Jesień Tuskopospolitej

Tusk trzymał PO żelazną ręką, ciął konkurentów, ale kiedy było trzeba – niemal w pojedynkę wygrywał wybory. Czy kiedy go zabraknie, walki frakcyjne wybuchną ze zdwojoną siłą?

08.09.2014

Czyta się kilka minut

Donald Tusk żegna się z polską polityką. Namaścił Ewę Kopacz na swoją następczynię, a następnie zaczął pakować walizki. Prezydent trochę się obruszył – bo to on, a nie zarząd partii wyznacza premiera. Tak przynajmniej napisano w konstytucji. No ale wyjścia nie ma: Bronisław Komorowski zrobi tak, jak sobie umyślił Donald Tusk.

Czemu wyjeżdża Bieńkowska

Sejm. Posłowie PiS mają kwaśne miny. Latami wyrzekali na premiera, a on dostał ważną posadę – przewodniczącego Rady Europejskiej. Notowania konkurencji podskoczyły: według niektórych ośrodków opinii publicznej Platforma Obywatelska prześcignęła nawet PiS. Polacy lubią takie sukcesy.

Prezes Jarosław Kaczyński gratulował przez zaciśnięte zęby. Pozwalał sobie na uszczypliwości („Nominacja Tuska potwierdza niewysoki status tego stanowiska”) i otarł się o granicę grzeczności oznajmiając, że nie ma ochoty wnikać, z jakich powodów premier zabiera do Brukseli Elżbietę Bieńkowską (pani wicepremier ma być komisarzem ds. rynku wewnętrznego, a to jedno z najważniejszych stanowisk w Komisji Europejskiej).

Przyczyny zdenerwowania PiS ma, a prezes gratulować musi, bo są powody. Tusk jako szef Rady Europejskiej i Bieńkowska jako komisarz ds. rynku wewnętrznego – oznaczają błyskotliwy sukces Polski. To tak, jakby na rynku krajowym jakaś nie największa partia dostała stanowisko prezydenta i ważny resort gospodarczy. Sukces przewyższa oczekiwania. Początkowo w UE chcieliśmy albo szefa dyplomacji, albo ważnego komisarza w dziedzinie gospodarczo-finansowej, albo (w ostatniej kolejności) przewodniczącego Rady Europejskiej. Osiągnięto dwieście procent normy.

Oczywiście odejście Bieńkowskiej osłabi nowy rząd. Pani wicepremier pokazała się jako twarda i konsekwentna szefowa. Potrafiła negocjować unijne budżety, rozdzielać pieniądze, a potem zarządzać molochem połączonych ministerstw rozwoju regionalnego i infrastruktury. Nie zaszkodziła jej nawet prawdziwa z logicznego i niszcząca z politycznego punktu widzenia uwaga: „Sorry, taki mamy klimat”, mająca wytłumaczyć zimowe spóźnienia pociągów. Dla przypomnienia: kiedy premier Włodzimierz Cimoszewicz powiedział, że ci, którzy mieszkają nad rzekami, powinni się ubezpieczać od powodzi – musiał myśleć o pakowaniu walizek.

No ale dlaczego Tusk zabiera Bieńkowską? Według mojej oceny potrzebuje w pobliżu kogoś, komu ufa, i kto w Brukseli czuje się jak u siebie w domu. Bieńkowska jeździ do stolicy UE od lat 90.: woziła tam wnioski o granty jeszcze jako niskiego szczebla urzędniczka wojewódzka. Dziś zna tu wszystkich i wszyscy ją znają.

Podzieliłem się tą teorią z politykami Platformy. Nie zgodzili się: – Po pierwsze, Tusk i Bieńkowska będą się zajmowali zupełnie różnymi sprawami. Po drugie, w Brukseli mamy bardzo silną ekipę. Premier nie potrzebuje zabierać Bieńkowskiej, żeby mieć kogoś zaufanego. Chodzi o coś innego.

– A co?

– O to, że Elżbieta Bieńkowska i przyszła premier Ewa Kopacz nie przepadają za sobą. Obecność tych dwóch pań w jednym gabinecie oznaczałaby ciągłe spory, a nawet kłótnie.

Możliwe, że i to zagrało, ale i tak obstaję przy swoim.

Dlaczego zostaje Kopacz

Kandydatura Ewy Kopacz na szefową rządu sprawia jednak, że kwaśne miny posłów są kwaśne jakby mniej. Opozycja liczy, że obecna marszałek Sejmu nie poradzi sobie w nowej roli.

Z lubością wspomina się jej chaotyczne rządy w resorcie zdrowia (złośliwi mawiali, że ona wprowadza zamieszanie, a pożary gasi jej zastępca Jakub Szulc), a także nieszczęśliwe wypowiedzi w Sejmie po katastrofie smoleńskiej. Ewa Kopacz – jak pamiętamy – zapewniała, że miejsce tragedii zostało dokładnie sprawdzone i przekopane w poszukiwaniu szczątków ludzkich, gwarantowała też prawidłowy przebieg identyfikacji. Szybko się okazało, że to nieprawda, i pani minister musiała przepraszać za to, że uwierzyła Rosjanom.

Wątpliwości na temat powierzenia jej teki premiera pojawiają się i w samej Platformie. Kiedy na zeszłotygodniowym spotkaniu zarządu partii w Kancelarii Premiera Donald Tusk ogłosił dobrą (dla Ewy Kopacz) nowinę, nie rozgorzała wprawdzie jakaś wielka dyskusja: z moich informacji wynika, że zabierający głos skupiali się raczej na wychwalaniu mądrości premiera i przewag jego następczyni. Jak zgrzyt wśród peanów zabrzmiało stanowisko Rafała Grupińskiego, szefa klubu PO. Dowodził on, że kandydatka budzi zaniepokojenie wśród szeregowych członków partii oraz posłów z tylnych ław. Dlaczego?

W tylnych ławach rachunki są proste: jeśli Kopacz zawiedzie, PO przegra kampanię samorządową, a PiS położy łapę na pieniądzach z unijnego budżetu. Partia Kaczyńskiego będzie budowała, dzieliła i przecinała wstęgi. Obywatele będą klaskali, a ich czeka może i osiem lat w opozycji. W Sejmie będzie ich mniej. Zabraknie stanowisk do obsadzenia. Dla znanych posłów i partyjnych nababów to żaden problem, oni i tak się załapią do Sejmu. Odpoczną w opozycji. Ale reszta?

Za przedstawienie lęków nurtujących szaraczków Grupiński ściągnął sobie na głowę gniew stronników Ewy Kopacz. Bronił się, że może o tym nie mówić, ale przez to problem nie zniknie. W końcu stronę szefa klubu wziął szef rządu, oznajmiając, że Grupiński ma prawo do wątpliwości. Ewa Kopacz podeszła do problemu z podobnym zrozumieniem. Obiecała, że postara się nie zawieść partii i jej członków. Nie atakowała Grupińskiego.

To chyba najciekawsze, co się zdarzyło za zamkniętymi drzwiami. Może oprócz uwagi Donalda Tuska w sprawie Radosława Sikorskiego: odchodzący premier rzucił, że Sikorski „z różnych względów” nie byłby dobrym kandydatem na szefa rządu.

Czy chodziło mu o taśmy? Czy o to, że Sikorski ma opinię rusofoba? Tego Tusk nie sprecyzował.

Po co prezydent się wtrącił

Po naradzie do dziennikarzy wyszedł Tomasz Lenz, szef Regionu Kujawsko-Pomorskiego PO, zdeklarowany zwolennik Ewy Kopacz, przeciwnik Grzegorza Schetyny, zaliczany do „spółdzielców”. Obwieścił dokonanie wyboru.

Właśnie ta wypowiedź sprowokowała zgrzyt między partią a głową państwa: reporterzy zapytali Bronisława Komorowskiego, co on na to i czy czuje się związany decyzją Platformy. Na co prezydent musiał przypomnieć, że to on, a nie PO, wyznacza kandydata na szefa rządu. I że zamierza wyznaczyć takiego, który pozwoli krajowi uniknąć zbędnych „turbulencji”.

Komorowski nie powiedział nic szczególnego – omówił tylko art. 154 ustawy zasadniczej. Jednak dało to powody do licznych spekulacji. Niby oczywiste: prezydent chce zachować dystans do PO, żeby jej ewentualne porażki nie odbiły się negatywnie na nim samym i szansach na ponowny wybór. Ale jeśli spojrzeć na to z dystansu, to i tak będzie musiał wyznaczyć na premiera kandydatkę PO. Bo skoro chce uniknąć „turbulencji”, to co mu pozostaje?

Odbędzie się tylko seria rytualnych spotkań i konsultacji z przedstawicielami klubów parlamentarnych – co podkreśli powagę prezydenckiego urzędu. Przy okazji Komorowski – być może – zechce ugrać coś dla siebie. Z jego otoczenia dochodzą sygnały, że wolałby innego szefa dyplomacji niż Radek Sikorski.

I co na to Sikorski

Między Bronisławem Komorowskim a Radosławem Sikorskim nie ma chemii. Minister jest politykiem niezwykle ambitnym, przez co trudno z nim się współpracuje. Obaj zresztą byli przeciwnikami w partyjnych prawyborach przed prezydencką elekcją. Jednak ważniejsze są różnice programowe: prezydentowi nie podoba się m.in. umiarkowanie entuzjastyczny stosunek ministra do współpracy z USA. Słychać było to wyraźnie na nagraniu rozmowy z Jackiem Rostowskim: „Polsko-amerykański sojusz jest nic niewarty. Bullshit kompletny”. Prezydent na konferencji prasowej po publikacji nagrań zapewniał, że „oficjalna linia państwa polskiego w stosunku do Stanów Zjednoczonych nie zmieniła się i nie zmieni”.

Co ważniejsze, sceptycyzm Sikorskiego wobec USA wyszedł też podczas sejmowego wystąpienia ministra dotyczącego polityki zagranicznej. Tam o Stanach Zjednoczonych szef dyplomacji niemal nie wspominał. Pałac Prezydencki, stawiający na ścisłą współpracę z Waszyngtonem, był oburzony.

Na korzyść Sikorskiego działa tylko fakt, że w niepewnej sytuacji międzynarodowej zmiana ministra byłaby posunięciem ryzykownym – stąd m.in. rozpowszechnione przez szefa dyplomacji na Twitterze dementi na temat „rzekomego konfliktu” z prezydentem. Ten ostatni jednak, mając w konstytucyjnych kompetencjach sprawy obronne i międzynarodowe, z pewnością ma pole do negocjacji. Być może Sikorski zostanie, ale pod warunkiem, że przy kolejnej rekonstrukcji zastąpi go inny polityk.

Jak kalkulują Grabarczyk ze Schetyną

Spotkałem się w kawiarence z ważnym politykiem PO. Rozmowa zaczęła się zabawnie:

– Zostaliście sami. Tusk jedzie do Brukseli. Zostawia wam rząd i partię – zagaiłem.

Mój rozmówca z rozpaczą ukrył twarz w dłoniach i powiedział: – Mój Boże, ma pan całkowitą rację!

Nie jestem przekonany, czy była to tylko żartobliwa scenka. Tusk trzymał PO żelazną ręką, ciął konkurentów, ale kiedy było trzeba – niemal w pojedynkę wygrywał wybory. Część działaczy jest przekonana, że kiedy „wodza” zabraknie, walki frakcyjne wybuchną ze zdwojoną siłą.

– Teraz dopiero będzie festiwal taśm! – usłyszałem w kuluarach. To, że działacze PO od dawna się nie lubią i nagrywają się pod stołem, nie jest tajemnicą. Do tej pory taśmy ukazywały się rzadko (np. po zjeździe dolnośląskiej PO), bo wszyscy bali się gniewu Tuska. Teraz to przestanie działać.

Pewnie z początku były premier będzie chciał zarządzać partią na dystans, ale wkrótce pochłonie go polityka w największym wydaniu i o PO zapomni. Tusk awansował do znacznie wyższej ligi.

Frakcje już szykują się do boju. Ta zgromadzona wokół Grzegorza Schetyny jest w defensywie, za to „spółdzielnia” Cezarego Grabarczyka chce wziąć wszystko. Sam Grabarczyk – który był typowany na miejsce Ewy Kopacz w Sejmie – zgłosił ostatnio ambicję do objęcia MSW, poszerzonego o administrację i stanowisko wicepremiera. Oznacza to, że chciałby być tym, kim był Grzegorz Schetyna w czasach największych wpływów w partii. Dla schetynowców propozycji na razie brak.

– Za Tuska naszemu człowiekowi, Robertowi Tyszkiewiczowi, dali do prowadzenia kampanię samorządową. Teraz wytną nas do końca, a Platforma Obywatelska zmieni nazwę na Spółdzielnia Obywatelska – żartował gorzko jeden ze schetynowców. Ludzie kojarzeni z byłym wicepremierem są w defensywie. Zostało ich niewielu: Grupiński, Tyszkiewicz i Andrzej Halicki.

Sam Schetyna ewidentnie nie wykorzystał szansy, którą daje mu to stanowisko. Czasy w polityce międzynarodowej są trudne, mógł się więc pokazać jako skuteczny polityk, jednak większość czasu – jak podkreślają złośliwi – spędzał w „pieczarze”, czyli swoim sejmowym gabinecie. Widać było, że sprawy zagraniczne mu nie leżą. Brał kolejne baty – nie dość, że przegrał walkę o przywództwo na Dolnym Śląsku, to jeszcze nie potrafił zablokować wspólnej listy do wyborów samorządowych PO z prezydentem Wrocławia Rafałem Dutkiewiczem.

No ale z odejściem Tuska pojawia się kolejna szansa. Ewentualne potknięcia Ewy Kopacz, niepokój szarych członków o wynik wyborczy i otaczający go mit dobrego organizatora, który potrafił (w imieniu Tuska) świetnie zarządzać partią – wszystko to działa na jego korzyść. Tyle że to „spółdzielnia” objęła wpływami większość partii. To oni mają dziś dostęp do stanowisk i apanaży, i pewnie oni będą mieli największy wpływ na kształt list wyborczych.

Jeśli schetynowcy zostaną po prostu wycięci, ich lider skończy na liście wyborczej do Senatu. Jeśli nie poddadzą się bez walki i między frakcjami dojdzie do konfrontacji, wojna w Platformie będzie krwawa.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 37/2014