Z kością w gardle

W projekcie nowelizacji ustawy o ochronie zwierząt nie ma ani słowa o hodowli przemysłowej. A przecież to sprawa znacznie poważniejsza niż przypadki okrucieństwa wobec psów czy kotów.

01.03.2011

Czyta się kilka minut

Gospodarstwo rolne Jana Kopcia, Nowy Korczyn, luty 2011 r. / fot. Bartosz Siedlik /
Gospodarstwo rolne Jana Kopcia, Nowy Korczyn, luty 2011 r. / fot. Bartosz Siedlik /

Do jakich wynaturzeń może prowadzić hodowla przemysłowa zwierząt, pokazał nakręcony w latach 2004-2006 wstrząsający dokument "Świński biznes". Część zdjęć powstała w północnej Polsce. Reżyserka Tracy Worcester, która nielegalnie dostała się do jednej z wielkich tuczarni na Pomorzu, zobaczyła stłoczone, schorowane świnie poruszające się wśród nieuprzątniętej padliny. "Świński biznes" to krajobraz zwierzęcej apokalipsy, która rozgrywa się wśród jezior gnojowicy, w odciętych od światła dziennego pomieszczeniach, w tłoku.

Poza kwestią etyczną jest również i pragmatyczna: według krytyków tuczu przemysłowego konsumpcja mięsa z wielkich ferm może prowadzić do zanieczyszczenia środowiska, uodpornienia człowieka na antybiotyki i skażenia rakotwórczymi dioksynami.

Oto ukryta cena taniego mięsa.

Ideał? Samowystarczalność

Z piętnastu prosiąt, które ostatnio urodziły się w gospodarstwie Marcina Tomali ze świętokrzyskiej miejscowości Nowy Korczyn, przeżyło pięć. Reszta padła - Tomala nie stosuje antybiotyków, nie szczepi zwierząt, więc kiedy przyszła choroba, były one zdane na własną odporność.

Te, które przeżyły, będą dorastać inaczej niż prosięta na wielkich farmach przemysłowych. Podczas gdy 25-kilogramowy tucznik hodowany w trybie ekspresowym (hormon wzrostu, antybiotyki, sterydy, pasze wysokobiałkowe) osiąga wagę 100 kg w ciągu dwóch miesięcy, świnia w gospodarstwie Tomali potrzebować będzie na to ponad dwa razy więcej czasu. Rolnik nie może używać pasz, które pochodzą z niewiadomych źródeł, nie może karmić zwierząt śrutą sojową ani koncentratami. Ideałem jest samowystarczalność - zwierzęta powinny być karmione tym, co gospodarz wyhoduje na swoich 20 hektarach.

Po dwóch latach tzw. konwersji 34-letni rolnik ze Świętokrzyskiego już wkrótce otrzyma specjalny certyfikat i wejdzie do grupy ponad 17 tysięcy właścicieli gospodarstw, którzy mogą poszczycić się mianem gospodarstwa ekologicznego. To ponad cztery razy więcej niż w 2004 r., kiedy Polska wchodziła do Unii. Zainteresowanie rolników i odbiorców żywnością ekologiczną wyraźnie rośnie. Ale to wciąż zaledwie ponad 1 proc. polskich gospodarstw. Dla porównania: w Niemczech, o których piszemy na dalszych stronach, to ok. 5 proc.

Skutki uboczne

Potraktujmy gospodarstwo młodego rolnika jako symbol świata, który miał odejść w niebyt, a niespodziewanie zyskuje na znaczeniu. Coraz wyraźniej bowiem widać, że ostrzeżenia tych, którzy wskazywali, że wraz z wejściem do Unii Europejskiej Polska zacznie przejmować najgorsze wzorce unijnej polityki rolnej, miały swoje podstawy. Owszem, dzięki dotacjom rolnikom żyje się lepiej. Owszem, polska wieś staje się coraz bardziej nowoczesna, czytaj: pustoszeje. Owszem, podobnie jak w innych krajach, również i u nas przybywa monokultur oraz ferm towarowych. Ostatni spis rolny pokazał, że w ciągu minionych ośmiu lat liczba dużych gospodarstw wzrosła o prawie 30 proc. Postulaty specjalistów od wydajności w końcu się spełniają. Na naszych oczach wyrasta nowa klasa zamożnych, wykształconych gospodarzy, którzy z sukcesem kopiują wzorce z Francji, Niemiec czy USA.

Mechanizacja i chemizacja rolnictwa mają jednak skutki uboczne, szczególnie dobrze widoczne w produkcji mięsa. Można wręcz przyjąć, że im więcej hodowanych zwierząt, tym gorzej dla zwierząt i ludzi. Również w Polsce.

Dlaczego? Świat je mięso na potęgę. Dobrobyt z jednej strony, a obniżenie kosztów hodowli z drugiej sprawiły, że nasze zwyczaje kulinarne przewróciły się do góry nogami. Do tego stopnia, że Organizacja Narodów Zjednoczonych zaapelowała do światowej społeczności o wprowadzenie do domowego jadłospisu jednego bezmięsnego dnia w tygodniu. W tej chwili każdego roku wykorzystuje się blisko 60 miliardów zwierząt hodowanych na mięso, mleko i jaja. Oznacza to, że do 2050 r.

liczba ta może wzrosnąć do 120 miliardów. Według raportu Klubu Gaja od roku 1995 do 2005 liczba kurcząt hodowanych w ciągu roku na mięso wzrosła o blisko 14 miliardów sztuk, pogłowie kur-niosek wzrosło o 2,3 miliarda, pogłowie świń hodowanych na mięso wzrosło o 255 milionów, a krów mlecznych o 12 milionów (tj. o 6 proc.). Według ekologów dalszy wzrost będzie miał potężny wpływ na zmiany klimatyczne i stan środowiska. Już dziś hodowla zwierząt odpowiedzialna jest za 18 proc. światowej emisji gazów cieplarnianych.

Alternatywa

Gospodarstwa ekologiczne to próba pokazania alternatywy dla rolnictwa towarowego. Tomala z własnej woli wraca do tego, co ekonomiści uznali za gwóźdź do trumny polskich finansów: buduje przyszłość na ciężkiej pracy, małej wydajności i naturalnych metodach uprawy.

Nie może stosować oprysków ani większości nawozów. Są lata, kiedy jego uprawy przypominają zachwaszczony nieużytek. Ubiegły rok był fatalny - powódź zniszczyła zasiewy i nie miał czym karmić zwierząt. A gdyby przypadkiem zaczął karmić zwierzęta złą paszą, o certyfikacie mógłby zapomnieć.

Tomala: - To mój wybór. Był moment, kiedy chciałem wszystko rzucić w cholerę, i zrobić tak jak większość. Opryskasz pole i masz spokój, możesz siedzieć, pić piwo. Dasz antybiotyk świni i będzie wspaniale rosła. Niektórzy znajomi pukali się w głowę, nie mogli zrozumieć, dlaczego trzymam się tego, co wymaga większego nakładu pracy. Ale pomyślałem, że się nie poddam. I z trudem wychodzę na swoje.

Tomala, jako rolnik ekologiczny, musi również spełniać szereg norm z pogranicza hodowli i etyki. Nie może piłować dziobów i zębów, przycinać ogonów, trzymać bydła na uwięzi.

Co w zamian? Hodowane w sposób naturalny zwierzę można sprzedać z nieco większym zyskiem niż to z hodowli konwencjonalnej. Podobnie z płodami rolnymi.

Nie ma kratownic

Liczbę gospodarstw ekologicznych w Polsce znamy dosyć dokładnie. Nie wiadomo natomiast, ilu drobnych rolników prowadzi podobne gospodarstwa jak Tomala.

Niedaleko od Tomali mieszka np. Jan Kopeć. Zastanawia się, czy nie ubiegać się o certyfikat gospodarstwa ekologicznego.

Jego obejście przypomina swojskie obrazki, które jeszcze nie tak dawno uważano za koronny dowód zapóźnienia cywilizacyjnego polskiej wsi. Chlew to cztery pomieszczenia. Prosięta mają zbudowane specjalne schowki, grubo wysłane słomą. Nad słomą wiszą jasne halogeny. Pod sufitem gniazda jaskółek.

Nie ma tu kratownic, na których hodowane przemysłowo świnie spędzają całe życie. Prosięta leżą na słomie, nie na plastikowych matach. Lochy są spokojniejsze, bo mają znacznie więcej miejsca niż w hodowlach przemysłowych. Łatwiej też zauważyć objawy choroby.

Takich miejsc coraz częściej poszukują przyjezdni z dużych miast, którzy chcą wyjść z alternatywy wyznaczanej z jednej strony przez hipermarkety z mięsem dziwnie podobnym do mydła a sklepami ekologicznymi z drogą żywnością z drugiej.

Opowiada rolnik spod małopolskich Koszyc (chce pozostać anonimowy): - Przyjeżdżają nawet ze Śląska, żeby prosiaka kupić. Tu jest dużo gospodarzy, którzy chowają trochę zwierząt ekologicznie, choć certyfikatu nie mają. Jak kupiec chce ubić zwierzę na miejscu, też nie ma problemu. Wszystko odbywa się bez szczególnego rozgłosu, bo nie wiadomo, czy nie przyczepią się służby sanitarne. Ale przynajmniej jest gwarancja, że mięso nie jest nafaszerowane świństwem.

Warto zapłacić więcej

Marcin Tomala wiezie tuczniki do ubojni w Wieprzu koło Andrychowa. To firma Adama i Krystyny Bąków, również ze specjalnym certyfikatem. Zwierzęta na kwarantannie trzymane są w humanitarnych warunkach, ubój zaplanowany jest tak, by nie pomieszać zwierząt z hodowli ekologicznych i konwencjonalnych.

Krystyna Bąk: - Na etapie uboju nie widać różnicy między mięsem ze świni podkarmianej sterydami a tej chowanej naturalnie. Żeby ją pokazać, trzeba specjalistycznych badań. Różnicę widać na półce sklepowej. Ale to na razie margines naszej produkcji. Na pięćset świń z fermy przypada dziesięć świń z hodowli ekologicznej.

Beata Pietrzyk, dyrektor Biura Certyfikacji firmy BioCert Małopolska (zajmują się kontrolą gospodarstw ekologicznych): - Zainteresowanie klientów lepszą żywnością rośnie. Na pewno największym wzięciem cieszą się ekologiczne jajka. Jest również szansa, by w polskich sklepach pojawiało się więcej mięsa z dobrych hodowli. Żeby tak się stało, rolnicy ekologiczni muszą tworzyć silne grupy producenckie, do czego niestety nie są przyzwyczajeni. W efekcie często słyszymy od masarzy, że brakuje im dobrego mięsa albo że dostawy są nieregularne. Ale jestem optymistką: po tym, jak zachwyciliśmy się tanią żywnością, przychodzi opamiętanie. I coraz więcej konsumentów rozumie, że za zdrową żywność warto zapłacić więcej.

Wartość mięsa

Z Wieprza mięso tuczników Marcina Tomali trafia w całości do Bielska-Białej, do jednej z czterech certyfikowanych wędzarni w kraju. - Mógłbym produkować więcej markowych wędlin i kiełbas, ale są momenty, że nie mam z czego - przyznaje Zbigniew Rostocki, właściciel wędzarni. - Rolników ekologicznych jest zbyt mało, a potrzeby rynku rosną.

O skali polskich wydatków na żywność obciążoną mniejszym ciężarem etycznym i środowiskowym świadczy następujące zestawienie: według Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi statystyczny Polak wydaje na żywność ekologiczną 2 euro rocznie, podczas gdy statystyczny Niemiec przeznacza na nią 50 euro.

Rostocki nie odpowiada wprost na pytanie, czy rolnictwo ekologiczne musi być zabawą dla zamożnych mieszczan, a mniej zamożni skazani są na pseudo-szynki i niby-kiełbasy. - Gdyby fermy przemysłowe nie dostawały dotacji, sytuacja wyglądałaby inaczej. Poznalibyśmy rzeczywistą wartość mięsa - tłumaczy. Przyznaje natomiast, że tradycyjne wyroby wędliniarskie nie mogą być tanie: - W zakładach mięsnych ze 100 gramów mięsa powstaje 150 gramów szynki. Można ją później wyżymać jak ścierkę. U mnie ze 100 gram powstanie co najwyżej 100 gram markowego wyrobu. Proszę się nie dziwić, że sprzedaję kiełbasę po 30 zł za kilogram, a moi koledzy życzą sobie dwukrotnie mniej.

Między fermą a ekologią

Pokazany dwa tygodnie temu w Parlamencie Europejskim, "Świński biznes" wywołał szok i być może doprowadzi do wstrzymania unijnych dotacji do tego rodzaju działalności. Jeśli tak się stanie, dla drobnych rolników w Polsce otworzy się szansa. Szansę otrzyma też środowisko, dziś coraz bardziej obciążane pozostałościami po intensywnej hodowli.

I w końcu: szansę otrzymają konsumenci, którzy nie mają pojęcia, co tak naprawdę ląduje na ich talerzach.

Niestety, w przygotowywanej właśnie w parlamencie nowelizacji ustawy o ochronie zwierząt na temat hodowli przemysłowej nie ma ani słowa. Posłowie skupiają się na sprawach drastycznych, ale mimo to marginalnych, jak zabijanie psów i kotów na smalec i skórki. Brak rozwiązania jednej z najważniejszych dla dobrostanu zwierząt gospodarskich i jakości pożywienia kwestii wynika z prostej przyczyny: PSL, wciśnięte między lobby dużych spółek rolnych z jednej strony (za wielkimi hodowlami stoi łańcuch producentów pasz, eksporterów, zakładów mięsnych) a głosy drobnych hodowców z drugiej, wybiera milczenie. Mimo że hodowla przemysłowa w sposób nieunikniony związana jest z cierpieniem, a na dodatek często podsuwa na nasze stoły produkty mięsopodobne, nie słychać o możliwościach jej ograniczenia. Znamienna jest postawa Jarosława Kalinowskiego, który po projekcji filmu jednocześnie przekonywał, że wynaturzenia tuczu przemysłowego w Polsce zostały wyeliminowane, a z drugiej przyznawał, że taka formy hodowli ma negatywny wpływ m.in. na polskie rolnictwo.

Skoro tak, na razie pozostaje jedynie konsumencka czujność połączona ze świadomością, że od ilości spożywanego mięsa ważniejsza jest jego jakość.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, reportażysta, pisarz, ekolog. Przez wiele lat w „Tygodniku Powszechnym”, obecnie redaktor naczelny krakowskiego oddziału „Gazety Wyborczej”. Laureat Nagrody im. Kapuścińskiego 2015. Za reportaż „Przez dotyk” otrzymał nagrodę w konkursie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 10/2011