Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Ale Jan ich nie pisze. To jest koniec jego relacji o Jezusie. Dwa jego listy to wprowadzanie nas w chrześcijaństwo, Apokalipsa to wizja przyszłości. A i pozostali Ewangeliści dali nam opowieści bardzo skromnych rozmiarów. O największym i najważniejszym w całej historii świata wydarzeniu powstały cztery niewielkie książki. Tyle że po dziś dzień czytamy je wciąż na nowo i odkrywamy je ciągle tak, jakby były nam dawane teraz, dzień po dniu. Te same słowa.
A równocześnie zalewa nas topiel mnożących się bez wytchnienia coraz i coraz nowych słów, mówionych i pisanych, przekazów, książek. Całodobowe programy mediów elektronicznych stwarzają ciśnienie, w którym przerwa w mówieniu nie może być odbierana inaczej niż jako niedopuszczalna awaria, skandal po prostu. Słowa wypływające co dzień z komputerów coraz bardziej przypominają zgromadzenia indywiduów, z których nikt nie jest ciekaw, co mówi ktoś inny, czyha tylko, by jak najszybciej samemu zabrać głos i wylać z siebie to wszystko, co jemu z kolei zdaje się jedynie ważne i ciekawe. I nawet książki-świadectwa zdają się nieraz ulegać gorączce rywalizacji, która każe się ścigać z innymi w pierwszeństwie zasług czy bodaj doświadczeń, w których się uczestniczyło i o których koniecznie wiedzieć powinien cały świat.
Dopiero co zastanawiałam się nad powinnością pamięci, która przecież zobowiązuje do słowa właśnie. Mówionego i pisanego. Ale przecież słowa wiernego. W kontekście dopiero co przeżywanej awantury o "mówione źródła historii", które okazały się zbieraniem anonimowych plot i pomówień, ani sprawdzanych, ani ważonych w kategoriach przydatności i potrzeby dociekania przeszłości, powróciło hasło "prawdy, która wyzwala" i ostrzeżeń, że żądanie odpowiedzialności za słowo to "wołanie o cenzurę". Okazało się jeszcze raz, że ewangeliczny tekst o prawdzie, którą uosabia Bóg-Człowiek, podstawia się jako usprawiedliwienie manipulacji pseudoinformacjami, a ósme przykazanie Dekalogu, którego nie neguje nawet żaden kodeks karny w cywilizowanym świecie, w ogóle może nie być brane pod uwagę, bo "wolność słowa" nawet oszczerczego, wywindowana została do rangi najwyższej. I w tej sytuacji powraca pytanie: a może to milczenie jest tym, co potrzebne częściej, niż nam się zdaje? I to potrzebne nie tylko tym, którzy jak Norwid "smutni że aż Bogu smutno", ale nam wszystkim?