Komu bije dzwonek

Dariusz Chętkowski, nauczyciel: Typ nauczyciela anioła, któremu nie puszczą nerwy, nawet gdy usłyszy największe głupstwo, należy do zaprzeszłej epoki, kiedy uczeń chciał widzieć w dorosłym autorytet. Rozmawiała Katarzyna Kubisiowska

25.08.2009

Czyta się kilka minut

Dariusz Chętkowski na tle muralu przy 26. LO w Łodzi. Wrzesień, 2003 r. /fot. Dariusz Kulesza / Agencja Gazeta /
Dariusz Chętkowski na tle muralu przy 26. LO w Łodzi. Wrzesień, 2003 r. /fot. Dariusz Kulesza / Agencja Gazeta /

Katarzyna Kubisiowska: Proszę  z ręką na sercu powiedzieć: zdałby Pan nową  maturę?

Dariusz Chętkowski: Z polskiego to raczej bym zdał. Z innych przedmiotów mógłbym mieć problem, nie znam programu. Widzę jednak, że młodzi ludzie prawie w ogóle nie uczą się do matury, a mimo to osiągają dobre wyniki. Więc miałbym szansę, tym bardziej że do swojej matury, do której podszedłem w 1989 r., uczyłem się naprawdę bardzo dużo.

Pewnie zdałby Pan nową maturę bez problemu. Wcześniej  rozwiązałby Pan szereg próbnych testów, zapoznałby się Pan z kluczem jedynych słusznych odpowiedzi. Nowa matura uczy przede wszystkim kombinowania. 

Na tym polega nauka we współczesnej szkole, w której rozwiązuje się masę testów. A poza tym w szkole kombinowało się zawsze, to nic nowego. We wspomnieniach Singera, on sam się dziwi, że jako uczeń oszukiwał nauczycieli ile wlezie, a mimo to posiadł sporą wiedzę.

Szkoła za czasów Singera i ta współczesna to zupełnie różne instytucje. Zdanie przedwojennej matury gwarantowało gruntowne i wszechstronne wykształcenie. O dzisiejszej maturze nie można już tego powiedzieć. 

Przedwojenna matura wyłaniała członków przyszłej elity, w tym egzaminie bardziej chodziło o jakość wykształcenia średniego niż o masowy dostęp do uczelni wyższych. W latach 30. XX wieku maturę zdawało około 38 tysięcy osób rocznie. Większość z nich nie miała kłopotów ze znalezieniem pracy. Dziś mamy ponad pół miliona maturzystów. Wielu z nich kontynuuje naukę, bo wymaga tego rynek pracy, a programy rządowe kładą nacisk na to, aby jak najwięcej młodych ludzi dostało się na studia.

***

Spora część osób ma na tyle dość współczesnego systemu szkolnego, że decyduje się  na domową  edukację. W Polsce jest to zjawisko rzadkie, ale w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i Irlandii coraz bardziej popularne.

Rodzice, którzy pierwszy raz posyłają dzieci do szkoły, są nastawieni do niej bardzo pozytywnie. Nie chcą, żeby dziecko siedziało w domu. Pragną, by weszło w towarzystwo i zaczęło  się uspołeczniać. Tymczasem dziecko ląduje najniżej w hierarchii szkolnej, jest kozłem ofiarnym, zwykłym popychadłem. To szkolna przemoc często decyduje o wyborze edukacji domowej.

Rodzice wybierają ją również ze względu na przekonania religijne oraz to, że szkoła jest miejscem politycznych wpływów. 

Ale to jest naprawdę ostateczność. Edukacji domowej nie należy traktować jako ideału. To tylko mniejsze zło. Ta alternatywna forma edukacji, podobnie jak pedagogika waldorfska czy montessoriańska, systemy kształcenia oparte na holistycznej wizji człowieka, znakomicie sprawdzają się w pierwszych latach nauki. Posyłając dziecko do takiej placówki, rodzic ma pewność, że jego talent i potencjał nie zostaną zmarnowane.

Później ten sam rodzic pragnie, aby jego dziecko udało się do szkoły publicznej, gdzie zachowany jest klasyczny układ: katedra, ławki i wykładający nauczyciel. Gdzie się dużo wymaga, bo dziecko do tego już dorosło. W Łodzi istnieje liceum ze specjalną pedagogiką, ale do niego trafia młodzież słabsza psychicznie.

***

Klasyczna szkoła to miejsce dla ludzi odpornych psychicznie? 

W pewnym sensie tak. Jeśli nie mają  odporności, to z czasem powinni ją nabyć. Nauczyć się radzić z niepowodzeniami.

Coraz więcej młodych ludzi jednak sobie z nimi nie radzi. Wzrasta depresja wśród uczniów.

I liczba samobójstw, w ostatnich kilkunastu latach wzrosła o jedną czwartą. Ale to wiąże się z brakiem komunikacji. Każdy człowiek ma naturalną potrzebę dzielenia się z zaufaną osobą ważnymi myślami i zdarzeniami z życia, jesteśmy istotami nawiązującymi dialog. Dlatego młoda osoba chce z kimś pogadać o tym, że po raz pierwszy paliła papierosa, zaciągnęła się trawką, uprawiała seks czy miewa myśli samobójcze. Byłoby dobrze, gdyby mogła z tym zwrócić się do kogoś dorosłego, choćby nie wiem, jak przerażającą kwestią miałaby się dzielić.

Dorosły powinien potraktować to jako dar. Skoro mówi, to znaczy, że ma zaufanie. Wtedy można jeszcze działać. Nie wolno okłamywać się, że dzieci przejdą życie bez szwanku. One będą przecież uczestniczyć w większości skomplikowanych ludzkich sytuacji.

Dzieci wolą  nie rozmawiać o trudnych tematach. Taka szczerość może prowadzić do wyrzutów i zakazów ze strony starszych. Dorośli często o trudnych sprawach zwyczajnie nie chcą wiedzieć. Choćby nauczyciele, którzy na zjawisko szkolnej agresji przymykają oczy.

Podobno nauczyciele zauważają tylko 4 proc. szkolnej agresji. To naprawdę mało. Warto jednak przyznać się przed samym sobą, że jesteśmy spokojni, kiedy nasze dziecko radzi sobie z przemocą, nawet jeśli samo użyje agresji. Sytuacja się pogarsza, kiedy wchodzi w rolę ofiary. Gdy dowiaduję się, że moja czteroletnia córka zdzieliła kolegę łopatką, to myślę: dobrze, dziewczyna pokazała, że nikt jej nie będzie skakał po głowie. Niedawno pojechałem z nią do przyjaciela, ojca dwójki dzieci, tyle że nieuczęszczających do przedszkola. Moja córka, zaprawiona w bojach z rówieśnikami, od razu chciała w towarzystwie ustalić swoją pozycję: jednemu wyrwała rower, drugiego pchnęła. Głupio mi było, że bije dzieci przyjaciół, chciałem interweniować. Ale przyjaciel powiedział, że nie powinienem się wtrącać, bo wtedy maluchy dużo szybciej ustalą między sobą hierarchię.

Mówiąc krótko: trzeba zaakceptować waleczność dzieci. Przecież waleczność w życiu jest bardzo potrzeba. Dorośli też powinni być waleczni, czasami postawić się i kogoś postraszyć. To jest ważna cecha naszego człowieczeństwa, często - niestety - mylona z agresją. Gdybyśmy nie byli waleczni, to do tej pory siedzielibyśmy na drzewach i wcinali banany. Nie jest dobrze, kiedy dziecko jest potulne jak baranek. To nienaturalne.

A jednak szkoła jest w tej chwili terenem sprzyjającym eskalacji agresji. W środowisku uczniowskim ten naturalny pierwiastek, o którym Pan przed chwilą mówił, przybiera ekstremalne formy. Powtarza się sytuacja z "Władcy much" Goldinga. 

Młodemu człowiekowi należy wyznaczać granice. Powtarzać: jesteś waleczny, w razie czego odepchnij, ale pewnych zasad nie łam. W szkole istnieją rozmaite formy waleczności, musimy je zaakceptować, w przeciwnym razie schodzą one do podziemia. Po dzwonku na lekcję wchodzę nagle do klasy i widzę obejmujących się uczniów, choć wiem, że przed chwilą popychali się i obrzucali przezwiskami. Teraz grają przyjaciół, gdyż boją się mojej kary. Kiedy zniknę z ich pola widzenia, znów będą się tłukli. Wiedzą jednak, że nad swoją agresją muszą nauczyć się panować.

Trudno będzie im się  uczyć panować nad agresją, bo sami dorośli coraz słabiej sobie z nią radzą. Matka wrzeszczy do dziecka: "bądź cicho!", a nauczyciel potrafi poniżyć ucznia, nie podnosząc głosu czy używając wulgaryzmów.

Niedawno w Łodzi kolega pobił kolegę. Poszkodowany poskarżył się ojcu, który wziął kij bejsbolowy i w odwecie obił chłopaka tak, że z rozbitą głową trafił do szpitala. Taki był finał bójki dwóch kumpli, która mogłaby się skończyć niewinnymi siniakami. Ze swoją agresją trzeba nauczyć się obchodzić.

Moim uczniom pokazuję, że bywam agresywny. Że się denerwuję, mam ochotę zakląć. Typ nauczyciela anioła, któremu nie puszczą nerwy, nawet gdy usłyszy największe głupstwo, należy do zaprzeszłej epoki, kiedy uczeń chciał widzieć w dorosłym autorytet.

A dzisiaj nauczyciel musi pokazać uczniowi umiejętność panowania nad sobą, że nie da mu się wyprowadzić z równowagi, że znajdzie sposób na rozwiązanie największych kłopotów.

***

Czy to znaczy, że uczeń nie szuka już  w nauczycielu autorytetu? Pan od przyrody sportretowany w wierszu Zbigniewa Herberta jest już wyłącznie postacią  literacką?

Trzeba się pogodzić z tym, że dorosłość nie reprezentuje już wartości dla ludzi młodych. Nieaktualne jest to, o czym pisał w "Początku" Andrzej Szczypiorski, że w czasie wojny młodzi ludzie robili wszystko, aby poczuć się dorosłymi. Dzisiaj ten proces biegnie w odwrotnym kierunku. To matka mówi córce: "Jak ja bym chciała wyglądać tak jak ty". Ojciec ubiera się jak jego syn, a nawet młodziej. W mediach oglądamy sześćdziesięciolatków zachowujących się niczym trzydziestolatki. Gdy jakiś czas temu szedłem na spotkanie z dziennikarzem obcokrajowcem, to ja byłem ubrany elegancko, a on włożył rzeczy typowe raczej dla nastolatka, choć był ode mnie starszy. Dyrektor niejednej szkoły przychodzi do pracy "na luzie", w adidasach, szczyci się tym, że nigdy nie włożył marynarki.

Nauczyciele za wszelką cenę chcą się upodobnić do swoich uczniów. Mówią ich językiem - "dzięki", "spoko", "nara" .

Przecież  gołym okiem widać, że to rola i kostium. Może jednak nauczyciel powinien wykonać nieco większy wysiłek, aby pojawiła się nić autentycznego porozumienia z uczniami. I skoro chce on przekonać młodych ludzi, że wartościowa jest lektura "Dziadów" czy "Lalki", to niech sięgnie po książki istotne dla ludzi młodych.

Największym autorytetem dla młodych ludzi jest teraz Jurek Owsiak i Kuba Wojewódzki. Autorytet został utożsamiony z pojęciem sukcesu. Jesteś kimś, jeśli coś osiągnąłeś, najlepiej w mediach. Gdy o tobie piszą, mówią, występujesz w telewizji…

Jak w takim razie nauczyciel ma złapać kontakt z młodymi ludźmi, którzy uznają  za autorytet pobudzonego showmana gadającego dużo, szybko i bez sensu?

Na kontakt z młodzieżą trzeba znaleźć sposób. Francuzi i Niemcy też borykają się z problemami wychowawczymi w szkole, może nawet większymi niż Polacy. W jednym z prywatnych liceów dyrektor przedstawił mnie nowej klasie właśnie jako autorytet: "To jest pan Chętkowski. Macie ostatnią szansę, aby nauczyć się czegoś od tego człowieka. Jeśli nie teraz, to już nic z was nie będzie". Gdy dyrektor wyszedł z klasy, dziewczyny wyciągnęły lusterka, aby ostentacyjnie się malować, a chłopcy zaczęli grać na komórkach. Pełne lekceważenie.

Nic dziwnego: zostali potraktowani jak dzieci. 

Najwyższa pora, aby do ucznia podchodzić serio. Polska młodzież uczona jest niesamodzielności. Czytałem kiedyś wspomnienia polskiego rodzica, którego syn uczęszczał do amerykańskiej szkoły, gdzie nauczyciel zaczynał lekcje od podania tematów do egzaminów. Następnie pytał, kto nie jest w stanie sam przygotować tych zagadnień. Jeśli nikt się nie zgłaszał, to w trakcie lekcji on zabiera się do czytania gazety, a uczniowie zajmują się sobą. Polski uczeń zgłaszał się zawsze, amerykański rzadko. W końcu ten młody Polak został skierowany na badania psychologiczne, które miały wykazać, dlaczego jest taki niezaradny, dlaczego ktoś go zawsze musi prowadzić za rękę.

Próbowałem ten amerykański model pracy wprowadzić do tej manifestacyjnie ignorującej mnie klasy.

Zacząłem od omawiania "Chłopów". Nikt nie zgłosił się do tego, aby wysłuchać mojego wykładu. Pochwaliłem, bo to prosta lektura, opracowania na jej temat można znaleźć w pierwszym lepszym bryku. W ten sposób zaczynałem każdą kolejną lekcję. Pierwszy podniósł rękę chłopak, który był w klasie bity. Przenosił się do pierwszej ławki po to, aby nikt go w czasie lekcji nie poszturchiwał, słuchanie mojego wykładu dawało mu gwarancję bezpieczeństwa. Następnie odpytywałem go z materiału, stawiałem bardzo dobrą ocenę, informowałem resztę klasy o omawianym zagadnieniu i tak się kończyła lekcja. Myślałem, że reszta klasy dość szybko da się na to złapać.

Ale dopiero po miesiącu zgłosiła się następna osoba, chwilę później ruszyła lawina ochotników. Gdy zgłaszało się osiem osób z piętnastoosobowej klasy, to był już sukces, bo pozostali uczniowie też słuchali lekcji.

Czyli nauczyciel kumpel to nie jest dobry pomysł pedagogiczny? 

Bardzo niedobry. W szkole średniej uczeń  potrzebuje twardej nauczycielskiej ręki. Akceptuje ją, bo instynktownie wyczuwa, że skończył się czas laby. Młody człowiek chce się sprawdzić. Gdy nauczyciel zaczyna uczniom odpuszczać, powtarzać, że powinni korzystać z życia, to dość szybko traci w ich oczach. Ale twarda ręka nauczycielska sprawdza się tylko w szkole średniej. W podstawówce czy gimnazjum takie autorytarne podejście do ucznia może zgasić jego inicjatywę, spontaniczność i wolę pracy.

***

Dlaczego w uczniach jest taki opór do nauki? 

Psychologowie mówią, że dzisiejsze pokolenie nie buntuje się. Akceptuje wartości rodziców, ich styl życia, chce z nimi długo mieszkać, w nieskończoność wykorzystywać. A może właśnie niechęć do szkoły to jest forma buntu. Powinno się tych młodych ludzi za to chwalić.

Chwalić?!

Chwalenie jest skuteczne. Działa też  stawianie dobrych stopni, nawet ich zawyżanie. Naprawdę to procentuje. Dla chwalenia warto nagiąć swoje zasady i przekalkulować, co z niego wyniknie, przepuścić przez filtr zawodowych umiejętności.

A jednak pochwała w polskiej szkole to rzadkość. Wystarczy wziąć do ręki dzienniczek ucznia pełen uwag, czasem naprawdę absurdalnych.

To ganienie przejawia się  na każdym kroku. Choćby poprzez czerwony kolor, którym nauczyciel zaznacza swoje uwagi w uczniowskich pracach.

Z tego powodu staram się zmieniać kolory, ostatnio używam nawet kredek mojej córki, aby tylko ten szok pomniejszyć. Trzeba przyzwyczajać ucznia do tego, że uwagi mogą być inspirującymi wskazówkami i pozytywnym komentarzem.

Rodzic też  by chciał usłyszeć od nauczyciela coś  pozytywnego. A na ogół wysłuchuje na wywiadówce pod adresem swojego dziecka litanii skarg i zażaleń.

A później złorzeczy, że nauczyciel to kretyn. Dzieci tego słuchają i myślą, że skoro kretyn, to nic nie nauczy. Do tego właśnie prowadzi system pedagogiki ganiąco-upominającej. Negatywne emocje uaktywniają się  na każdym poziomie szkolnego życia. Swoją drogą, sposób kontaktu rodzica z dzieckiem bardzo przypomina relacje nauczyciela i ucznia. Rodzice są wymagający i nie potrafią chwalić. Na gruncie familijnym powtarzane są te same sytuacje, które mają miejsce w szkole. Nauczyciel ma wizję wyższego poziomu klasy, rodzic oczekuje większych osiągnięć dziecka.

Przez lata obserwowałem pedagogiczną klęskę koleżanki wiecznie niezadowolonej z syna. W szkole podstawowej była niezadowolona z jego świetnych ocen, ponieważ czasem zdarzała się czwórka. W gimnazjum była niezadowolona z czwórek, bo zdarzały się trójki. W liceum była niezadowolona z szeregu jego zagrożeń. W końcu marzyła tylko o jednym, żeby syn skończył szkołę średnią i jak się uda, dostał się na prywatną uczelnię. Ten edukacyjny scenariusz miałby zupełnie inny przebieg, gdyby chłopaka od samego początku chwalić za sukcesy.

Z naszej rozmowy wynika, że nauczyciel i rodzic to zrzędy uprzykrzające życie młodemu człowiekowi.

Kiedy dziecko trafia do psychologa, zawsze wychodzi na to, że błąd popełnił rodzic lub nauczyciel. Jeśli uczeń wyszedł w czasie lekcji i z furią trzasnął drzwiami, to psycholog powie, że miał rację, bo tak by się zachował każdy zdrowy człowiek. Pewna angielska zakonnica przeprowadziła wśród młodzieży ankietę, która pokazała, jakie są oczekiwania dzieci wobec dorosłych. Pamiętam trzy postulaty: nie zrzędzić, nie popędzać, nie wysyłać do miejsc, do których sami rodzice niechętnie uczęszczają, takich jak np. kościół.

***

A jak Pan wspomina swoją  szkołę?  

Uczyłem się w małym miasteczku. Wszyscy się znali. Było przyjaźnie. To jest bardzo ważne. Szkoła w dużym mieście zakłóca pewien naturalny, międzyludzki porządek. Rodzice podwożą dzieci na lekcje wielkimi samochodami i w ten sam sposób je z nich odbierają. Ta młodzież nie ma ze sobą kompletnie kontaktu. Dlatego gdy przychodzą ferie czy wakacje, odbijają sobie ten zabrany czas imprezami, na których zalewają się w trupa. Żyją tak, jakby mieli jutro umrzeć, jakby to był ich ostatni dzień.

Żyją tak jak ich rodzice. I od początku są przez nich programowani na sukces, przygotowywani do wyścigu szczurów. Ciekawe są losy ludzi, którzy nie poddali się takiemu praniu mózgu. Którzy nie byli prymusami,  borykali się z szeregiem szkolnych problemów, a mimo to odnieśli sukces.

Kiedyś uczestniczyłem w zjeździe jednej z klas z mojego liceum. Przyszedł moment, kiedy każda z osób wstawała i mówiła, co przez czas od zdania matury w jej życiu się wydarzyło. Jedna z dziewczyn wtedy powiedziała: "Jak wiecie, oblałam maturę, choć wszyscy idioci ją zdali. Byłam wściekła". Teraz pełni jakąś ważną funkcję polityczną, jej życie to pasmo sukcesów. Druga dziewczyna, też ofiara szalonego nauczyciela, który na maturze w tej klasie postawił dwóję siedmiu osobom, mówiła, że do matury ponownie podeszła za rok i postanowiła udowodnić wszystkim, na jak wiele ją stać. Teraz ma tytuł profesora, wykłada na uczelni ekonomicznej w Warszawie.

Czy na zjeździe był  obecny ten szalony nauczyciel? 

Był. I tych siedem dziewczyn, które tak bezwzględnie potraktował, usiadło mu na kolanach i nękało pytaniami, dlaczego to zrobił. Wtedy on wstał i wygłosił oświadczenie, że już nigdy nikomu nie pozwoli, żeby nie zdał matury, że chce już mieć święty spokój. I rzeczywiście, na tym spotkaniu panowała atmosfera braku pretensji z powodu kiedyś poniesionej porażki. Te dziewczyny przekuły ją w coś wartościowego. Porażki są potrzebne - mobilizują do działania, zmuszają do szukania nowych rozwiązań. Rodzice w naturalny sposób chcą chronić dzieci przed klęskami, ale to nie jest dobre, to nie hartuje.

Dariusz Chętkowski (ur. w 1970 r.) jest nauczycielem, pisarzem i publicystą. Znany z niekonwencjonalnych sposobów nauczania. Felietonista "Głosu Nauczycielskiego", twórca Belferblogu (www.polityka.pl). Autor książek "Z budy. Czy spuścić ucznia z łańcucha?" (Kraków 2003), "L.d.d.w. Osierocona generacja" (Kraków 2004) oraz "Ostatni weekend" (Łódź 2007, napisana wspólnie z uczniami). W XXI LO w Łodzi uczy języka polskiego, etyki i prowadzi koło filozoficzne. Jest wykładowcą Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Łodzi.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 35/2009