Jak założyć partię, która się przebije

Przepis jest prosty i odzwierciedla trend dominujący na całym świecie. Poezja wygrywa z precyzją. Liczą się pomysł, emocje i efekt świeżości, a nie program, historia i skład osobowy.

19.08.2019

Czyta się kilka minut

Otwarcie XV sesji Sejmu Dzieci i Młodzieży pod hasłem „Młodzi wobec wydarzeń roku 1989”. Warszawa, 1 czerwca 2009 r. / JERZY DUDEK / FORUM
Otwarcie XV sesji Sejmu Dzieci i Młodzieży pod hasłem „Młodzi wobec wydarzeń roku 1989”. Warszawa, 1 czerwca 2009 r. / JERZY DUDEK / FORUM

Dobry wieczór, witam serdecznie. Proszę usiąść, trochę wolnych miejsc jeszcze zostało. Widzę sporo nowych twarzy, choć kilka znajomych też rozpoznaję. A pan to chyba trzeci raz w ciągu ostatnich kilku lat wpada!

Chcą państwo założyć własną partię polityczną i odnieść spektakularny sukces? Trafili państwo pod właściwy adres, chociaż od razu powiem, że nie ma najmniejszych szans, żeby zdążyć na jesień – kalendarz nie jest z gumy. W tym roku zresztą mamy ciekawą sytuację i może właśnie od tego zacznę.

Polska to nie USA, gdzie nie istnieje życie polityczne poza dwiema partiami. U nas zawsze jest miejsce na jokera – niezgraną kartę spoza układu; nowego gracza, który wejdzie do Sejmu na fali antysystemowych nastrojów, skanalizuje bunt, zbierze głosy sprzeciwu. W roku 2001 jokerem była Samoobrona, w 2011 – Ruch Palikota, cztery lata później – drużyna Pawła Kukiza. W tym roku także chętnych nie brakowało. Po raz kolejny w przyciasny kostium Nowej Siły spróbował się wbić niestrudzony Janusz Korwin-Mikke. Robert Biedroń przebrał się z kolei za polskiego Macrona – bardzo dobry pomysł, jeszcze do tego wrócimy. Na konferencji prasowej wymachiwał młotem, rozbijając wzniesiony z pustaków duopol PO-PiS. Skończyło się na sześciu procentach i trzech mandatach.

Wyjątkowość roku 2019, o której wspomniałem, wynika z bliskiego sąsiedztwa wyborów do Parlamentu Europejskiego z wyborami do Sejmu i Senatu. Oznacza to, że ewentualny tegoroczny joker już się zgrał. Karty są rozdane, do stolika nie przysiądzie się żaden nowy mistrz.

Ale o przyszłości warto pomyśleć.

Tęczowa polityka

Partie służą do upraszczania komunikacji między wyborcami i politykami. Jak marki, które kierują naszymi wyborami przy sklepowych półkach. Znaczenie każdej partii – jej pole semantyczne – ustala się nie samodzielnie, lecz względem innych partii, z którymi konkuruje o wyborców, a także względem całej historii polskiego parlamentaryzmu.

Widzę, że niektórzy z państwa nerwowo zerkają na slajd za moimi plecami. Bez paniki. To tęcza, oczy państwa nie mylą, ale tym razem chodzi o coś zupełnie niekontrowersyjnego. Kiedy patrzymy na światło rozszczepione przez pryzmat, nasz mózg wyodrębnia wyraźnie kolorowe pasy, choć w rzeczywistości mamy do czynienia z kontinuum przechodzącym płynnie przez kolejne odcienie. To kultura nauczyła nas, że gdzieś istnieje granica między zielonym a niebieskim, a różne odcienie tej samej barwy są w pewien sposób równoważne.

Z polityką jest podobnie. Stworzenie nowej partii oznacza konieczność wykrojenia własnego fragmentu spektrum – ogrodzenia go, oznaczenia, uczynienia rozpoznawalnym. Niezbędne jest rozepchnięcie się między istniejącymi graczami, powołanie do życia nowego problemu politycznego albo udowodnienie, że starzy zawodnicy nie sprostali zadaniu.

To trochę jakbyśmy próbowali wymyślić i zastrzec nowy odcień. Partie zresztą – podobnie jak marki – wykorzystują barwy. Kolor jest tak istotny, że często staje się wręcz substytutem nazwy, jak w przypadku Zielonych. Tradycja nazywania kolorami frakcji politycznych sięga Bizancjum, a niedawne kolorowe rewolucje są wymownym przypomnieniem tej prawdy. Żeby zaistnieć w polityce, zwłaszcza przychodząc z zewnątrz, trzeba dać się zauważyć, zapamiętać, a potem stworzyć wrażenie wszechobecności. Nie ma na to lepszego sposobu niż kolor.

Dlaczego o tym mówię? Podobnie jak kolory (albo głoski czy liczby) partia polityczna w modelu demokratycznym nie jest samodzielnym bytem, lecz elementem systemu. Nie da się jej w pełni opisać, zdefiniować i zrozumieć, nie biorąc pod uwagę miejsca, jakie zajmuje na mapie wyznaczanej przez pozostałe ugrupowania, tak jak nie da się zrozumieć „lewego” bez „prawego” albo „góry” bez „dołu”. Zielony to tylko umowna przestrzeń, jaką nasz wytresowany przez kulturę umysł wycina między żółtym a niebieskim.

Więdnąca Unia na rzecz

No dobrze, ale dość o kolorach. Gadam już ponad kwadrans, a jeszcze nie doszliśmy do głównego wątku. Jak dzisiaj, w roku 2019 nazwać swoją partię, żeby przekroczyć magiczne 5 proc. i cieszyć się poselskimi mandatami, immunitetem, a nawet darmowymi lotami po całej Polsce?

Przepis jest prosty. Odzwierciedla dominujący na całym świecie trend. Poezja wygrywa z precyzją. Liczy się pomysł, emocje, efekt świeżości, a nie umiejętność zawarcia w nazwie partii całego jej programu, historii i składu osobowego.

Dawne nazwy to zwykle wieloczłonowe kolubryny składające się z nieobowiązkowego przymiotnika (np. „narodowy”, „chrześcijański” albo „demokratyczny”), rzeczownika („partia”, „unia”, „front”), dalej możemy dać akcję („ocalenie”, „odrodzenie”, „wspieranie” itp.), a na końcu przedmiot działań (np. „Polski”, „wsi”, „narodu”). Ewentualnie, gdyby ktoś miał wątpliwości, dorzucamy słowa klucze oznaczające orientację polityczną (liberałowie, socjaliści itd.).

Każdy, kto zdawał kiedyś egzamin z historii politycznej Francji w XX w., wie, o czym mówię. W 1962 r. Unia na rzecz Nowej Republiki zmienia się w Unię Demokratów na rzecz Republiki, która 14 lat później mutuje w Zgromadzenie na rzecz Republiki, a po kolejnych kilkudziesięciu latach w efemeryczną Unię na rzecz Większości Prezydenckiej, z której wyłania się Unia na rzecz Ruchu Ludowego. W 2015 r. następuje radykalny rebranding. Znikają wszystkie Unie i Zjednoczenia. Powstają Republikanie.

Eksperci od marketingu politycznego na całym świecie coraz lepiej rozumieją, że partia, która ma w nazwie słowo „partia”, traci cenne bity informacji, nie przekazując przy tym żadnego komunikatu (z pewnymi zastrzeżeniami – dotyczy to także koalicji, które mają w nazwie „koalicja”). W dobie wszechobecnego przesytu informacyjnego każda litera jest na wagę złota. Szkoda miejsca na słowa, które nie wywołują emocji, nie przykuwają uwagi, nie budują więzi i lojalności.

Zwycięstwo poezji nad precyzją najdosadniej ilustrują ostatnie wybory w Gruzji, gdzie Gruzińskie Marzenie pokonało Zjednoczony Ruch Narodowy. Albo – pozostając w tym samym regionie – Armenia. W przedterminowych wyborach parlamentarnych, które odbyły się pod koniec zeszłego roku, wyraźne zwycięstwo odniosła koalicja Mój Krok, w skład której weszły partie Umowa Społeczna i Misja. W parlamencie znalazły się również Kwitnąca Armenia i Jasna Armenia. Poniżej progu (po raz pierwszy od 1990 r.) wylądowała natomiast rządząca wcześniej Republikańska Partia Armenii. Zaiste, wielka jest siła poezji!

W naszym parlamencie wciąż nie ma Kwietnej Polski ani nawet Polski Szczęśliwej, ale nazwy takie jak Wiosna czy Polska Jest Najważniejsza można uznać za pierwsze jaskółki poetyckiej rewolucji. Albo partia Jarosława Gowina. Pamiętali państwo, że Gowin wciąż ma partię? Nazywa się Porozumienie. To jednak coś zupełnie innego niż Porozumienie Centrum. Chodzi o wartość, pozytywną emocję, obraz złączonych w uścisku dłoni, a nie o grupę ambitnych samców o podobnych poglądach, którzy zdołali się wreszcie dogadać po latach dźgania pod stołem zatrutymi sztyletami.

Słucham? Czy dodawać swoje nazwisko do nazwy partii? Bardzo dobre pytanie z sali! To prawda. Pełna nazwa wspomnianej partii brzmi Porozumienie Jarosława Gowina. W ewidencji na stronie PKW mamy też Wiosnę Roberta Biedronia czy Skutecznych Piotra Liroya-Marca, a wszyscy pamiętamy jeszcze Nowoczesną Ryszarda Petru czy Ruch Palikota. To nie wirus megalomanii, tylko znak czasów. Charyzmatyczni liderzy stają się ważniejsi i bardziej rozpoznawalni niż programy polityczne, których partie czy koalicje albo w ogóle nie mają, albo niespecjalnie je eksponują, żeby nie płoszyć wyborców trudnymi sprawami. Problem w tym, że – jak od dawna wiedzą socjolodzy – charyzma jest kapryśna, niełatwo ją kontrolować, jeszcze trudniej – przekazać następcom czy udzielić zastępcom. Ale to już materiał na kolejne szkolenie.

[KLIKNIJ W INFOGRAFIKĘ, ABY POWIĘKSZYĆ]

Naprzód, ku zmianie i nadziei!

Kolejny slajd. W Meksyku zmierzyły się w zeszłym roku trzy szerokie koalicyjne bloki: Razem Stworzymy Historię, Wszyscy dla Meksyku i Por Mexico al Frente, co można przetłumaczyć jako Naprzód dla Meksyku. Wspólny ruch naprzód, nadzieja i zmiana. Oto najważniejsze pola semantyczne, wokół których powstają dziś nazwy nowych partii i ruchów społecznych. Warto wskazać na dwa źródła tego nurtu. Po pierwsze, kolektywny duch protestów z czasu kryzysu gospodarczego (Oburzeni, Occupy Wall Street). Po drugie, charyzma Baracka Obamy, który narzucił światowej polityce swój styl. Jeszcze kilka lat temu każdy polityk chciał być Obamą. Dziś wprawdzie wypatrujemy raczej polskiego Macrona, nie oznacza to jednak porzucenia modelu, bo na prezydenta Francji można patrzeć jak na francuskiego Obamę.

Macron w swojej kampanii umiejętnie wykorzystał dziedzictwo ruchów protestacyjnych i francuską tradycję w tym zakresie (tym bardziej gorzkiego posmaku nabierają jego niedawne starcia z Żółtymi Kamizelkami). Ale był też w swojej retoryce bardzo bliski Obamie. Lider ruchu République en Marche! (Naprzód, Republiko!) zamknął w tej prostej konstrukcji gramatycznej całą siłę rewolucyjnego postępu. Jego programowa książka „Rewolucja” pełna jest wezwań do działania (Yes, we can!), słów o nadziei i metafor związanych z marszem naprzód, spoglądaniem w przyszłość, wspólnym pokonywaniem przeszkód.

Podobne nazwy cieszą się uznaniem na całym świecie. Mowa już była o Meksyku, w Argentynie w ostatnich wyborach zwyciężyła koalicja Cambiemos, czyli Zmieńmy (się), której nazwę przekształcono niedawno w Razem dla Zmiany. W Chile rządzi Naprzód Chile (Chile Vamos!), w Portugalii można głosować na Naprzód Portugalio (Portugal à Frente), hiszpańskie Podemos to „możemy”, „damy radę”. U nas tę niszę wypełnia godnie partia Razem. Jeżeli dobrze rozumiałem intencje twórcy, podobne skojarzenia miało przywodzić na myśl Teraz! – pożegnalny projekt Ryszarda Petru.

Warto opowiedzieć ciekawą historię z Peru, gdzie zwycięstwo odnieśli Peruwiańczycy na rzecz Zmiany, zapisani z błędem ortograficznym. Zamiast „Cambio” w nazwie ugrupowania umieszczono „Kambio”, żeby skrót zawierał inicjały lidera – Pedra Pabla Kuczynskiego, ekonomisty i polityka o polskich korzeniach. Partia wcześniej nazywała się jeszcze ambitniej – Sojusz na rzecz Wielkiej Zmiany. A niedługo po wygranych wyborach, w następstwie spektakularnego upadku Kuczyńskiego, raz jeszcze zmieniła nazwę na Contigo – Z Tobą. Też ładnie. Kuczyńskiego natomiast pogrążył ostatecznie dość niebanalny skandal: korumpował posłów podczas głosowania nad usunięciem go z urzędu za korupcję. Prawdziwa polityczna matrioszka.

Warto odnotować, że i u nas funkcjonuje marginalna partia Zmiana. I też nasuwa skojarzenia z matrioszką. Reklamuje się jako „pierwsza nieamerykańska partia w Polsce” i z uznaniem spogląda ku putinowskiej Rosji. Ale to już materiał na wykład o czymś zupełnie innym.

Zagrożenie i ocalenie

Topos zagrożenia i ocalenia jest w pewnym sensie odwróceniem opowieści o marszu naprzód i nadziei. Mówi o tym, że zmiana to wcale nie „dobra zmiana”, lecz upadek, rozpad, zagrożenie. Stąd potrzeba ocalenia, odrodzenia czy wręcz odbudowy.

W Rumunii np. trzecią siłą polityczną jest dziś centroprawicowy Związek Zbawienia Rumunii (Uniunea Salvați România). Nota bene dziwny jest ten dominujący w polskich mediach przekład. Nie znam rumuńskiego, ale szybka kwerenda pokazuje, że słowo salvați funkcjonuje w kontekstach świeckich i trafniejsze wydawałoby się tłumaczenie Związek Ocalenia Rumunii, co nasuwałoby skojarzenie także z Frontem Ocalenia Narodowego (Frontul Salvării Naţionale), który sprawował władzę bezpośrednio po upadku Ceaușescu.

W Czadzie Patriotyczny Front Ocalenia Narodowego rządzi nieprzerwanie od roku 1990. Partia Narodowego Ocalenia Kambodży była z kolei kluczowym graczem opozycji, stopniowo marginalizowanym przez coraz bardziej autorytarny reżim aż do delegalizacji w roku 2017.

W Turcji Partia Ocalenia Narodowego (powstała po rozwiązaniu Partii Porządku) była głosicielem islamskiego religijnego konserwatyzmu. Zdelegalizowano ją w 1981 r. pod zarzutem zamachu na świeckość państwa. Jej następczynią była Partia Dobrobytu, która w latach 1997–2001 funkcjonowała jako Partia Cnoty, by następnie dać początek konserwatywnej Partii Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP), która od kilku kadencji rządzi krajem.

Historia nazw jest prawie tak zagmatwana, jak ta z francuskimi Republikanami, tylko zmiana rejestru przeciwna. Po latach minimalistycznej poezji sukces przyniosła dopiero rozbudowana nazwa, w dodatku funkcjonująca niemal zawsze jako skrót. Ale to chyba wyjątek, który potwierdza regułę.

Różne są zagrożenia w polityce, a więc i różne partie ocalenia. Pewne jest jednak, że umieszczając wezwanie na ratunek w nazwie, definiujemy wybór przy urnie jako być albo nie być kraju czy narodu.

Przepraszam, czy to żart?

Są wreszcie i takie partie, których nazwy posuwają triumf poezji nad konkretem naprawdę daleko. Jak chociażby To Potami, czyli Rzeka, partia założona w roku 2014 w Grecji. Na pierwszy rzut oka nie wiadomo, o co chodzi. Choć od razu należy nadmienić, że elementy krajobrazu można też wykorzystywać w nazwach bardzo skutecznie. Lewicowo-liberalna koalicja Drzewo Oliwne pod wodzą Romana Prodiego zwyciężyła we Włoszech w roku 1995 i długo stanowiła ważną siłę polityczną.

Od drzew i rzek krótka już droga ku partiom-dowcipom. Oczywiście trudno w tej konkurencji przebić Partię Umiarkowanego Postępu w Granicach Prawa założoną przez Jaroslava Haška w 1911 r., choć w ostatnich latach znalazłoby się kilku godnych konkurentów. Na Węgrzech dokazywała ostatnio w przestrzeni publicznej happeningowa Partia Psa o Dwóch Ogonach. We Włoszech w 1991 r. dwie gwiazdy porno założyły Partię Miłości.

W kategorii partii-dowcipów nie musimy się jednak oglądać na zagranicę. To, obok skoków narciarskich, jedna z niewielu konkurencji, w których świat może inspirować się Polską. Dość wspomnieć Pomarańczową Alternatywę, której późną emanacją był Komitet Wyborczy Wyborców Gamonie i Krasnoludki, dzielnie walczący w roku 2006 w wyborach samorządowych w stolicy. Nad Wisłą grasowała też swego czasu Polska Partia Posiadaczy Magnetowidów, stanowiąca raczej przykrywkę dla nielegalnego obiegu kaset VHS niż platformę rzeczywistej działalności. Być może historycy polityki dopatrzą się w niej kiedyś przodka coraz popularniejszych obecnie partii piratów?

Eldorado dla dziwnych partii były wybory z roku 1991, kiedy to do Sejmu dostały się m.in. Partia X czy Sojusz Kobiet Przeciw Trudnościom Życia. Prawdziwym ewenementem była jednak Polska Partia Przyjaciół Piwa, która zgromadziwszy 3,27 proc. głosów wobec braku progu wyborczego wprowadziła do parlamentu aż 16 posłów.

A jednak w kategorii politycznych żartów nawet my musimy uznać wyższość naszych wschodnich sąsiadów. Na Ukrainie znaczną popularnością cieszył się serial „Sługa narodu”. Opowiadał historię sympatycznego nauczyciela historii, który w wyniku zbiegu okoliczności zostaje prezydentem kraju. Produkcja tak spodobała się Ukraińcom, że ktoś wpadł na pomysł, by Wołodymyra Zełenskiego, komika wcielającego się w głównego bohatera, wystawić w wyborach prezydenckich. Pomysł zabawny, choć nienowy. We Francji popularny komik Coluche kandydował na prezydenta już w 1981 r., zapowiadając, że jeżeli wygra, zakaże jakiejkolwiek polityki na zawsze. Niestety – zakończył swój happening na miesiąc przed wyborami. Choć może to i dobrze. Bo skończyłoby się jak na Ukrainie, gdzie Zełenski wygrał. Dziś stoi za nim potężna partia, która za nazwę obrała tytuł serialu.

Każdemu, komu się wydaje, że przypadek Ukrainy jest wyjątkowy, polecam rzucić okiem na to, dlaczego właściwie Amerykanie tak łatwo uwierzyli w polityczny geniusz Donalda Trumpa. Obecny prezydent USA tylko dlatego nie założył partii The Apprentice (to nazwa popularnego telewizyjnego show, którego był przez lata gospodarzem), że – jak wspominałem – w USA nie ma politycznego życia poza Republikanami i Demokratami.

Złapać dobrą chemię

Polityka partyjna jest jak tablica Mendelejewa. Dużo skrótów, zaskakujące związki, znaczna część pierwiastków albo w ogóle nie występuje w przyrodzie, albo ma bardzo krótkie czasy rozpadu.

Na naszej tablicy pojawiają się byty naprawdę efemeryczne. Np. taki LiS, czyli koalicja Liga i Samoobrona. Powstała w połowie lipca 2007 r. w toku rozpadu rządzącego obozu PiS-LPR-Samoobrona. Jeżeli państwo nie pamiętają, to w internecie, który jak wiadomo nie zapomina, wystarczy wpisać „Liga i Samoobrona”, by odnaleźć zdjęcia z konferencji prasowej Romana Giertycha, Andrzeja Leppera i pluszowego lisa, który od początku wyglądał na mocno zmechaconego życiem. W sierpniu po LiS-ie nie było już śladu. Giertych z kolei nie daje o sobie zapomnieć.

Odpowiednikiem rozpadu nietrwałego izotopu są secesje. W polskiej polityce udają się zasadniczo w jednym wypadku: gdy realizują scenariusz ucieczki z tonącego okrętu. W ten sposób na gruzach AWS i Unii Wolności narodziły się dwie potężne siły, które – po odbyciu krótkiej pokuty na pustyni opozycji w latach 2001-05 – rządzą Polską do dziś. Problem w tym, że trudno dobrze rozpoznać ten właściwy moment, a niejedna ciekawa inicjatywa skończyła się falstartem. Prawo i Sprawiedliwość kładły już do grobu ekipy z Polska Jest Najważniejsza, Polski Razem i Solidarnej Polski. Gdzie są dzisiaj? Nowoczesnej udało się wprawdzie wejść do Sejmu, ale okazało się, że pogłoski o starczej niemocy Platformy Obywatelskiej były mocno przesadzone.

Tendencję do szybkiego rozpadu mają zwłaszcza partie-jokery – antysystemowe, oparte na buncie i lekceważeniu struktur i procedur. Stąd tak ważne jest szybkie skupienie zainteresowania mediów i publiczności. Bez przekroczenia masy krytycznej niemożliwe jest rozpoczęcie reakcji łańcuchowej, na której bazuje efekt jokera.

Obok rozpadów mamy też syntezy. Syntezy są może nawet ważniejsze niż rozpady. Bo polska polityka po 1989 r. narodziła się z chaosu. Lęka się rozbicia, rozdrobnienia, głęboko wierzy, że wyborcy premiują zjednoczenie. Mitem założycielskim pozostaje wciąż mocno idealizowana jedność opozycji demokratycznej czasu PRL, a także uformowanie się Unii Wolności i AWS przed wyborami 1997 r.

Można więc powiedzieć, że partie utrzymuje w całości subtelna równowaga dwóch sił – tendencji separatystycznych napędzanych ambicjami młodych wilków oraz rozsądnego dążenia do konsolidacji. Poza parlamentem, gdzie presja rozsądku jest znacznie mniejsza, następuje błyskawiczna dekompozycja partii planktonowych. Każdy lider marzy o własnej kanapie, a międzykanapowe sojusze zawiązują się i rozpadają tak szybko, że nadążają za nimi tylko prawdziwi entuzjaści politycznej mikrobiologii. Ogólna zasada jest taka, że im dalej od centrum – na prawo czy lewo – tym większe rozdrobnienie i głębsze podziały między frakcjami, z których każda uważa się za strażniczkę świętej doktryny. Ku przestrodze warto mieć ten obraz w pamięci. Lider każdej kanapowej partyjki marzył kiedyś – ba, pewnie nadal marzy – o stworzeniu prężnej organizacji, porwaniu tłumów i objęciu władzy.

Czego i państwu serdecznie życzę. Teraz wiedzą już państwo wszystko, co potrzebne, żeby zasiąść do wymyślania nazwy. Reszta jest kwestią ciężkiej pracy, osobistej charyzmy, wydajnej wątroby i – oczywiście – szczęścia. Do zobaczenia przy urnach! ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Semiotyk kultury, doktor habilitowany. Zajmuje się mitologią współczesną, pamięcią zbiorową i kulturą popularną, pracuje w Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego. Prowadzi bloga mitologiawspolczesna.pl. Autor książek Mitologia współczesna… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 34/2019