Zupa dla poddanych. Felieton kulinarny

Tej zimy, której boimy się bardziej niż poprzedniej, będziemy nieraz sięgać po pożywną rozgrzewającą zupę, nawet jeśli los nam pozwoli nie korzystać ze wsparcia darmowej garkuchni.

19.09.2022

Czyta się kilka minut

 / GRAŻYNA MAKARA
/ GRAŻYNA MAKARA

Sześć tysięcy ludzi rocznie rzekomo leczył przez dotyk poprzedni Karol zasiadający na brytyjskim tronie, w trzeciej ćwierci XVII wieku. Za jego panowania było rzeczą powszechnie wiadomą, że taumaturgiczna moc króla objawiała się przede wszystkim w royal touch, królewskim dotyku, który szczególnie miał jakoby leczyć „królewską przypadłość” – gruźlicę węzłów chłonnych znaną potocznie jako skrofuły.

Wiara w szczególne dary przekazywane monarszemu potomstwu w momencie sukcesji pozostała właściwie żywa do dziś, w każdym razie na pewno do zeszłego poniedziałku. Wiecie, o czym mówię, jeśli tak jak ja mieliście okazję oglądać na żywo hipnotyzujący streaming z Westminster Hall, gdzie ludzie składali pokłon przed katafalkiem z trumną Elżbiety. Szuranie butów i charakterystyczny szum elektronicznej transmisji co kwadrans przerywało trzykrotne uderzenie szablą o kamień, niecodzienny, egzotyczny dla nas odgłos, zwiastujący zmianę warty.

Jakże trwała i pewna siebie musi być struktura państwa, które potrafi okazać sobie i światu powagę, występując w kostiumie, który gdziekolwiek indziej byłby tylko żałosny. Możecie to wszystko nazwać nostalgiczną szopką – jednak teatrem nie była na pewno ta szczególna, niestrojna w kosztowne sukna i pióropusze procesja kilkuset tysięcy zwykłych ludzi. Można zrozumieć ich kolektywne stanie w karnej dwudziestogodzinnej kolejce „po nic” jako objaw tej samej taumaturgii, mocy sprawiania rzeczy nadprzyrodzonych, którą władcy okazywali w czasach sprzed wielkiego odczarowania rzeczywistości, gdy zrozumiano, że gruźlicę leczy się antybiotykiem, nie dotykiem.

Trzeba jednak uważać z opozycją „mity kontra racjonalizm”. Wiara w to, iż „łaska Boża otacza tron Anglii”, krzyżowała się z wyzutym z wszelkiej magii, pragmatycznym i nieraz okrutnym podejściem brytyjskiej elity politycznej do miejsca monarchy w hierarchii realnej władzy. Kiedy do znudzenia w zeszłym tygodniu powtarzano, że Elżbieta prześcignęła długością panowania Wiktorię, w odruchu męskiej solidarności chciałem sobie przypomnieć, jak wyglądało władztwo pierwszego w tym rankingu mężczyzny. Jerzy III oglądał z wysokości swego tronu bardzo ciekawe 60 lat – od rewolucji amerykańskiej, przez francuską aż po pokonanie Napoleona, ze zniesieniem niewolnictwa po drodze. W wielu sprawach chciał mieć sporo do powiedzenia, zbyt wiele jak na gusta kilku pokoleń wybitnych polityków, którzy rządzili jego krajem (w pewnym momencie parlament przegłosował nawet uchwałę określającą próby ingerowania w obrady izby „zdradą stanu”).

Cierpiał na dotkliwe zaburzenia afektywne i nerwowe – być może ich pierwotnym podłożem była rzadka choroba zwana porfirią, powiązana z chronicznym zatruciem arszenikiem, który zawierał puder do peruk (tę wersję podtrzymuje znakomity film „Szaleństwa króla Jerzego”). Jeśli tak, byłaby to gorzka ironia losu, bo Jerzy III był pierwszym królem mającym solidne wykształcenie naukowe i trwałe pasje przyrodoznawcze. Miłośnicy kuchni mają go w dobrej pamięci za to, że otaczał przez pewien czas opieką i mianował nadwornym uczonym niejakiego Benjamina Thompsona, znanego szerzej jako hrabia Rumford.

Był to typowy oświeceniowy niespokojny badawczy duch, oprócz ulepszania prochu strzelniczego zajmował się też rozmaitymi aspektami termodynamiki w kuchni i oszczędnego gotowania (odkrył zalety techniki powolnej obróbki mięsa w niskiej temperaturze), wymyślił pierwszą wersję garnka z podwójnym dnem i przelewową technikę parzenia kawy. Ale przede wszystkim, gdy otrzymał zadanie racjonalnego zorganizowania swego rodzaju systemu robót publicznych, stworzył receptury właściwego żywienia robotników. „Zupa rumfordzka” była znana jako podstawa jadłospisu także i w polskich jadłodajniach dla ubogich i bywa nadal odtwarzana, często bez świadomości jej rodowodu. Bo pomysł jest szalenie prosty – to nic innego jak połączenie grochówki z krupnikiem, w wersji pierwotnej gotowane na piwie. Jej szczególne znaczenie tkwi w odpowiednio zbilansowanym połączeniu skrobi i białka pozyskanych z najtańszych źródeł.

Tej zimy, której boimy się bardziej niż poprzedniej, będziemy nieraz sięgać po pożywną rozgrzewającą zupę, nawet jeśli los nam pozwoli nie korzystać ze wsparcia darmowej garkuchni. Mieszając łyżką w gęstej papce, poczujmy łączność z łańcuchem zziębniętych pokoleń poddanych wszystkich Karolów, Jerzych i Elżbiet tego świata. ©℗

W archiwum „Tygodnika” znajdziecie przepisy na podobne do rumfordzkiej zimowe zupy z tradycji środkowych Włoch, będące połączeniem kaszy (w wersji oryginalnej – z płaskurki) z soczewicą lub fasolą. Dziś jednak chcę zaproponować jeszcze coś wczesnojesiennego, wizualnie przepyszną sałatkę dyniową. Kroimy w kostkę małą dynię hokkaido, solimy, kładziemy do brytfanki wysmarowanej oliwą, dodajemy, jeśli mamy, listki szałwii, pieczemy (ewentualnie na początku przykrywając folią) w 180 stopniach ok. 30 minut, czasem trzeba dłużej – aż dynia będzie całkiem miękka. Po przestudzeniu mieszamy w misce z pokrojonymi w talarki 2 podłużnymi burakami, które uprzednio również upiekliśmy. Dodajemy pokruszone ok. 100 g sera z niebieską pleśnią, może być nawet taki trochę gorszy, z marketu, typu polski lazur, który się za to łatwo kruszy (gorgonzola jest zbyt kremowa). Zaostrzamy lekko pieprzem, skrapiamy oszczędnie octem balsamicznym i na koniec dodajemy koniecznie coś, co by chrupało pod zębami: albo prażone pestki, albo małe grzaneczki – ja np. ostatnio tak wykorzystałem stary krakowski obwarzanek, cienko pokrojony i podpieczony z oliwą.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 39/2022