Po jabłka

Jak ktoś nie ma innej możliwości, to wsiada. Bo każdy chce jakoś żyć.

03.09.2012

Czyta się kilka minut

Okolice Drzewicy, z której pochodziły ofiary wypadku busa pod Nowym Miastem nad Pilicą w 2010 r. / Fot. Tomasz Wiech
Okolice Drzewicy, z której pochodziły ofiary wypadku busa pod Nowym Miastem nad Pilicą w 2010 r. / Fot. Tomasz Wiech

Zdjęcia stoją na półce; obydwa są okolone zdobionymi ramkami. Na jednym – kobieta w średnim wieku. Uśmiechnięta, ładna. Na drugim – młody chłopak. W tle za jego plecami – kilka brzózek.

– To moja córka Mariola i wnuk Kamilek – mówi Krystyna Madzio, mieszkanka Drzewicy. – Ostatnie zdjęcie Kamilek ma w brzózkach – i w brzózkach też zginął.

Kamil Klata (19 lat) i Mariola Klata (50 lat): dwie ofiary wypadku busa pod Nowym Miastem nad Pilicą, w którym niespełna dwa lata temu zginęło 18 osób (4 kobiety i 14 mężczyzn).

Czyli wszyscy pasażerowie – wraz z kierowcą.

PROSTO, SZEROKO

Tak, w tym miejscu na poboczu rosną brzozy. Po lewej stronie (jadąc od miasta) – tablica z nazwiskami zmarłych. Wzdłuż szosy (po obu stronach) – niewielkie zagłębienie. Poza tym – droga prosta jak stół, szeroka.

– Jak to więc się stało? – pani Krystyna zadaje sobie to pytanie do dziś. „Może tam jest jakiś rów” – myślała kiedyś – do dnia, gdy wnuczka Ania zabrała ją na miejsce wypadku. Dopiero wtedy zobaczyła, że droga tam jest prosta i szeroka. – Więc jak?

To stało się we wtorek rano, 12 października 2010 roku. Kwadrans po szóstej – była mgła – transportowy bus marki Volkswagen, należący do Mirosława Bogatka (42 lata), mieszkańca wsi Żardki w gminie Drzewica, wyjechał z Nowego Miasta (województwo łódzkie) na drogę wiodącą do sąsiedniej miejscowości – Grójca. Na skleconych domowym sposobem ławkach w części transportowej pojazdu siedziało 17 pasażerów; wszyscy jechali do pracy: na zbiór jabłek. Kilkaset metrów za granicą administracyjną miasta (200–300 m) pojazd zjechał na przeciwległy pas – wprost pod nadjeżdżającego z naprzeciwka tira.

Uderzenie i huk musiały być potężne: na zdjęciach z wypadku widać właściwie tylko tylną część pojazdu. Przednia? Bezkształtna metalowa masa.

– Ale dlaczego Bogatek zjechał na drugi pas? – pyta Alina Gwóźdź, mieszkanka Zakościela (w wypadku straciła matkę, Grażynę Miązek). – Przecież Mirek Bogatek (znali się dobrze, jak wszyscy tutaj) to był zawsze rozsądny kierowca. Mama jeździła tylko z nim – inni kierowcy to czasami i wypić lubili – a on zawsze odpowiedzialny. Więc dlaczego zjechał w bok?

To nie jedyne pytanie, które można dziś usłyszeć w rozmowach z rodzinami ofiar (wszyscy zmarli byli mieszkańcami gminy Drzewica).

Może w wypadku uczestniczył jeszcze ktoś trzeci? – pytają czasem.

Może na drodze był w momencie wypadku jeszcze inny pojazd?

Istotnie, śledztwo prowadzone przez Prokuraturę Okręgową w Radomiu potwierdziło, że w zdarzeniu pośrednio brał udział jeszcze trzeci pojazd. Za jedynego sprawcę wypadku uznali jednak Mirosława Bogatka, stwierdzając, że nie dostosował on prędkości do warunków panujących na drodze i rozpoczął niebezpieczny manewr wyprzedzania nieznanego, trzeciego pojazdu. Kierowca tira został uznany za całkowicie niewinnego – zdaniem prokuratury nie miał szans na uniknięcie zderzenia.

Z powodu śmierci sprawcy śledztwo zostało umorzone po roku.

Rodziny ofiar szukają jednak innego wyjaśnienia: – Może Bogatek tego pojazdu nie wyprzedzał, tylko omijał? – zastanawiają się.

Alina Gwóźdź: – Nasza wersja jest taka, że Bogatek zobaczył ten samochód w ostatniej chwili i nie miał już szans wyhamować.

– To mogła być na przykład jakaś nieoświetlona cysterna lub ciągnik, które wyłoniły się nagle z mgły – mówi Agata Miązek, siostra Aliny.

Alina Gwóźdź: – Kierowca tira słyszał hamowanie. Potem podobno ktoś wyskoczył, zobaczył, co się stało, i odjechał.

Krystyna Madzio: – Być może ten ktoś przyczynił się do tej tragedii? Śledztwo jest już jednak zakończone, więc on się już nie znajdzie.

PUNKT SIEDZENIA

Tamten dzień? Alina Gwóźdź pamięta go bardzo dobrze (mieszkała wtedy jeszcze w rodzinnym domu). Mama, Grażyna (58 lat), wstała wcześnie – gdzieś koło piątej. Poprzedniego dnia, w poniedziałek, źle się czuła – bolała ją ręka, była przeziębiona. Zastanawiała się: „Jechać w ten wtorek? Może z kimś udałoby się zamienić?”.

Poprosiła Anię, najstarszą córkę.

– Mamusiu, nie mogę, Zosia ma jutro występ w szkole – muszę być.

Poprosiła wnuka, Adriana.

– Babciu, ja też odpadam.

Pojechała.

Alina pamięta: koło siódmej zawoziła dzieci do szkoły. Wróciła po coś do sklepu – już ludzie mówili, że był wypadek, że wiśniowy bus...

– Ale czy wiadomo – czyj?!

– Prawdopodobnie Bogatka…

Gdy wróciła do domu, to już szło w wiadomościach: tak, kierowcą busa był Mirosław Bogatek z Żardek.

Alina (i cała rodzina) miała jednak jeszcze nadzieję: „Może mama jednak nie pojechała?”.

Agata Miązek: – Nieraz było tak, że nic nie mówiła i szła rano do kościoła. Czasami nie czuła się po prostu na siłach.

Alina Gwóźdź: – Ktoś powie: „Oj, tam sami głupcy w tym busie byli”. Bo sami się prosili o śmierć. Ale trzeba po prostu przeżyć brak pieniędzy, żeby to zrozumieć. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.

Agata Miązek: – Jeśli ktoś nie może jechać, to zawsze szuka zastępstwa – tak się ludzie boją stracić miejsce w busie. Bo nie mają innych perspektyw niż prace sezonowe. Kiedyś perspektywą był Gerlach (upadł w połowie lat 90.) – cała Drzewica z niego żyła. A teraz? Młodzi uciekają do miast – głównie do Warszawy. A reszta? Zostają im grójeckie sady.

– Można w nich pracować właściwie cały rok – mówi Alina Gwóźdź. I wylicza: – Na wiosnę – w maju – tnie się rabarbar. W czerwcu są truskawki i czereśnie. Lipiec jest bardziej wiśniowy. Ale wszystko zależy od pogody – jak leje, to wszystko się opóźnia. Sierpień – ogórki. Wrzesień i październik – jabłka. Pracuje się nawet w zimie – przycina się wtedy drzewka. Ale to robią już właściwie tylko mężczyźni.

LEPIEJ ŁYŻECZKĄ

Zdaniem zastępcy burmistrza Drzewicy, Edwarda Podkowińskiego, nie można stawiać tezy, że w gminie jest taka totalna bieda, iż mieszkańcy muszą jeździć w przeładowanych busach do pracy w sadach. To, uważa, zwyczajny brak rozsądku. – Ludzi nierozważnych można znaleźć w każdym środowisku – ale nie można takich indywidualnych zachowań przenosić na całą społeczność.

Owszem, transformacja spowodowała, że Gerlach jest teraz niszowym zakładem. Prawdą jest też, że w gminie i całym powiecie występuje zjawisko dużej migracji – większość mężczyzn pracuje w Warszawie (w budownictwie), a młodzi faktycznie uciekają za granicę i do miast – głównie do Warszawy.

Ale przecież Drzewica nie jest żadną enklawą biedy – gdyby zakreślić koło o promieniu 50 kilometrów, to okazałoby się, że wszędzie jest mniej więcej tak samo.

Wedle burmistrza, nie wszystkie osoby jeżdżące do pracy są biedne. Wielu ma dosyć pieniędzy, ale chcą jeszcze dodatkowo zarobić – i robią to różnymi sposobami. Ot, choćby ci przewoźnicy – przecież gdyby wozili tych ludzi przepisowo, to i tak sporo by zarobili.

Na głupotę, uważa, po prostu nie ma rady. Jak ktoś chce się nachapać wielką łychą, to jego sprawa. A przecież można też łyżeczką...

GŁOWA POD PACHĄ

Agata Miązek: – Mama przez 21 lat pracowała jako kucharka w stołówce przyzakładowej Gerlacha. Po jej zamknięciu nie miała stałej pracy. Starała się o rentę – miała osteoporozę, dyskopatię – całe życie pracowała w trudnych warunkach: w kuchni skwar, zero klimatyzacji, wszystkie ciężary ręcznie trzeba było dźwigać, zero mechanizacji. Ale każda komisja kończyła się słowami: „Jest pani zdrowa – do pracy!”.

Alina Gwóźdź: – Mamusia mówiła zawsze, że trzeba by głowę pod pachą przynieść, żeby cokolwiek dali.

Agata Miązek: – Jaki więc mama miała wybór? Ze dwa-trzy razy była w GOPS-ie. Dostała jakieś sto albo dwieście złotych. Była kobietą honorową – powiedziała, że już tam więcej po jałmużnę nie pójdzie.

W Gerlachu pracowała też Mariola Klata, córka Krystyny Madzio. Potem znalazła posadę w Mogielnicy – na ciastkach, przy misie cukierniczej. Pensja? Jakiś tysiąc.

Krystyna Madzio: – Córka zostawiała sobie dlatego zawsze urlop na jesień – żeby dorobić w sadach, żeby zapewnić dzieciom ubranie na zimę.

Dzieci często z nią jeździły. Wtedy pojechał jednak tylko Kamil – Ania miała grypę.

Tamten ranek? Była mgła. Już pod blokiem nie było ich widać – pani Krystyna wyglądała przez okno. Potem jeszcze na chwilę się położyła; koło ósmej wstała i poszła na zakupy.

Nic nie przeczuwała. Koło dziesiątej zadzwoniła znajoma: „Pani Krysiu, ma pani włączony telewizor?”.

W telewizji już szły o tym informacje. Był też numer dla rodzin – zadzwoniły z Anią.

Krystyna Madzio: – Najbardziej się bałam o to, że nie będzie trumny dla Kamilka (wszystkie trumny ufundował właściciel firmy pogrzebowej z Radomia – wszystkie w tym samym wzorze). Ale nie – zrobili na jego wymiar, elegancko.

Mariolę i Kamilka pochowaliśmy razem – Mariola leży na dole, a Kamil nad nią. To dlatego, że Mariola nie nosiła go przecież na plecach, tylko przez dziewięć miesięcy w swoim łonie.

BLUZA I BUTY

Rodziny ofiar mówią zgodnie: pogrzeb był piękny. Wzięły w nim udział lokalne władze (burmistrz Drzewicy wraz z wojewodą łódzkim), a mszę odprawiał biskup diecezjalny, Henryk Tomasik. Był nawet chór kleryków z Radomia.

– A nasz proboszcz to nawet złotówki nie wziął za całą ceremonię – mówi Krystyna Madzio.

Kościół w ogóle pokazał się z dobrej strony – uważają rodziny ofiar. Pomógł zwłaszcza radomski Caritas: osoby mieszkające na wsi dostały węgiel na zimę; sporo osób wyremontowało też sobie łazienki.

Krystyna Madzio: – Ludzie kupowali, a to piece do łazienek, a to płytki. Trzeba było tylko rachunki pokazać i otrzymywało się zwrot pieniędzy. Ania (wnuczka) wyremontowała sobie łazienkę, zmieniła też drzwi w mieszkaniu i jedno okno w kuchni.

Rodzinom ofiar pomogło też miasto: burmistrz Drzewicy otworzył specjalne konto, na które można było wpłacać datki. Krewni zmarłych dostali też odszkodowania z ubezpieczenia.

– No, i ludzie zaczęli gadać – mówi Alina Gwóźdź. – Tak, sama słyszałam na podwórku, jak sąsiad za płotem opowiadał, jak to się strasznie wzbogaciliśmy na śmierci mamusi.

Krystyna Madzio: – Zazdrość była ogromna. Pewnego dnia sąsiadka mówi do mnie: „No, wszyscy mówią, że się tak wzbogaciliście, bo Ania w firmowych ciuchach chodzi”. Tylko się uśmiechnęłam: Ania kupiła sobie faktycznie buty na Allegro i bluzę od koleżanki z napisem „Adidas” – ale to jeszcze przed śmiercią córki, za własne pieniądze, które zarobiła na owocach.

Ania Klata: – To przykre, gdy słyszy się coś takiego. Przecież nikt nie oddałby swojej matki i brata za pieniądze. Wszystko bym dała i jeszcze dołożyła, żeby oni tylko wrócili.

Alina Gwóźdź: – Najbardziej dziwi mnie to, że tu przecież wszyscy wiedzą, że nasi bliscy jechali za chlebem – więc skąd ta zazdrość? Większym zrozumieniem to już wykazują się u nas policjanci – chyba dlatego, że wielu z nich też kiedyś jeździło do takich prac. Jak kogoś złapią, to po prostu puszczają. No, bo co? Każą tym ludziom wrócić do domu – a co oni wtedy włożą do garnka?

AMORTYZATOR NA SZNURKU

Zdaniem Barbary Stępień, rzeczniczki Komendy Powiatowej w Opocznie, nie jest możliwe, aby policjanci przymykali oko na tego typu przewinienia. – Jeśli nawet wykazują się empatią wobec takich osób – wiadomo, że ci ludzie jeżdżą za chlebem – to na pewno nie oznacza to, że puszczają takich przewoźników dalej – mówi.

Jak policja stara się zapobiegać takim wypadkom, jak ten z 2010 roku?

– Od tamtego czasu prowadzimy liczne akcje „bus”, ukierunkowane na przewoźników łamiących przepisy – mówi Stępień. – Są to akcje ogólnopolskie, wojewódzkie lub powiatowe. Jeśli w samochodzie znajduje się więcej osób niż liczba dopuszczalna, wówczas kierowca otrzymuje mandat (do tysiąca złotych), a pasażerowie „ponad normę” muszą opuścić pojazd.

Niewiele więcej może także zrobić inspekcja drogowa. – Możemy ewentualnie dodatkowo zatrzymać dowód, ale tylko w sytuacji, gdy w samym pojeździe zostały dokonane jakieś niedozwolone zmiany – tłumaczy Aleksandra Kobylska z Głównego Inspektoratu Transportu Drogowego w Warszawie. – Poza tym bus, który rozbił się pod Nowym Miastem, był pojazdem służącym do przewozu rzeczy, o ładowności do 3,5 tony, czyli teoretycznie nie podlegającym naszej inspekcji. Ci ludzie zresztą siedzieli w przestrzeni ładunkowej – więc nawet gdyby kierowca przejeżdżał obok naszego patrolu, to przecież nie byłoby widać, że w środku są ludzie, i nie zostałby zatrzymany.

– Przypadki przewożenia osób w przestrzeni ładunkowej busów są jednak na szczęście coraz rzadsze – mówi Stępień. Jej zdaniem, głównym problemem – i to w skali całego kraju – jest przewóz nadmiernej liczby pasażerów w busach przeznaczonych do przewozu osób oraz ich stan techniczny.

Podobnego zdania jest Aleksandra Kobylska: – Nasi inspektorzy właściwie codziennie zatrzymują pojazdy przewożące zbyt dużą liczbę osób lub nadające się na złom.

Rok 2011, województwo małopolskie: w trakcie kontroli busów inspektorzy transportu drogowego stwierdzają, że 40 (na 41!) pojazdów ma zaniżoną masę. – Im mniejsza masa, tym większą liczbę osób można przewozić – tłumaczy Aleksandra Kobylska.

Rok 2011, okolice Białobrzegów: policjanci zatrzymują dwa przeładowane busy – w jednym z nich zamiast dozwolonych trzech jedzie 13 osób. W innym – pomiędzy paczkami z towarem siedzi 7-letnie dziecko.

Marzec, rok 2012: na regularnej linii Gdynia-Wejherowo zostaje zatrzymany bus przewożący kilkanaście osób. W czasie kontroli okazuje się, że w pojeździe nie ma żadnych płynów eksploatacyjnych, są niesprawne hamulce, a rama pojazdu jest krzywa i popękana.

Marzec, Bełchatów: policja zatrzymuje busa z niesprawnym układem kierowniczym, wyciekami płynów eksploatacyjnych i przednim amortyzatorem podwiązanym sznurkiem.

Lipiec 2012 r.: pod pociąg relacji Łowicz Główny–Łódź Kaliska wjeżdża bus. Jedzie 10 osób. Dopuszczalna liczba w dowodzie: 6.

Lipiec tego samego roku: w Jarocinie policjanci zatrzymują busa – w środku siedzi dziesięć osób. Liczba w dowodzie: trzy.

Alina Gwóźdź: – Jak jest teraz? Jak ktoś nie ma żadnej innej możliwości, to wsiada i jedzie, bo chce jakoś żyć. Z samego Zakościela (wioska liczy ok. 100 mieszkańców) jeździ przecież w Grójeckie codziennie pięć–sześć busów. Jeden przewoźnik to nawet mieszka tu całkiem niedaleko – o tam, pod lasem.

JEST, JAK JEST

Ostatni dom przy drodze – potem już tylko las. Godzina osiemnasta: pod bramę podjeżdża transportowy mercedes i staje na poboczu. Kierowca: jakieś pięćdziesiąt lat.

Wypadek Bogatka? On publicznie to wolałby już o tym nie mówić – bo po co mu rozgłos? O tym zresztą już było głośno – tu już była i telewizja, i prasa. I aferę wszyscy nagle robili, że ludzie za chlebem jeżdżą. A czemu nikt nie pytał, kto Gerlacha rozwalił?

Tak, on też kiedyś pracował w Gerlachu. Ale potem to już na bezrobociu – od ’93 roku. Owszem, były jakieś oferty pracy z urzędu – ale wszystko za mniej więcej 600 złotych na miesiąc. To, co to za robota? Więc zostają sady.

– Dużo busów jeździ?

– Czy dużo? No, tyle co zawsze. O piątej, szóstej rano to droga w Grójeckie jest pełna.

– Przeładowane też ciągle jeżdżą?

Co on ma powiedzieć? No, jest, jak jest. – Teraz to i tak jeszcze mało ludzi jeździ – prawdziwe jazdy zaczną się dopiero we wrześniu – mówi.

Wtedy dojrzewają jabłka.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz oraz tłumacz z języka niemieckiego i angielskiego. Absolwent Filologii Germańskiej na UAM w Poznaniu. Studiował również dziennikarstwo na UJ. Z Tygodnikiem Powszechnym związany od 2007 roku. Swoje teksty publikował ponadto w "Newsweeku" oraz "… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 37/2012