Rymkiewicz radzi

Moskiewska pogarda dla ustanowionych praw i sejmowych regulaminów jest istotą sporu opisanego przez Rymkiewicza w „Reytanie”. Nikt wprawdzie wtedy nie głosował na dwa przyciski, ale przedmioty i przestrzeń odgrywały tak ważne role jak dzisiaj.

01.10.2018

Czyta się kilka minut

Jarosław Marek Rymkiewicz / ANDRZEJ WIKTOR / FORUM
Jarosław Marek Rymkiewicz / ANDRZEJ WIKTOR / FORUM

Od dawna powtarzam, że książki są niekiedy znacznie mądrzejsze od poglądów ich autorów, a w szczególności – że od poglądów ich autora mądrzejsze są książki Jarosława Marka Rymkiewicza. Jego wypowiedzi w wywiadach i publicystyce, w których o lepsze walczą propaganda z urojeniami, są regularnie podważane przez to, co stoi w książkach. Gdyby przyjąć jego metafizyczną narrację, można by stwierdzić, że oto duch historii zakrada się po nocy i zaminowuje mu akapity, wrzuca bomby w rozdziały jak anarchista carowi do karety, że to głos ziemi, narodu czy czego tam jeszcze całą robotę mu psuje, rozsadza od środka, nicuje.

Walka wieczysta

Nie inaczej jest z „Reytanem. Upadkiem Polski”, pisanym w posmoleńskim uniesieniu w latach 2011 i 2013 – gdybym przeczytał go już wówczas, najaktualniejsza (i pod pewnymi względami najciekawsza) warstwa tej książki zupełnie by mi umknęła. Słabszy od „Wieszania” czy „Kinderszenen” (gdzie ukryte sensy inaczej rozbijały pisarzowi jego propagandową robotę), zawiera chwyty od dawna stosowane przez autora. Mamy więc historię jako pole niepewności, gdzie nawet nazwisko głównego bohatera to czasem Reytan, a czasem Rejtan, Rejten czy Reuthen i każda z tych wersji jest prawdziwa – a co dopiero alternatywne wersje wydarzeń czy wypowiedzi; historia jako pole do zmyśleń, analizowania niewydarzeń, wydarzeń jedynie potencjalnych, i tak dalej. Mamy też ścisłe dychotomie. Z jednej strony Polacy prawdziwi, wolni, „ludzie szaleni”, którzy życie oddadzą za „oyczyznę” (wedle potrzeb rozdziału jest to szlachta, ba, sama istota szlacheckości, albo pospólstwo warszawskie; zależy, czy autor stroi się w piórka szlachcica i posła, czy kreśli podział na zdrowy lud i zepsute elity), z drugiej – pseudopolacy, „ludzie rozsądni”, chodzący na pasku Moskali, czyli komuny i postkomuny, czyli Europy, czyli Unii Europejskiej właściwie, wraży internacjonaliści, w których interesie jest zniszczenie Polski i oddanie jej pod władzę „cywilizacji”.

Jest to walka wieczna, wieczysta, powtarzana w każdym pokoleniu, walka, w której role są rozdane i niezmienne, zmoskalony pseudopolak zawsze walczy z kolejnymi wcieleniami rejtanów. Nienawiść ta trwa – w rozdziale o dramatycznym tytule „Jak długo on tam będzie stał?” Rymkiewicz opisuje pomnik bohatera, który Rejtanowie zbudowali w rodzinnym majątku przed samym powstaniem styczniowym, zaraz potem rozmontowali i ukryli, a potem ofiarowali krakowskiemu magistratowi. I tak stanął sobie Rejtan przy Plantach w roku 1890. Popiersie przetrwało okupację, bo nie obalili go Niemcy, czyli pospołu esesmani i „ta Prusaczka, która teraz tam rządzi” (Angela Merkel, nawiasem mówiąc, nie jest Prusaczką: urodziła się w Hamburgu, a pochodzi z rodziny polskiej, jej dziadek od strony ojca pochodził z Poznania, nazywał się Kaźmierczak i walczył w armii Hallera, a rodzice matki byli gdańszczanami), ale „moskiewskie imperium Reytana nie lubi. Ktoś przezorny – może z czyjegoś rozkazu, ale przezorny, więc powinniśmy mu być wdzięczni – w roku 1946 zdecydował, że trzeba je usunąć”. Potem dowiadujemy się, że leżało w skrzyni „lat czterdzieści cztery”, po czym wydobyto je „czy już w roku 1990, czy później, tego nie wiem”. Rejtan stoi i „patrzy na siedzibę IPN”.

Odsłonięcie pomnika Tadeusza Rejtana na krakowskich Plantach w 2007 r. / FOT. WOJCIECH MATUSIK / FORUM

Tymczasem dziesięciominutowa kwerenda wyjaśnia – i ośmiesza wywody autora. Spisek moskiewski polegał na huraganie i wielkiej burzy z piorunami (zdarzały się takie w owym roku, kolejna doszczętnie zniszczyła trybuny stadionu Wisły). Ta lutowa nie tylko przewróciła pomnik Rejtana („niszcząc go zupełnie”, jak mówi artykuł – zapewne wtedy od popiersia oderwała się głowa), ale też odłamała jedną z wieżyczek kościoła Mariackiego, burzyła kominy i gzymsy, zrywała rynny i całe dachy domów (żeby było zabawniej, Rejtana przywrócono dopiero w roku 2007, a zrobili to – zgodnie z logiką autora – owi moskiewsko-europejscy pseudopolacy, czyli prezydent Jacek Majchrowski, swego czasu członek PZPR, oraz Seweryn Blumsztajn z „Gazety Wyborczej”).

Nic więc dziwnego, że zgodnie ze swoim obyczajem Rymkiewicz miesza plany czasowe – i tak szwarccharakter Poniński, arcy­zdrajca, wielki kuchmistrz koronny i główny przeciwnik Rejtana, zarówno na obrazie Matejki, jak i w książce, przechadza się po Krakowskim Przedmieściu: „idzie wzdłuż srebrnoszarych barier, podchodzi do Krzyża.

Podoba mu się ta Warszawa roku 2010. Ogląda obszczane znicze pod Krzyżem – to mu też się podoba. Ogląda drugi krzyż – ten z zielonych puszek po piwie Lech – przymocowany łańcuchem do metalowej bariery – też obszczany”. Poniński „przybija piątkę z jednym z ochraniarzy”, a naprzeciwko Rymkiewicz stoi ramię w ramię z siwą staruszką i, niczym Szymon Cyrenajczyk, z jej słabnących dłoni wyjmuje tabliczkę z napisem „Mordercy!”, i tak powtarza – jak mu się zdaje – scenę sprzed lat dwustu ponad. Śmieszność tego pozowania na Rejtana, który faktycznie ryzykował życiem w obronie ojczyzny, przez nieustannie fetowanego autora, uderza chyba bardziej niż czarno-biała maniera podziału na złych i dobrych, godna najosobliwszych kart literatury soc­realistycznej.

W latach oblężonej pisowskiej twierdzy, gardłowania o „mordercach”, miesięcznicowych fojermarszów takie dychotomie były łatwe. Zaszła jednak zmiana w scenach widzenia i teraz „Reytan...” ukazuje swoje znacznie ciekawsze oblicze.

Znacie to?

O co chodziło w sprawie Rejtana? O legalność procedowania, o obronę praw Rzeczypospolitej, począwszy od prawa do zachowania terytorium, a na drobnych przepisach regulaminu sejmowego kończąc. W roku 1773 Katarzyna II zwołała w Warszawie sejm, który miał przyklepać I rozbiór Polski; żeby nikt nie mógł zerwać go starożytnym obyczajem liberum veto, sejm miał obradować „pod węzłem konfederacji”, co znaczy, że decyzje były tam podejmowane zwykłą większością głosów, a marszałek dysponował nadzwyczajną władzą.

I cała mechanika tego sejmu zdradzieckiego, moskiewskiego, depczącego prawa Rzeczypospolitej, a także mechanika buntu i tego buntu dławienia w roku 2018 brzmią dziwnie znajomo.

By przeprowadzić zamiar Katarzyny, marszałkiem musiał zostać ktoś skorumpowany, lojalny wobec Petersburga (znacie Państwo polityków o tajemniczych związkach z Rosją?), niedbający o twarz: Adam Poniński. Ale tak się złożyło, że „wracając z Petersburga z instrukcjami carycy, wielki kuchmistrz koronny spóźnił się na sejmiki, które już się zakończyły – a jeśli miał być marszałkiem konfederacji, to musiał zostać wybrany na posła”. Dlatego też „bez żadnego trybu” (znacie to, Państwo?) po prostu powtórzono głosowanie (znacie to?), spędziwszy okoliczną szlachtę do kościoła i otoczywszy go wojskiem.

Teraz Rejtanowi, który przez szlachtę spod Nowogródka został zobowiązany do bronienia terytorium Rzeczypospolitej nawet za cenę życia – i faktycznie życiem tym ryzykował – miał dwa wybory: „mógł, nie dopuszczając do skonfederowania sejmu, zerwać go właśnie przy pomocy liberum veto natychmiast po otwarciu obrad – ale żeby to osiągnąć, musiał, po pierwsze, doprowadzić do zgodnego z prawem otwarcia obrad, po drugie zaś, nie mógł pozwolić, żeby marszałkiem sejmu został wybrany Poniński” albo też „ponieważ marszałek sejmu musiał zostać wybrany, zgodnie z prawem, w przeciągu trzech dni od rozpoczęcia obrad, Reytan mógł nalegać na ich jak najszybsze otwarcie, nie dopuszczając zarazem, przez trzy dni, do wyboru marszałka” i tym samym zrywając legalność sejmu.

Moskiewska pogarda dla ustanowionych praw i sejmowych regulaminów jest samą istotą sporu, opisanego przez Rymkiewicza. Nikt wprawdzie nie głosował na dwa przyciski, ale przedmioty i przestrzeń odgrywały tu ważne role.

Najpierw, jeszcze przed rozpoczęciem prac, ściągnięto prorosyjskich posłów na obrady do sali w pałacu Ponińskiego – nie wiem, czy była to sala kolumnowa, czy nie – i tam bez żadnego trybu zawiązali sobie konfederację i wybrali marszałka. Wejścia nie zastawiano krzesłami i strażą marszałkowską, po prostu posłów opozycji nie powiadomiono, a o kworum nikt nie pytał.

Po zwołaniu sejmu protesty opozycji po prostu zignorowano; ale kiedy Poniński chwycił laskę marszałkowską, „JW. Reytan – jak głosi relacja naocznego świadka – Podkomorzyc y Poseł Nowogrodzki, wyrwał zkądś podaną sobie podobnąż Laskę, podubiegł JW. Ponińskiego na mieysce zwykłe marszałkowskie, y zasiadł, mówiąc: »iż kiedy żadney elekcyi Marszałka nie masz, więc y on nim bydź może«”. Protest wchodzi w fazę okupacyjną; nie ma mikrofonów, więc moskiewski marszałek i jego pomagierzy nie mają jak wyłączać dźwięku, ale próbują uciszać posłów opozycji i przerywać ich przemówienia.

Rymkiewicz, zawsze spragniony jasnych dychotomii, zastanawia się nad sprawą strojów; byłoby łatwiej, gdyby „dobrzy” byli ubrani z polska, w kontusze, a „źli” z obca, w dworskie stroje francuskie, w garnitury europosłów. Ale tak nie jest. Konstatuje – z niejakim, mam wrażenie, zaskoczeniem: „Zebrali się tam, jedni, żeby zamordować Polskę, drudzy, żeby ją ocalić, jedni – żeby wreszcie przestała istnieć, drudzy – żeby istniała nadal, żeby była koniecznie. Ale wszyscy byli ubrani po polsku. W kontuszach, w butach z kozłowej skóry (...) wszyscy, choć Polski miało nie być, już jej prawie nie było, w strojach polskich – a więc trzymający się polskości. Dający znać, przez swoje kontusze i żupany, że są do niej przywiązani. Nawet ci, którzy chcieli ją zlikwidować. Co by to miało znaczyć, ja nie wiem”.

Ot, tajemnica, i jedni, i drudzy pod flagami narodowymi, i ci z PiS-u, i ci z PO, i ci z KOD-u, i ci z ONR-u. Oczywiście, że Rymkiewicz nie wie – książka jest od niego o tyle mądrzejsza.

Tak czy owak, stronnictwo moskiewskie ma większość (większość szlachty krajowej, „suweren”, obrała sobie takich właśnie posłów; znacie...?) – tyle że nie jest to większość, która pozwoliłaby uprawomocnić rozbiory (bo taka ustawa musiałaby zostać podjęta jednogłośnie). Trzeba złamać prawo (znacie...?) i zawiązać konfederację. Spory trwają przez kolejne dni. Posłowie opozycji okupują salę i spędzają noc czy to w niej, czy to pod jej drzwiami (bojąc się, że w przeciwnym razie nie zostaną tam z powrotem wpuszczeni); „wiele relacji i opracowań mówi o czymś w rodzaju strajku głodowego” (znacie...?). Jako że publiczność stoi po stronie opozycji, straż marszałkowska na polecenie marszałka zabrania jej wstępu (znacie...?). Ostatecznie posłowie większości przechodzą przez ciało leżącego w progu Rejtana i, mimo protestów opozycji, mimo nielegalności sejmu, wszystko sobie ekspresowo przegłosowują tak, jak chcą.

Pewnie, że znacie.

Szaleństwo i rozsądek

Pisząc swoją książkę, Rymkiewicz pisał z pozycji opozycyjnych wobec władzy parlamentarnej i z wielkim współczuciem wobec tych, którzy niegdyś bronili deptanych praw Rzeczypospolitej. „Reytan...” jest zatem wielką apologią „szaleństwa”, czyli ofiar ponoszonych w obronie tychże praw, w przeciwieństwie do „rozsądku” tych, którzy prawa łamią. Na końcu tej drogi jest oczywiście śmierć głównego bohatera w „murowance”, niewielkim budyneczku w rodzinnym majątku, Hruszówce. To tam Rejtan, widząc przyjazd rosyjskiego generała, popełnia samobójstwo, samobójstwo straszliwe. I choć wersje zapisane przez historię znacząco od siebie odbiegają, to każdą z ewentualności Rymkiewicz opisuje z lubością, czy to utłuczenie i połknięcie szkła i śmierć w mękach, czy poderżnięcie sobie gardła, czy rozprucie brzucha (w geście z jednej strony łączącym tradycję sięgającą Katona, z drugiej – przywodzącym na myśl japońskie harakiri): „bełkot krwi, która się przez ten otwór w krtani wydobywa, jelita wydostające się z otwartego brzucha (...) rozlewające się tam na szarych kamieniach, krwawiące na szarych kamieniach”.

Szaleństwo Rejtana nie jest w żadnym razie szaleństwem, jego decyzja wynika z głębokiej, najgłębszej może prawości i patriotyzmu. „Szaleństwo” to epitet, jakim promoskiewscy, podli ludzie próbują ten prawy gest zdyskredytować, ośmieszyć. Tymczasem zwykły szary poseł z nowogródzkiej ziemi, pozbawiony możliwości jakiegokolwiek wpływu na niszczenie kraju, sięga po środek ostateczny, z umiłowania wolności.

To, czy śmierć Rejtana była przydatna, roztropna, czy miała jakiekolwiek znaczenie – jest kwestią sporną, jednak Jarosław Marek Rymkiewicz staje w niej jedno- znacznie po stronie „szaleństwa”.

Próbuję go sobie – jak on tamtych, i obrońców, i przedajców – wystawić, wyobrazić. Jak chodzi po pokoju, wokół jakiegoś biurka, wśród jakichś bibliotecznych regałów, jak patrzy przez okno willi na ogród w Milanówku. Jest jesień 2017 r., październik. W wiadomościach, nawet tych rządowych, mówią o samospaleniu na placu Defilad. Stopniowo pojawiają się kolejne dane, anonim zmienia się w Piotra S., potem w Piotra Szczęsnego, gazety publikują jego ostatnie słowa – w przeciwieństwie do słów Rejtana nie zapamiętane przez kogoś, tylko spisane własną ręką. Klarowny wykład. Rozsądni posłowie i publicyści prorządowi mówią o szaleństwie. Jarosław Marek Rymkiewicz siada w fotelu, głaszcze kota, wstaje, chodzi nerwowo. Zapada zmierzch i łysina ponad nastroszonymi brwiami łapie sine błyski.

Coś tam łomoce, jak wiatr w pustym domu, ale potem ucicha i wszystko wraca do porządku. ©

Jarosław Marek Rymkiewicz REYTAN. UPADEK POLSKI, Sic!, Warszawa 2016

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 41/2018