Jany Bogdańskiej miłość i łzy

Tłumy na Placu Wacława, na balkonie długowłosy Vaclav Havel w swetrze, za nim Aleksander Dubczek, wiekowy już bohater Praskiej Wiosny 1968 r. Przemawiają do ludzi, którzy przestali się bać i brzęczą pękami kluczy na znak, że komunistom już oddzwoniono. I powiewają transparentami, z których wiele nosi napis Solidarność... Takie obrazy przypominają się nam, Polakom, na dźwięk słów: Aksamitna Rewolucja.

14.11.2004

Czyta się kilka minut

Wspomnienia uczestników tamtych wydarzeń są bardziej skomplikowane. Nic dziwnego: Czechosłowacja to był ich kraj i z bliska obserwowali to, co się u schyłku komunizmu działo: od pierwszych aresztowań i potem masowych demonstracji, kolejnych aresztowań, przez upadek reżimu i powstanie nowej władzy.

Słowaczka Jana Bendova miała wtedy 14 lat i przeżywała swą pierwszą miłość. Jan Czarnogursky siedział w więzieniu, tak jak Havel. Marta Szimeczkova urodziła drugie dziecko (ciąża była skomplikowana, w szpitalu spędziła wiele miesięcy). Jirzi Pehe wyprowadził się właśnie z Nowego Jorku, by życie emigranta kontynuować w Monachium, siedzibie Radia Wolna Europa.

I choć za początek Aksamitnej Rewolucji przyjęto 17 listopada 1989 r., wszyscy oni nie zgodziliby się odnośnie tej daty. Przecież zbuntowani studenci w Pradze demonstrowali już wcześniej, a 28 października pod pomnikiem księcia Wacława milicja brutalnie rozpędziła 3 tys. protestujących. Z kolei czescy i słowaccy katolicy wspominają 12 listopada, gdy płakali ze wzruszenia, oglądając w (komunistycznej jeszcze) telewizji transmisję z Rzymu, gdzie kanonizowano św. Agnieszkę Czeską. Słowacy w tym miejscu przypominają masowe, przesycone patriotyzmem pielgrzymki z końca lat 80. do tutejszych sanktuariów, a przede wszystkim “świeczkową" demonstrację w Bratysławie w 1988 r. Związany z opozycją Milan Szimeczka - agnostyk, sceptyczny wobec Kościoła - stał wtedy w strugach deszczu, kurczowo trzymając się pod ręce z przyjaciółmi, byle wytrzymać do osiemnastej trzydzieści, gdy demonstracja miała się skończyć...

Wszyscy za to zgodnie mówią, że tamtej jesieni - nieważne, która to była demonstracja - nie czuli już strachu. Po obu stronach milicyjnych kordonów wiedziano, że komunizm się kończy.

Miesiąc najważniejszy

Jana Bendova Rewolucję zobaczyła 17 listopada. - Demonstracje były już wcześniej, ale oficjalnie o nich nie mówiono - wspomina. Dopiero tego wieczora telewizja pokazała tłumy chłopców i dziewcząt (krzyczeli: “Mamy puste ręce!") naprzeciw uzbrojonych w pałki i tarcze milicjantów. - Na drugi dzień rozmawialiśmy o tym w szkole z nauczycielami i innymi uczniami - mówi Jana. Starsi koledzy namawiali, by iść na demonstrację do centrum Bratysławy, na Plac Słowackiego Powstania Narodowego. Jana: - I oczywiście poszliśmy.

Rodzice byli przeciwni, ale ona od pierwszych chwil czuła się bezpiecznie i w kolejnych dniach nadal chodziła na plac, na kolejne protesty. - Atmosfera była fantastyczna, a wszyscy dumni, że zdobyli się na protest. Na tych kilka miesięcy znikły różnice między ludźmi. Ja szybko się rozklejam i na każdej demonstracji po prostu ryczałam ze wzruszenia - wyznaje ówczesna 14-latka, dla której demonstrowanie o wolność nabierało dodatkowego smaku, bo przeżywała wtedy swą wielką miłość.

Marta Szimeczkova jest bardziej zdystansowana. Stwardniała przez lata małżeństwa z Milanem Szimeczką, synem jednego z głównych działaczy antykomunistycznych na Słowacji. Należała do garstki obywateli tego kraju, dla których inwigilacja, nocne rewizje i aresztowania były czymś powszednim. Na początku 1989 r., gdy milicjanci rozpędzali demonstrantów w rocznicę śmierci Jana Palacha [student, który dokonał samospalenia w 1968 r. - red.], Marta brutalne sceny oglądała w TV w szpitalu, gdzie leżała z powodu trudnej ciąży. Kiedy potem, jesienią, z małą Julią mogła już wrócić do domu, nie wytrzymała i na kolejny protest poszła z wózkiem. - Nie mogłam wysiedzieć w domu - wspomina ze śmiechem. Tak chciała się przysłużyć, że z wózkiem biegła przez miasto do znajomych, żeby przynieść megafon. Nie bała się, kilka koleżanek też chodziło na demonstracje z dziećmi.

Czarnogursky, wtedy (i dziś) adwokat, jesienią 1989 za działalność w opozycji siedział w więzieniu. - Na Słowacji opozycja była podzielona - wspomina. - Nurt katolicki był zorientowany narodowo, a liberałowie wzorce czerpali z Czech. Władza przez własną głupotę sama ten podział zlikwidowała, aresztując tzw. bratysławską piątkę - śmieje się, gdy rozmawiamy w pizzerii koło jego biura w centrum Bratysławy.

“Piątkę" tworzyło pięciu aresztowanych za walkę o prawa człowieka. Byli to katolicy Czarnogursky i Anton Selecky oraz liberalna trójka - pisarka Hana Ponicka oraz dziennikarze Miroslav Kusy i Vladimir Maniak. Atmosfera była już tak gorąca, że ich uwolnienia zaczęli domagać się i wierzący, i niewierzący. - Komuniści próbowali ratować sytuację i rozdzielili nasze procesy, ale było za późno - mówi Czarnogursky. Kiedy 23 listopada odbywał się jego proces, przed sądem demonstrowało 5 tys. ludzi. Sąd go uniewinnił, ale prokuratura się odwołała. - Musiałem czekać na ułaskawienie przez prezydenta Husaka. Ale niedługo. Wyszedłem już 25 listopada - mówi.

Miesiąc później prezydentem Czechosłowacji był już Havel, a Czarnogursky został wicepremierem w tymczasowym Rządzie Jedności Narodowej. - Pamiętam pierwsze posiedzenie rządu 10 grudnia - wspomina Czarnogursky. - Uświadomiłem sobie, że oto bierzemy odpowiedzialność za państwo, a przecież nie mamy żadnego konkretnego programu, co robić. Byliśmy idealistami, a tu pojawiały się praktyczne problemy, np. robotnicy zaczęli sami odwoływać dyrektorów w fabrykach i musieliśmy jakoś reagować.

Rewolucja i neo-normalizacja

Podobne wątpliwości mieli wtedy dysydenci chyba ze wszystkich krajów walącego się “bloku". Dziś Słowacy i Czesi (podobnie jak Polacy) przyznają się do błędów. A przede wszystkim do naiwności. Havel nigdy nie wyzbył się dysydenckiego ideału wolnego społeczeństwa ludzi myślących - i najpierw realnej władzy, a w końcu wpływu na cokolwiek pozbawili go pragmatycy, których czeska prasa nazwała “technologami władzy". Katolik Czarnogursky, mimo związków z czeską opozycją, zawsze podkreślał, że w ich wspólnym państwie żyją dwa narody. Jego patriotyzm intelektualisty szybko przegrał na Słowacji w starciu z ulicznym trybunem Vladimirem Mecziarem.

- Procesy, które zachodziły u nas po Rewolucji, nazywam “neo-normalizacją" - mówi Jirzi Pehe, obecnie dyrektor New York University w Pradze, gdy rozmawiamy w jego gabinecie na pięknym Malym Namiesti.

“Normalizacja": tak określa się dławienie społecznego oporu po inwazji Układu Warszawskiego na Czechosłowację w 1968 r. Natomiast “neo-normalizacja" to według Pehego koniec atmosfery wolności, solidarności i społecznego entuzjazmu, które zastąpiły gabinetowe gry partii politycznych. - Starsza generacja z nostalgią wraca myślami do czasów komunizmu - mówi Pehe. - Wystarczy spojrzeć, jaką popularnością cieszą się u nas seriale z tamtych czasów.

Istotnie, telewizje czeska i słowacka pokazują w kółko np. milicyjną sagę “Trzydzieści śledztw majora Zemana". Starsi tęsknią do czasów, gdy życie było prostsze, sklepy nie tak kolorowe, ale parówki zawsze można było dostać, zaś na weekend jechało się na daczę. A jak człowiek poczekał, to i telewizor w końcu kupił.

Żeby lepiej zrozumieć punkt widzenia Pehego, warto prześledzić historię prezydenta Havla: na początku uwielbianego, a z biegiem lat traktowanego z coraz większą irytacją. Decydujące było może to, że Havel jako dysydent i artysta nie przystawał do pragmatyzmu Czechów (który on sam nazywał czasem brutalnie materializmem). A kiedy na początku lat 90. Słowacy zaczęli domagać się we wspólnym kraju równouprawnienia, Czesi zareagowali urazą, w stylu: “Jak im się nie podoba, niech sobie idą!". Próby wpływania na te nastroje przez ludzi byłej opozycji tylko przyśpieszyły podział.

Człowiek, który po Rewolucji rozpoczął debatę o kwestiach słowacko-czeskich - czyli Jan Czarnogursky - też nie nadążył za nowymi politykami, wybierającymi najprostsze i najbardziej opłacalne dla nich rozwiązania. Gdy w 1993 r. przyszło do podziału Czechosłowacji, był przeciw (podobnie jak Havel). Dziś obaj nie zajmują się polityką i obaj podział Czechosłowacji uważają za przedwczesny. Choć uznają, że istnienie dwóch sąsiednich kulturowo, demokratycznych krajów ma jednak sens.

Budajki i pamięć

I choć w obu państwach uroczyście wspomina się rocznicę Aksamitnej Rewolucji, pamięć tamtych lat w każdym z nich jest inna. Dla Czechów rok 1989 to koniec komunizmu. Dla Słowaków - koniec komunizmu i początek dyskusji o własnej niepodległości.

Dziś, kiedy oba kraje są w Unii Europejskiej, dawne spory wydają się coraz odleglejsze. Jeszcze bardziej odległe są jesienne dni 1989 r.

Choć ludzie w pewnym sensie ci sami... Czarnogursky jest dziś tylko adwokatem. Havel myśli o pisaniu. Marta Szimeczkova dalej chodzi w długich spódnicach, z rozpuszczonymi włosami, a jej mąż, choć redaktor naczelny największego słowackiego dziennika, nigdy nie włożył krawata. Jirzi Pehe jest jak zwykle elegancki i przenikliwy. A Jana, dziś po mężu Bogdańska, mieszka we Wrocławiu - i dalej jest zakochana, tym razem w mężu i kilkuletnim synku.

Marta Szimeczkova pośpiesznie żegna się ze mną na bratysławskim Hviezdoslavovym Namiesti, bo umówiła się z córką Julią na koncert Ibrahima Ferrera. Tą, z którą 15 lat temu biegła na demonstrację. Wstajemy od kawiarnianego stolika, ale Marta nagle zatrzymuje się. - Wiem, co zostało z tamtego czasu: budajki! - wybucha śmiechem. Tak nazwano bereciki z antenką, bo takie nakrycie głowy nosił Jan Budaj, jeden z najbardziej znanych wówczas dysydentów.

Jego samego prawie nikt już nie pamięta. Ale nazwę beretu znają na Słowacji wszyscy.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działu Świat, specjalizuje się też w tekstach o historii XX wieku. Pracowała przy wielu projektach historii mówionej (m.in. w Muzeum Powstania Warszawskiego)  i filmach dokumentalnych (np. „Zdobyć miasto” o Powstaniu Warszawskim). Autorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 46/2004