Francja bez taryfy ulgowej

Nowy prezydent nie ma czasu świętować: przeciwnicy jego reform zaczęli protestować już następnego dnia po wyborach. Także w polityce światowej „miodowy miesiąc” Macrona już się skończył.

15.05.2017

Czyta się kilka minut

Protest środowisk lewicowych przeciw nowemu prezydentowi, plac Republiki, Paryż, 8 maja 2017 r. / Fot. Tolga Akmen / LNP / REX / SHUTTERSTOCK / EAST NEWS
Protest środowisk lewicowych przeciw nowemu prezydentowi, plac Republiki, Paryż, 8 maja 2017 r. / Fot. Tolga Akmen / LNP / REX / SHUTTERSTOCK / EAST NEWS

Kiedy wieczorem, 7 maja, ogłoszono zwycięstwo Emmanuela Macrona, miliony ludzi zobaczyły na ekranach jego zmęczoną i bladą twarz. Znikł chłopięcy uśmiech z wieców i plakatów. Jakby właśnie w tej chwili 39-letni prezydent elekt poczuł ciężar odpowiedzialności, która na niego spadła. „Wiem, że nasz naród jest bardzo podzielony i że doprowadziło to do głosowania na skrajne siły. Szanuję także i te decyzje wyborcze” – to było jedno z pierwszych zdań, jakie skierował do rodaków.

Już nazajutrz na ulice Paryża wyszli tłumnie związkowcy z czołowej centrali CGT i studenckie organizacje lewicowe. Protestowali przeciw wyborowi „kandydata banków” (jak nazywają liberała Macrona) i zapowiadanym przez niego cięciom budżetowym oraz reformie kodeksu pracy.

Gorącym przeciwnikiem Macrona jest też Jean-Luc Mélenchon, lider radykalnie lewicowej Nieposłusznej Francji (France Insoumise). Odpadł w pierwszej turze wyborów, ale dostał niemal 20 proc. głosów. A przecież zażartych przeciwników ma Macron także po stronie skrajnej prawicy: jej kandydatka, szefowa Frontu Narodowego Marine Le Pen, uzyskała w drugiej, decydującej turze aż 34 proc. poparcia. Dodajmy rekordową liczbę ponad 4 mln tych, którzy celowo oddali głosy nieważne, aby powiedzieć: „Ani Macron, ani Le Pen”.

Popyt na skrajności

Krótko mówiąc: 39-latek obejmuje władzę w sytuacji grożącej społecznym wybuchem. W dodatku od półtora roku w kraju obowiązuje stan wyjątkowy, wywołany zamachami islamskich ekstremistów. Tymczasem Unia Europejska, której Macron jest entuzjastą, jest w marnej kondycji, zaś w Rosji i USA rządzą nieprzychylni jej liderzy...

Tylko jedną noc trwał więc karnawał przed Luwrem, gdzie świętowano triumf Macrona. Tym bardziej że wkrótce odbędą się wybory parlamentarne (w dwóch turach: 11 i 18 czerwca). Co prawda w Piątej Republice prezydent ma silną pozycję – niektórzy nazywają go „monarchą prezydenckim” – ale nie może on rządzić bez większości w parlamencie.

Istniejący zaledwie od roku ruch Macrona – przemianowany niedawno z Naprzód! na Naprzód, Republiko! – ma szansę zdobyć w czerwcu najwięcej mandatów: prowadzi w sondażach z wynikiem ok. 25 proc., choć tuż za nim są konserwatywni Republikanie i Front Narodowy. A w dalszej kolejności Nieposłuszna Francja Mélenchona wyprzedza zdecydowanie rządzącą przez minionych pięć lat Partię Socjalistyczną.

Większościowa ordynacja do izby niższej (Zgromadzenia Narodowego) preferuje silne formacje i wspiera system dwupartyjny, który dotąd tworzyli rządzący na przemian socjaliści i umiarkowana prawica. Nie sprzyja zaś partiom mniejszym lub skrajnym. Ale tym razem, wobec wyraźnego wzrostu poparcia dla radykałów z różnych stron, mają oni po raz pierwszy szansę zająć wiele foteli w Zgromadzeniu.

Wielkie sprzątanie

Przejawem głębokich zmian we Francji jest fakt, że tak silne dziś młodziutkie ugrupowanie Macrona złożone jest w ogromnej mierze z politycznych nowicjuszy. Macron zapowiedział, że połowę kandydatów na 577 miejsc w Zgromadzeniu będą stanowić przedstawiciele „społeczeństwa obywatelskiego”, wyłaniani w drodze konkursu przypominającego rozmowę rekrutacyjną. Druga połowa będzie składać się z doświadczonych polityków szczebla ogólnonarodowego lub lokalnego z różnych obozów: lewicy, prawicy i centrum. Komisja Naprzód, Republiko! odmówiła jednak wystawienia niektórych kandydatów, uznanych za politycznie niewygodnych, jak mało popularny były premier socjalista Manuel Valls.

Macron obiecał, że na listach wyborczych będzie obowiązywał parytet: ma być na nich tyleż kobiet, co mężczyzn.

– To będzie wielkie sprzątanie we francuskim parlamencie. Oprócz zmiany ideowej, bo ruch Macrona wbrew francuskiej tradycji idzie pod hasłem „ani lewicowy, ani prawicowy”, dojdzie zapewne do raptownego odświeżenia personalnego – ocenia w rozmowie z „Tygodnikiem” politolog Jacques Rupnik.

Co jednak się stanie, jeśli formacja Macrona nie zdobędzie samodzielnie większości? Wtedy możliwy jest sojusz jego ruchu z inną partią albo kohabitacja – czyli prezydent pochodzący z innego ugrupowania niż premier (wtedy zapewne z ramienia Republikanów).

Możliwy jest wreszcie inny scenariusz – chyba najbardziej skomplikowany – gdy żadne z ugrupowań nie osiągnie trwałej większości. Wtedy nowy rząd nominowany przez Macrona będzie musiał ciągle negocjować z deputowanymi, aby dostać poparcie większości w konkretnych sprawach. Taka sytuacja utrudniałaby przeprowadzenie gruntownych reform.

Tymczasem to przecież jest główne zadanie nowego prezydenta.

Jak wyleczyć Francję

Ekonomiści alarmują, że Francja od lat żyje na kredyt. W 2002 r. dług publiczny państwa osiągnął równowartość 60 proc. PKB i stale rośnie. W 2016 r. doszedł do poziomu 98 proc. PKB. Bezrobocie ma charakter strukturalny i od wielu lat utrzymuje się w granicach 10 proc.; aż co czwarty młody człowiek nie ma pracy.

Przez ostatnią dekadę – gdy najpierw rządziła centroprawica Nicolasa Sarkozy’ego, a potem, w ostatnich pięciu latach, socjaliści François Hollande’a – kraj nie wyszedł z marazmu gospodarczego. Duży wpływ na to miał globalny kryzys ekonomiczny, który zaczął się w 2008 r.

Stąd nad Sekwaną sezon na polityczne skrajności. Jak mówi Rupnik, radykałowie spod znaku Frontu Narodowego i Mélenchona „potrafili skupić wokół siebie niezadowolonych, których łączy poczucie utraty kontroli nad życiem”. – Argument „szczęśliwej globalizacji” nie ma już racji bytu. Wielu Francuzów mówi: co z tego, że ludzie w Chinach pracują we francuskich fabrykach, skoro zamyka się je wciąż u nas? – tłumaczy Rupnik. – Unia jest zaś celem ataków populistów z dwóch głównych powodów. Po pierwsze, gdyż jest postrzegana jako narzędzie globalizacji, a po drugie, gdyż zniosła granice i nie panuje nad imigracją – dodaje politolog.

W trakcie kampanii Macron zapowiadał, że już latem przeprowadzi jedną z najpilniejszych reform: liberalizację kodeksu pracy. Poprzedni rząd socjalistów zaczął tę zmianę, ale ostatecznie ugiął się pod wpływem gwałtownych protestów związków zawodowych i wycofał co bardziej zdecydowane zapisy.

Macron chce doprowadzić do końca tę reformę, aby czas pracy i wynagrodzenie za nadgodziny były bardziej elastyczne. Pragnie, aby nowe regulacje można było wprowadzać na szczeblu danej firmy w drodze porozumienia między jej szefami i pracownikami. Oznaczałoby to obniżenie roli liderów związków w określonych branżach.

Nastrojów związkowców z CGT nie uspokajają zapowiedzi Macrona, że nie chce wydłużać 35-godzinnego tygodnia pracy, wciąż obowiązującego. Ich obawy wzmacnia fakt, że nowy prezydent ma opinię człowieka finansjery (był bankierem Rotszyldów) i uważa się go za jednego z architektów ustawy liberalizującej rynek pracy (był wcześniej ministrem u Hollande’a).

Przypomnijmy, że wprowadzaniu tej reformy towarzyszyły w 2016 r. wielotygodniowe protesty w dużych miastach, znane jako „Nocne czuwanie”. Nie można wykluczyć, że scenariusz się powtórzy. Tym bardziej że rosnący w siłę radykałowie mogą instrumentalizować konflikt społeczny. Czy kraj sparaliżują protesty?

Podczas kampanii Macron sam dolał oliwy do ognia. Powiedział, że rozważy zmianę prawa pracy w drodze dekretu, a więc z pominięciem procedury ustawodawczej. Tymczasem choć konstytucja daje prezydentowi takie prawo, to obwarowuje je ścisłymi zastrzeżeniami.

Macron, „mała Europa” i Polska

Poprawa konkurencyjności gospodarki ma też umocnić pozycję Francji jako motoru Unii Europejskiej u boku Niemiec. Pierwszą wizytę zagraniczną Macron zaplanował właśnie w Berlinie.

W czasie kampanii wyróżniał się na tle konkurentów jako zdeklarowany euroentuzjasta. Głosił też, że aby Europa porwała obywateli, musi się zmienić: być bardziej opiekuńcza i chronić swoje rynki wobec konkurencji światowych potęg, zwłaszcza USA i Chin. Jako kandydat Macron proponował konsolidację Unii wokół „twardego jądra” (tj. państw strefy euro) i utworzenie wspólnego budżetu dla tych państw oraz wspólnego ministra finansów.

W wystąpieniach Macrona – podobnie jak u jego rywali – Europa Środkowa pojawiała się rzadko. Zwykle wtedy, gdy kandydaci spierali się o zagraniczną tanią siłę roboczą we Francji. I tak, w dzień po wiecu w Amiens z pracownikami Whirlpool, których fabryka ma być przeniesiona do Łodzi, Macron zaatakował Polskę, że stosuje „dumping socjalny” i „wygrywa różnice w systemie podatkowym”, a „jednocześnie łamie wszystkie zasady Unii”. Domagał się nawet sankcji Unii wobec polskiego rządu.

Według francuskiego dyplomaty wysokiej rangi, zastrzegającego sobie anonimowość, do realności sankcji wobec Polski należy podchodzić z rezerwą. – Sprawa delokalizacji fabryk i zagranicznych pracowników pochodzących z państw Europy Wschodniej, nie tylko Polski, ale też np. Rumunii czy Bułgarii, wywołuje we Francji mnóstwo emocji. Macron próbował w ten sposób pozyskać niezadowolonych robotników. Będzie na pewno energicznie domagał się zmiany unijnej dyrektywy o delegowanych pracownikach, by bronić interesów francuskich – uważa dyplomata.

Innym razem Polska pojawiła się w kampanii obecnego prezydenta, gdy na tydzień przed drugą turą, podczas wiecu w Paryżu, wymienił on w jednym szeregu Jarosława Kaczyńskiego, Viktora Orbána i Władimira Putina jako „przyjaciół i sojuszników Marine Le Pen”.

Nie tylko Macron, ale mało kto z polityków w Paryżu wierzy, że Warszawa pod rządami PiS dołączy do pierwszej ligi. A z punktu widzenia Francji i Niemiec od przyspieszenia budowy „małej Europy” strefy euro zależy być albo nie być Wspólnoty. – Można się spierać, czy metoda, jakiej chce użyć Macron razem z Merkel, czyli umocnienie Unii wokół strefy euro z pominięciem innych państw, w tym Polski, jest słuszna – twierdzi Jacques Rupnik. – Ale warto zrozumieć, skąd się bierze takie myślenie. Gdy czeka się długo, aż 28 państw coś zdecyduje, to nic się nie zrobi.

A na czekanie – jest już za późno. ©

Więcej o wyborach prezydenckich czytaj na powszech.net/francja-2017

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, współpracownik „Tygodnika Powszechnego”, tłumacz z języka francuskiego, były korespondent PAP w Paryżu. Współpracował z Polskim Radiem, publikował m.in. w „Kontynentach”, „Znaku” i „Mówią Wieki”.

Artykuł pochodzi z numeru TP 21/2017