Ja też nie wiem

Trzysta dwadzieścia ton ośmiornic zjedliśmy w zeszłym roku. Dziesięć razy więcej niż dziesięć lat temu.

11.10.2021

Czyta się kilka minut

 / PAWEŁ BRAVO
/ PAWEŁ BRAVO

Ciekaw jestem, na ile oszałamiający trend wzrostowy ma coś wspólnego ze statusowym skojarzeniem, utrwalonym przez nieszczęsne kolacyjki spożyte przez paru polityków dawno temu w warszawskiej restauracji. No, może nie tak dawno temu, skoro większość aktorów tamtej podsłuchowej farsy dalej gra w pierwszym składzie – mniejsza jednak o to, nie będziemy wtykać kucharskich paluchów w młyny politycznej propagandy.

Dość powiedzieć, że podczas jednej z głośniejszych gastro-afer w kampanii przed brexitem „ujawniono” ze stosownym oburzeniem, jak to czołowi sztabowcy frontu proeuropejskiego dyskutowali strategię, pochylając się nad miską polenty z soczewicą… tyle że była to miska w ekskluzywnym lokalu korzystającym z ówczesnej mody na cucina povera. Za cenę tamtejszego „głodowego” posiłku jakiś prawdziwy povero mógłby wyżywić siebie oraz liczną dziatwę przez tydzień. Z tego właśnie aspektu sprawy tabloidy kręciły wówczas klasistowski bat na przeciwników wyjścia z Unii.

Polenta dobrze pasuje do ragout z ośmiornicy, zresztą znacie mnie – w żyłach mam sporo krwi polskiej, czerwonej jak maki w mazowieckim życie, ale cała reszta to polenta, wszczepiona przez weneckich przodków – a zatem jadłbym ją z czymkolwiek, nawet z bigosem. Ale to dygresja, zresztą nie wiem, czy jeszcze kiedyś ugotuję coś z ośmiornicy. Otóż wpadł mi w ręce raport organizacji Compassion in World Farming, który próbuje przestrzec opinię światową przed próbami stworzenia przemysłowych hodowli tych zwierząt, dotychczas pozyskiwanych w stanie dzikim, wyłącznie z połowów.

Spośród różnych problemów wyliczonych w raporcie, uwagę przykuwa punkt pt. „Nie istnieje naukowo potwierdzona metoda humanitarnego uboju ośmiornic”. Dalej wylicza się różne obecnie stosowane sposoby: bicie pałką po głowie (miłośnicy komisarza Montalbano niech wspomną scenę z młotkiem...), krojenie mózgu, chłodzenie w lodzie. Ja jeszcze dodam – bo niestety pamiętam aż za dobrze z kuchni, gdzie kiedyś pracowałem – wrzucanie żywego zwierzęcia do wrzątku. Brak, twierdzi raport, dobrze potwierdzonych metod, które zapewniałyby ośmiornicy natychmiastową utratę przytomności.

Przytomności, dodajmy, fascynującej i wcale nie „prymitywnej”. Jeśli potrzebujecie naocznie się przekonać, jak bardzo daleko rozwiniętą świadomość ma to zwierzę, to w serwisach streamingowych łatwo znajdziecie głośny w zeszłym roku film „Czego mnie nauczyła ośmiornica”. W kinach za to, właśnie teraz, grają inny film, na który chciałbym was zaprowadzić – „Gunda”. Rzecz się dzieje w gospodarstwie w Norwegii, a osią tej spokojnej, pozbawionej ludzkich wstawek medytacji obrazowej są powoli płynące dni lochy Gundy i gromadki jej prosiąt. Maestrię reżysera znać po tym, że podprowadza nas jak najbliżej progu różnic gatunkowych – jesteśmy w stanie poczuć niemal empatię z różnymi emocjami tej bystrej, opiekuńczej świni. Nie ma tam nachalnej antropomorfizacji, nie czuję szantażu ewangelizatorów weganizmu. Nie czuję wstydu i winy, tylko zadaję sobie pytania, do jakiego stopnia jestem gotów wziąć na siebie sytuacje nieuniknione w hodowli zwierząt, nawet tej „wolnowybiegowej” i humanitarnej.

Po pierwsze sytuację uboju. Jakąś pociechą dla mięsożernego widza jest wiedza, iż w przypadku świń znamy i stosujemy metody zabijania, które nie generują strachu i łagodnie pozbawiają świadomości przed pozbawieniem życia. W filmie jest inny emocjonalny wstrząs – rozerwanie więzi stadnych. Filmowa Gunda w pewnym momencie zostaje sama (jej potomstwo zostaje zabrane, niekoniecznie od razu pod nóż). Trudno z początku wziąć na siebie tę jej traumę, zwłaszcza gdy wcześniej sceny macierzyńskie generują w nas przypływ oksytocyny. Ale czy zerwanie więzi, utrata potomstwa, partnera, stada, nie jest czymś zwyczajnym u zwierząt, którym człowiek nie ingeruje w bytowanie? Czy odsunięcie utraty i osierocenia poza zasięg wzroku nie jest kłamstwem, które tworzymy na nasz ludzki użytek?

Nie wiem. Skoro sto razy mądrzejszy ode mnie człowiek w rozmowie na początku tego numeru odpowiada w ważniejszej moralnie kwestii podobnie: „po pierwsze, nie wiem”, to też mam do tego prawo. Wciąż zbyt ukrytą ceną jedzenia mięsa jest wzięcie odpowiedzialności za to, że ktoś – hodowca, rzeźnik – w naszym imieniu robi rzeczy, których nie umiemy prosto ocenić. Odpowiedzialność, choć ma ten sam źródłosłów, wcale nie oznacza, że znamy każdą odpowiedź. Ważne tylko, by nie zapominać o pytaniu. ©℗

A może chwila oddechu od pytań bez odpowiedzi i coś zupełnie wegańskiego ze składników, których transport nie zostawił wielkiego śladu węglowego? Bardzo dobrą „podkrętką” do wielu sycących sałatek warzywnych starczających za cały obiad jest pokruszony zimny falafel. Przyznam się, że czasem w marokańskim sklepie na Kleparzu kupuję o kilka za dużo, ze świadomością, że będą czekać do jutra. Ostatnio w ten sposób wzbogaciłem białkowo połączenie, które już na sam widok napełniało energią. Upieczone w całości małe podłużne buraki obrałem i pokroiłem w cienkie talarki. Osobno w drobną kostkę pokroiłem dynię hokkaido, która została mi z robienia risotta na obiad (ale nieprzesadnie drobną kostkę, taką, by się nie rozpadała). Zmieszałem delikatnie, żeby burak za bardzo nie zafarbował dyni. Posoliłem, skropiłem octem winnym (nie balsamicznym, bo by przygasił pomarańczową barwę), polałem olejem orzechowym, który genialnie się łączy z burakami. Na to pokruszyłem falafele – ale równie dobrze można np. zetrzeć na grubej tarce oscypek czy inny mocno wędzony ser.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 42/2021