Język

Czytanie - to banał sprawdzany przeze mnie codziennie - przylega do sytuacji osoby czytającej.

10.05.2011

Czyta się kilka minut

Podczas wiedeńskiego stypendium zagłębiałam się w Jacka Bocheńskiego "Antyk po antyku". Lektura zasługująca na uwagę w chwili, gdy odbywa się dyskusja nad zlikwidowaniem matury z łaciny. Zbiór Bocheńskiego zawiera teksty pisane od lat 60., a więc daleko od współczesnych decyzji dyktowanych pragmatyzmem: po co matura z martwego języka? Co prawda w systemie komunistycznym inny język był preferowany, a wykształcenie niektórym funkcjonariuszom państwowym wydawać się mogło podejrzane, jednak zbyt wielu absolwentów przedwojennego gimnazjum klasycznego brało udział w życiu kulturalnym lub po prostu przeszłość tak dawna, że sięgała świata przedchrześcijańskiego, nie wydawała się na tyle groźna, by zabronić łaciny. Gdyby odwoływać się do argumentacji autora "Boskiego Juliusza", antyk (a więc i język antyku) potrzebny jest dlatego, że jak nic w przyrodzie, tak i nic w kulturze nie ginie ostatecznie, co najwyżej z wydatną pomocą ludzkości. Nie jest istotne, że młodzież dziś nie wybiera masowo klas z łaciną, nie studiuje kultury antycznej. Próba ilościowa nie ma żadnego znaczenia, gdyż winien przeważyć argument, iż ktoś musi pozostać na placu, do kogoś księgi przeszłości winny przemawiać. Oczywiście, zniesienie matury nie oznacza dekretu w sprawie nielegalności nauczania przedmiotu, lecz jeśli jesteśmy (a ministerstwo sądzi, iż powinniśmy być) realistami, musimy wiedzieć, że na uczniowskiej giełdzie przedmiot niematuralny spada poniżej progu wybieralności. Kto włoży wysiłek w coś uplasowanego pod, dajmy na to, historią tańca?

Załóżmy, że nie ma matury, znikają ostatnie klasy z tym językiem, młodzież nie studiuje filologii łacińskiej lub kierunków pokrewnych. Nie studiuje, ponieważ odebrała prawidłowo wskaźnik społecznego prestiżu takiego zajęcia. I co? Przemysł sobie poradzi, gospodarka wytrzyma. Za lat dwadzieścia nikt nie będzie rozumiał łaciny. Znikną (bez potrzeby barbarzyńskiego skuwania, my przecież nie talibowie, żeby niszczyć budynki użyteczności publicznej, cmentarze lub kościoły, my subtelnie i pragmatycznie) sentencje, wszelkie inskrypcje w tym języku, przysłowia, poematy, traktaty, o frazach wszczepionych w codzienność nie wspomnę. Zostaną tłumaczenia, których nikt nie będzie potrafił zweryfikować. Kreski i kółeczka nad wejściami do świątyń będą tylko podobne do znanego nam alfabetu. Nieodczuwane na co dzień spojenia między kulturą starożytną i nowołacińską a nami puszczą ostatecznie. Jaka piękna katastrofa! Bez wystrzałów, bez przemocy. Zniknięcie jak pod wpływem bomby, nie pamiętam nazwy tego idealnego wynalazku (wodorowa?). Infrastruktura zostanie, życie ustanie. Takie utopie pisywali autorzy XX-wieczni, może więc zostaniemy ocaleni jakimś nowym ujęciem orwellowskim? Gdyby tak wycofać z języka wszelkie ślady łaciny? To jest zadanie stylistyczne, któremu mógłby sprostać Jacek Dukaj, chociaż może nawet i ja bym spróbowała, w końcu mam podstawy, bo pamięć mi szwankuje i łacińskie przysłowia w niej blakną.

Trop łaciny stanowi jedną z aktualizacji Bocheńskiego, dokonanych przeze mnie na stypendium w Wiedniu. Druga to właśnie sprawa stypendium jako takiego. Nie jestem w tej obserwacji oryginalna nawet na własnym tle, już gdzieś pisałam o swoich podłych odczuciach rocznika zbyt młodego, by do powszednich doznań zaliczyć 10-tysięczne nakłady podstawowe i roczne stypendia w stolicach europejskich. Rozumiem: proszenie o paszport władz PRL było upokarzające. Przekonałam się: dziś stolice europejskie nie są skłonne zapraszać polskich pisarzy, bo "mamy wspólną Europę" - ten slogan słyszą zwłaszcza pracownicy Instytutów Polskich, gdy próbują upowszechniać polską kulturę. Nie potrzebujemy już pomocy, więc się na ławce stypendialnej musimy posunąć, dając pierwszeństwo bardziej potrzebującym. Ponieważ trwa (chyba już permanentny) kryzys, tortu do podziału jest mniej. Przy podziale zaś okazuje się, że choć nie mamy punktów preferencyjnych, nie startujemy też z równych pozycji. Nie trzeba nam pomagać, ale nasza literatura nie jest równorzędna z literaturami europejskich dużych języków. Tak uważają wydawcy, krytycy, urzędnicy decydujący o wprowadzaniu polskiej literatury do wspólnego kanonu.

Bocheński pisze o swoich pobytach stypendialnych, półrocznych i rocznych rzecz ciekawą. Oto, gdy zbierał materiały do pierwszych swoich powieści "antycznych", potrzebował biblioteki, topografii, atmosfery; zbierał wrażenia w miejscu akcji, robił odkrywki. Miał narzędzie - księgi i język. Z czasem nauczył się włoskiego, by rozumieć kontekst teraźniejszy wydobywanej pracowicie przeszłości. Gdy przystąpił po trzydziestu latach do pisania istniejącej wcześniej we fragmentach powieści "Tyberiusz Cezar", nie musiał już nasiąkać śladami antycznej rzeczywistości. Świat się zmienił, fach pisarski zmodernizował; pojęcie tego, czym jest narracja, z czego ją tkać, uległo technologicznej rewolucji.

Pomyślałam o tym, jak wiele imponującej faktograficznie prozy współczesnej pachnie Wikipedią. Jak wiele i jak szybko można wyciągnąć z internetu. W sensie biblioteczno-topograficznym wyjazdy na "research" (bo to nawet w stosunku do sztuki tak bywa nazywane) straciły rację bytu. Nie do końca, nadal znalezienie wysmakowanego fragmentu, właśnie atmosfery, skojarzenia może oczywiście ponieść pisarkę/pisarza i tekst. Oto fundamentalna różnica pomiędzy wczoraj a dziś: jeżdżenie po świecie w celu zdobywania wiedzy, wglądu w książki i fakty niegdyś - łatwy dostęp do tego wszystkiego obecnie. Jedyną niezbędną materią pozostaje język.

We współczesnych wyjazdach widzę rozrzutność: można pozbierać różne strzępki, fragmenty, i już bez skrupulatnego planu pisarskiego dać im kiełkować. Ja z Wiednia przywiozłam w sobie kilka obrazów. Nie mają nic wspólnego z historią tego miasta, ani z tradycją literacką. Są to zupełnie przypadkowe obserwacje, trudne do poczynienia przez internet. Większości z nich nie mogę wykorzystać, ponieważ naruszyłabym, jakby to nazwać - pakt stypendialny? Oczywiście poza wrażeniami przywiozłam kilkadziesiąt stron napisanych w poczuciu obowiązku: skoro darowano mi pobyt, nie wolno go zmarnować.

Jaki związek ma stypendium z łaciną? Poza czytaniem "Antyku po antyku"? Taki, że wszystko się zmienia, pod wpływem technologii komputer może zastąpić studia z natury. Języka niczym nie zastąpisz. Potrzebny jest nie tylko własny, osobniczy, ale także język jako otoczenie, płyn, w którym pływa cywilizacja. Odessanie dopływu łaciny likwiduje część tej cywilizacji.

Inny wniosek: maturzyści wybierający egzamin z angielskiego łatwiej sobie poradzą na przyszłych stypendiach. Tylko po co będą na nie jeździć, skoro mają komputery?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 20/2011

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku 5/2011