Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
No dobrze. Rozumiem, że jeśli jesienią wygra, powiedzmy, ugrupowanie Pawła Kukiza, to wybrany co dopiero prezydent zawiesi urzędowanie. No bo w końcu, jaki będzie miał mandat, jeśli np. Kukiz pokona PiS czterema punktami procentowymi? A jeśli PO weźmie się w garść i zdobędzie o jeden punkt procentowy więcej niż PiS, co wtedy? Wraca prezydent Komorowski?
Doczekałem się wreszcie, że siadanie po pijaku za kierownicą jest uznawane w Polsce za przestępstwo, a za największe przekroczenia prędkości odbierane jest prawo jazdy. Teraz słucham dyskusji o tym, czy policja nie jest za surowa. Pada argument (od lat ten sam), że powinniśmy zbudować lepsze drogi, a nie stawiać więcej patroli. Każdy, kto jeździ dużo po kraju, wie, jak wygląda sytuacja na tych lepszych drogach: jak tylko pojawi się szerokie pobocze, zaraz znajdą się wariaci, którzy będą spychać na nie tych jadących prawidłowo. Mój syn zapłacił niedawno we Francji mandat za przekroczenie dozwolonej prędkości o… dwa kilometry. Nazwa „Francja” pada zresztą często we wspomnianych dyskusjach. „Argument z Francji” polega na tym, że tam można wsiadać za kierownicę, mając we krwi 0,5 promila alkoholu, niezależnie od wieku i okoliczności (to znaczy także kierowca miejskiego autobusu może tyle mieć). Tak jest, dodajmy, nie tylko nad Sekwaną; w Wielkiej Brytanii dopuszczalne jest nawet 0,8 promila. W Polsce, niestety, na razie trzeba uporać się z dość powszechnym przyzwoleniem na jeżdżenie „po kielichu”; przykre to, pewnie, kiedy wiedząc o czekającej mnie jeździe, muszę odmówić gospodarzom wypicia lampki wina. Lecz na razie zbyt wiele jest ofiar tych, którzy wypijają więcej niż lampkę.
Nie do końca rozumiem, na czym polega problem z apelem o pomoc syryjskim chrześcijanom. Wydawało mi się, że w wywiadzie, którego s. Małgorzata Chmielewska udzieliła „Tygodnikowi”, wszystko było wyjaśnione, jak należy. Są ludzie w sytuacji dramatycznej, którzy pukają do naszych drzwi. Uruchamiamy wszystkie możliwości, jakie mamy, żeby im pomóc. O tym, że tzw. Państwo Islamskie prześladuje chrześcijan, wiadomo nie od dziś. Wiadomo, że ofiarami prześladowań są też muzułmanie. S. Małgorzata nie mówi: pomagajmy tylko chrześcijanom. Mówi: pomóżmy tym, którzy pukają. „Jest w tym jakaś selekcja”, zauważa Błażej Strzelczyk. „A jaką pan ma inną możliwość? Nie pomagam nikomu, żeby nie dzielić?”, odpowiada pytaniem siostra.
Przez ostatnich kilkanaście lat cieszyliśmy się statusem państwa, które uchodźcy traktują raczej jako przystanek niż punkt docelowy. Teraz sytuacja się zmienia. Wojna na wschodzie Ukrainy – jeśli się rozszerzy, a wiele na to wskazuje, że tak właśnie będzie – może spowodować, że wpłynie do nas fala zdesperowanych uciekinierów. Czy jesteśmy przygotowani, żeby ich przyjąć? Do tego dochodzą imigranci z Azji i Afryki. Ludzie, którzy w strasznych warunkach, ryzykując życiem, przeprawiają się przez Morze Śródziemne, kogoś nam powinni przypominać. Przeszło sto lat temu setki tysięcy Polaków, Żydów, Słowaków, Rusinów i osób innych narodowości wyemigrowało z Galicji do Stanów Zjednoczonych i Brazylii. Sprzedawali, co mieli, dawali się wyzyskiwać przewoźnikom, cierpieli z powodu warunków panujących na statkach – byle tylko dostać się do ziemi obiecanej. Części się udało, część zginęła w drodze, wielu po dotarciu na miejsce czekało bolesne rozczarowanie.
Narzekamy, ale nasze kłopoty – powtarzam to od lat – to kłopoty społeczeństw bogatych. Co zrobimy, kiedy staniemy twarzą w twarz z prawdziwą biedą? ©