc. To wynik pompowania kosztów pożyczki przez firmy pożyczkowe wysokimi opłatami dodatkowymi. Obchodzą w ten sposób ustawę antylichwiarską, według której oprocentowanie nie może przekraczać czterokrotności stopy lombardowej NBP (obecnie 10 procent). Przy takich warunkach nawet 1500 zł pożyczki może spowodować wpadnięcie w spiralę długu.

Większe koszty osoby ubogie napotykają także w innych dziedzinach, gdzie konieczne jest korzystanie z usług sektora finansowego. Droższe jest np. utrzymanie rachunku bankowego. Depozytariuszom mogącym się wykazać wysokimi wpływami banki oferują konta zupełnie darmowe, wolne również od opłat za korzystanie z „obcych” bankomatów czy operacje internetowe. Także branża ubezpieczeniowa oczekuje wyższej premii za ryzyko od osób gorzej sytuowanych, czego przykładem jest obowiązkowe ubezpieczenie OC pojazdu, droższe dla starszych aut, a takimi przecież jeżdżą mniej zamożni. Według danych portalu Ubea.pl różnice w rocznej składce między nowym a 15-letnim golfem w 2015 r. w większości firm ubezpieczeniowych wynosiły między 100 a 200 zł, co przekładało się nawet na 35 proc. różnicy w cenie. Nie mówiąc już o możliwościach oszczędzania, które oferuje rynek finansowy – te są znacznie bardziej korzystne dla osób o wysokich dochodach. Ogromne różnice w dostępie do kapitału powodują, że postępujący wzrost roli usług finansowych w gospodarce zwiększa rozwarstwienie ekonomiczne. Co gorsza, nie jest to wykazywane w oficjalnych wskaźnikach nierówności uwzględniających głównie nierówności dochodowe.

Darmowe studia dla bogatych

Jednym z kluczy do bogacenia się jest edukacja. Niestety dostęp do szkolnictwa wyższego jest w Polsce wyjątkowo nierówny. Rodziny zamożne mogą przekazać większy kapitał kulturowy, gdyż z reguły są lepiej wykształcone. Stać je też na wykupienie dodatkowych praktyk czy kursów, dzięki czemu są znacznie lepiej przygotowane do matury, która jest przepustką do dobrej szkoły wyższej. Dzięki temu dzieci z wykształconych i zamożnych rodzin dominują na darmowych publicznych uczelniach. Tymczasem potomkom ubogich i niewykształconych rodziców pozostają studia zaoczne lub prywatne uczelnie, oczywiście płatne. To dla rodziny dodatkowy koszt co najmniej kilku tysięcy złotych rocznie. Tymczasem uczelnie publiczne są przecież finansowane z podatków płaconych także przez tych ubogich.

Jak szacuje prof. Maria Jarosz, dzieci z rodzin ubogich stanowią zaledwie ok. 2 proc. studentów na uczelniach publicznych. Bank Światowy wskazał z kolei, że w Polsce w pierwszej dekadzie XXI wieku 80 proc. dzieci z rodzin o niskim wykształceniu, które podjęły studia, musiało za nie płacić. Spośród studentów z rodzin o wyższym wykształceniu płaciło już tylko 50 proc. O ile odsetek polskich dzieci z rodzin o niskim wykształceniu kończących szkołę średnią jest jednym z wyższych w UE, to już szkołę wyższą kończy ich mniej niż 10 proc., co jest jednym z najgorszych wyników w Unii (wspólnym m.in. z Węgrami czy Rumunią). W Estonii czy Szwecji jest ich dwa razy więcej, a w Wielkiej Brytanii czy Finlandii nawet trzy razy.

Kolejnym zjawiskiem generującym bariery wychodzenia z ubóstwa jest wykluczenie cyfrowe. Kanał internetowy pozwala zmniejszyć opłaty transakcyjne przy wielu czynnościach, które można załatwić nie ruszając się z domu, co pozwala dodatkowo oszczędzić na kosztach związanych z dojazdem oraz na czasie. Zresztą niektóre czynności wykonywane przez internet są wprost tańsze. Np. faktury elektroniczne wystawiane przez firmy telekomunikacyjne są darmowe, a przesyłane w papierze zwiększają abonament o kilka złotych. Przede wszystkim jednak dobra nabywane w sieci mają znacznie niższe ceny. Książki w księgarniach internetowych bywają tańsze nawet o połowę w porównaniu z kupionymi w księgarniach tradycyjnych. To samo dotyczy ubrań czy sprzętów domowego użytku.

Ktoś mógłby jednak zapytać: któż w XXI wieku nie ma internetu? Niestety w Polsce takich osób jest relatywnie dużo. Dostęp do internetu ma 79 proc. polskich gospodarstw domowych, co jest siódmym najniższym wskaźnikiem w UE (średnia unijna to 85 proc.). Z krajów naszego regionu gorzej jest tylko na Litwie i w Bułgarii. W Czechach to 84 proc., w Estonii 90 proc., a w krajach Beneluksu niemal wszystkie gospodarstwa domowe mają dostęp do sieci. Jednym z głównych powodów wykluczenia cyfrowego w naszym kraju jest właśnie bieda. Według danych Senatu 30 proc. osób bez internetu wskazuje wysoki koszt sprzętu jako powód braku dostępu, a 22 proc. zbyt wysoką cenę abonamentu.

Niemal nierozpoznany w Polsce, a dosyć często komentowany np. w Wielkiej Brytanii, jest problem wyższych rachunków za energię, które płacą osoby ubogie. Bez wątpienia zużywają one proporcjonalnie więcej energii w stosunku do efektów jej użycia. Żyją często w starszych i źle ocieplonych (lub nieocieplonych wcale) lokalach, ze starą instalacją grzewczą. Do ogrzania mieszkania muszą zatem zużyć większą ilość energii. Dodatkowo nie mają możliwości ograniczania swojego zużycia prądu dzięki zakupowi energooszczędnych sprzętów – np. lodówek czy pralek wysokiej klasy energetycznej. Raczej nie wymienią też swoich źródeł światła na żarówki LED. Z powodu wykluczenia cyfrowego mają mniejsze możliwości wyszukiwania tańszych taryf i dostawców czy też korzystania z bardziej korzystnych sposobów rozliczania. Według raportu organizacji Citizen Advice, na Wyspach ludzie biedni tracą na droższej energii nawet do 400 funtów rocznie.

Pensji na Cypr nie wyprowadzisz

Najbardziej zamożni podatnicy dysponują wieloma możliwościami ograniczania swych danin publicznoprawnych. Mają dostęp do kancelarii prawnych oraz do jurysdykcji krajów o „przyjaznym opodatkowaniu”, dzięki czemu zmniejszają podstawę swojego opodatkowania, a efektywne stawki wynoszą dla nich często kilka procent.

Zresztą rodzaje aktywności, które podejmują osoby najbogatsze, są opodatkowane najbardziej preferencyjnymi stawkami także w Polsce, więc często nie ma potrzeby uciekać do rajów podatkowych. Podatek od dochodów kapitałowych (np. dywidend) płacony przez udziałowców największych firm wynosi 19 proc., a dochód ten w żaden sposób nie jest obciążony składkami. Czyli całkowita suma obciążeń tego dochodu, niezależnie od jego wysokości, wynosi 19 proc. Właściciele nieruchomości zarabiający na ich wynajmie mają jeszcze bardziej preferencyjne warunki – płacą podatek 8,5 proc. od przychodu, również bez składek.

Osoby mniej zamożne utrzymują się z najbardziej opodatkowanej w Polsce pracy najemnej, z której dochodów raczej nie da się wyprowadzić na Cypr. Osoba zarabiająca płacę minimalną na etacie płaci więc w sumie podatki i składki równe 39 proc. jej zarobków, czyli kilkukrotnie większe niż główny akcjonariusz wielkiej spółki. Nie mówiąc już o tym, że polski system podatkowy oparty jest na podatkach pośrednich, które uderzają zwłaszcza w najuboższych. Podatek VAT, główne źródło wpływów budżetowych, obciąża 16 proc. dochodów najniższej grupy dochodowej, a najwyższej już tylko 7 proc.

Państwa wysoko rozwinięte neutralizują wyżej opisane mechanizmy dzięki szerokiemu zakresowi bezpłatnych lub dotowanych usług publicznych. Dzięki temu poziom dochodu ma mniejszy wpływ na poziom życia. W Polsce usługi publiczne są mocno ograniczone i drastycznie niedofinansowane. Tak więc dużo większy zakres usług trzeba nabywać na zasadach rynkowych. To sprawia, że przeciętne w skali UE polskie nierówności nabierają znacznie większego znaczenia. Wydatki sektora finansów publicznych (państwo i samorządy) wynoszą w Polsce 41 proc., przy średniej UE aż o 7 pkt. proc. wyższej. Najlepszym przykładem jest służba zdrowia – publiczne wydatki na nią stanowią 4,5 proc. naszego PKB, co jest jednym z najniższych wyników na świecie (wyprzedzamy jedynie kraje w rodzaju Albanii czy Macedonii). Efektem tego jest fakt, że udział środków prywatnych w ogólnych wydatkach na zdrowie jest w Polsce jednym z najwyższych w krajach OECD.

Temat tzw. poverty premium (co można przetłumaczyć jako „opłata za ubóstwo”) jest w Polsce zupełnie niezbadany. W krajach anglosaskich pojawia się wiele opracowań i analiz pokazujących obszary, w których niezamożni muszą płacić więcej. Zdaniem Citizen Advice ubodzy płacą średnio 10 proc. więcej za podstawowe dobra i usługi z powodu faktu, że są ubodzy. Według raportu Toynbee Hall „opłata za ubóstwo” może dochodzić nawet do 1014 funtów rocznie na osobę. Dobrze by było, gdybyśmy doczekali się w naszym kraju poważnych opracowań, które przebiłyby się do opinii publicznej. Być może w końcu zrozumielibyśmy sens istnienia usług publicznych finansowanych progresywnymi podatkami. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2017