Jakiej myśli niepodległościowej Polacy potrzebują

Obie strony polityczno-ideowego sporu przestrzegamy: nie zapisujcie zbyt łatwo Jarosława Marka Rymkiewicza do partii.

24.06.2013

Czyta się kilka minut

Najłatwiej się podniecić śpiewem wieszcza albo wściec na ślepca – zależy, komu jak w duszy politycznie gra. Tym bardziej że w Warszawie zapachniało zmianą: nie czas mówić o przewrotach i odmianach, ale na pewno rzeczywistość, która jawiła się jeszcze niedawno jak szara, niezmierzona gleja, w którą można było się zapaść przy najmniejszym oporze, zaczęła nabierać napięć i dynamizmu. Jeszcze nikt jawnie na ulicach nie dyszy odwetem, ale już z każdym sondażem policzki rzekomego politycznego trupa robią się na powrót różowe.

Duch dziejów postanowił przypomnieć, że lubi być kapryśny, i nie czekając na przepisane prawem terminy, rozpętał w stolicy referendum odwoławcze. Kto wie, czy już sam fakt, że pękła bania z podpisami, nie wyczerpuje sensu tego przedsięwzięcia, bez względu na formalny wynik przy urnach?

„Każda dziedzina życia jest oceniana z punktu widzenia interesu partii. Permanentna mobilizacja własnego obozu dotyka moralności, nauki, kultury” – pisał niedawno Adam Michnik, tropiąc faszyzm w działaniach swoich przeciwników. Święte słowa, choć ich autor mimowolnie skwitował także stronnictwa sobie bliskie i część własnego dorobku.

Szkoda, że w nadchodzących ciekawych czasach najpewniej przeoczymy sens i wartość nauczania Rymkiewicza. Jednym posłuży za proste narzędzie do poetyckiego fryzowania zemsty i uzasadniania politycznych czystek „do spodu”, drugim za poręczny pretekst, aby dorabiać coraz większe oczy własnym strachom.


Rymkiewicz czytany pobieżnie aż się prosi, żeby być pisowskim wieszczem – w wywiadach tyle mówi o konieczności odzyskania/wskrzeszenia Polski wbrew miejscowym jej zdrajcom, zwanym ostatnio „wewnętrznymi Moskalami”, przy okazji usprawiedliwiając konieczne niekiedy krwawe tumulty; porównuje Jarosława Kaczyńskiego do Łokietka i zachęca do trwania przy polskim insurekcyjnym nierozsądku wbrew demoliberalnej (w domyśle: niemieckiej) racjonalności, która jest tylko wehikułem odwiecznej pruskiej ekspansji. Rozszerza wreszcie szlachecki idiom złotej wolności na cały lud, gloryfikując „łobuzerską”, a więc zdemokratyzowaną, inkluzywną wersję sarmatyzmu.

Ale nawet w najbardziej uproszczonych wypowiedziach prasowych Rymkiewicz stawia mnóstwo znaków ostrzegawczych, zwłaszcza dla partii, której prezes ostatnio obiecuje rozszerzenie konstytucji o inwokację do Boga wszechmogącego. Paru publicystów katolickich już zdążyło rozpracować całkowicie obcą chrześcijaństwu perspektywę Rymkiewicza, gdzie w braku religijnie potraktowanego absolutu za układ odniesienia dla ludzkich wartości służy mroczny i niepojęty los narodu.

„Ja Kaczyńskiego traktuję nawet trochę instrumentalnie. Może nawet chciałbym trochę nim manipulować” – przyznawał rok temu poeta i naprawdę można by doradzić ostrożność w jego fetowaniu, nawet jeśli chwilowo sublimuje w pięknej polszczyźnie chęć obicia platformersom gęby i posłania Tuska na szafot. Całkiem niedawno najbardziej krewki obrońca krzyża sprzed Pałacu Namiestnikowskiego wypłynął nagle podczas parady równości obok Janusza Palikota i szerokie grono publicystów życzliwych PiS-owi musiało jeść żabę, spierając się, czy tak chętnie filmowane wystąpienia były tylko popisem wariata, czy już płatną podpuchą prowokatora. „Próbowaliśmy usprawiedliwiać frustrację obrońców krzyża, a szatan śmiał się nam w twarz” – pisała Fronda. Widziały gały, co brały.


„Roi się rynek od uroczystych szarlatanów, a lud chełpi się wielkimi ludźmi swymi (...) i ciebie nagabują o twe »tak« lub »nie«. Biada, jeśli zechcesz między »za« i »przeciw« wcisnąć swój stołek” – rzecze Zaratustra, a Rymkiewicz, który nie stroni od nietzscheańskich aluzji, wydaje się zręcznie balansować i unikać jednoznacznych określeń.

„Jestem poetą, nie mam żadnej recepty, która mówiłaby, jak ratować Polskę” – a właśnie geniuszowi słownemu poety należy przypisać to, że na pierwszy rzut oka wydaje się doboszem niewybuchłego jeszcze powstania, które tylko czeka na swój miesiąc. Rymkiewicz jedynie z rzadka cytuje Nietzschego wprost – czasem rzuci uwagę, że polityczne mordy są poza dobrem i złem, a w ostatniej książce poświęca np. rozdzialik polskim korzeniom niemieckiego filozofa i jego zapatrzeniu w liberum veto po to, by potem całkiem rozsądnie zawiesić wszelkie sarmackie genealogie nadczłowieka.
Przetworzony nietzscheanizm jest najważniejszym kluczem do lektury jego tetralogii i z tego też powodu należałoby zalecić jej lekturę wszystkim, którzy machną ręką na to pisarstwo jako apoteozę wszelkich brzydkich rzeczy, jakich nie lubią u tzw. prawicy, na dodatek w krwawym sosie.

W tym bowiem zaratustriańsko-sarmackim złożeniu odnajdziemy nie żaden gotowy program jakiejś partii, ale prowokację do namysłu nad własnym udziałem w polityce i parę dobrych tropów językowych, które szczególnie lewicowe duchy powinny docenić, bo pozwalają wyjść poza szczelną pojęciową zasłonę neoliberalnej ideologii podpartej dobrze naoliwionym brukselskim autorytaryzmem.

Nietzsche czytany „na żywca” wymaga dość dużej wprawy w odsianiu obcego polskim uszom sztafażu i retoryki, w czym niestety już nam nie pomoże nieodżałowany prof. Krzysztof Michalski. Tymczasem Rymkiewicz wydaje się brać zeń to, co jest nadal, w polskich warunkach tej dekady, bolesne, co kłuje i szturcha nas drzemiących jak zwykle w siatce uspokojeń i masek nakładanych na grozę istnienia „tu, w naszych warunkach, między Moskalami a Prusakami”.

Rozszczelnianie się obecnego („unijnego”) lukru pokrywającego „nasze warunki” ględźbą o Europie totalnego konsensu wokół zdrowego budżetu jest wezwaniem do pojęciowej odwagi i życiowej odpowiedzialności.


Nie sposób myśleć serio o wywyższeniu ludzkiego bytowania tu i teraz, w okolicznościach, w których nam przyszło działać, bez rozumienia genealogii polskiego ducha (polskiego poza wszelkim prostactwem etnicznym, które brzydziło Nietzschego i podobnie odpycha Rymkiewicza) z całą jego wielkością, otwarciem na moc, i całą jego słabością i podatnością na najbardziej żałosne pokusy. Tak samo jak z nietzscheańską genealogią moralności, nie chodzi tu ani o projekt konserwatywny, piszczący cieniutko o powrocie do złotej przeszłości, ani o emancypację pojętą jako ostateczne odrzucenie jakiegoś starodawnego fałszu tarasującego postęp ku ostatniej prawdzie. Raczej o zrozumienie sposobów, jakie z racji urodzenia tu i teraz stosujemy, by zasłonić przed sobą nieznośną na co dzień wiedzę o tym, gdzie żyjemy i czego się boimy.

„Nasz język nas zawiódł, pewnie zresztą z naszej winy – i nie mamy takich słów, przy pomocy których moglibyśmy skutecznie mówić o naszym losie” – Rymkiewicz kokietuje w tej wypowiedzi, bowiem cała jego tetralogia, a szczególnie „Reytan”, jest prowokacją do skutecznego mówienia o losie – skutecznego, to znaczy operującego słowami-czynami. Niekoniecznie zresztą krwawymi.

Rzecz w tym, by każdy z osobna, wsłuchawszy się w strumień dziejów, którego jest uczestnikiem, a który Rymkiewicz punktowo nam rozświetla, uwydatniając ważne jego zdaniem dziś momenty, zdał sobie sprawę, że „rządy”, opowiadane potem przez „historię”, to nie coś, co się rozgrywa gdzieś ponad głowami, tylko osobista sprawa, i tylko takaż decyzja może dla każdego dzień po dniu rozstrzygnąć, co się godzi czynić.


Czasy są jednak takie, że trudno będzie Rymkiewiczowi wcisnąć swój stołek. W każdym razie nie w Warszawie. Może na uboczu, w Milanówku, dokąd, z braku porządnych gór, można od biedy się schronić: „Kto kupuje kartofle i brukselkę na milanowskim targu u pani Basi (która myśli dokładnie tak jak ja), ma więcej niepodległości niż ktoś taki, kto biega po warszawskich galeriach handlowych i kupuje tam jakieś zbytkowne rzeczy”.  

Takiej myśli niepodległościowej Polacy potrzebują.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 26/2013