Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Kolejne zmniejszenie przez większość parlamentarną budżetu Instytutu Pamięci Narodowej na 2003 rok - o ponad 13 milionów złotych z zaplanowanych 98 milionów - jest dalszym ciągiem tego, co mogliśmy oglądać podczas pamiętnej debaty sejmowej 28 lutego 2002 roku, i co wcześniej działo się podczas konstruowania budżetu państwa na 2002 rok (pieniądze na IPN obcięto wtedy o 20 mln). Daje do myślenia zaciekła niechęć Sojuszu Lewicy Demokratycznej i Ligi Polskich Rodzin do IPN-u w obecnej formie i pod obecnym kierownictwem: dla obu tych ugrupowań Instytut jest solą w oku, choć nienawiść ta wywodzi się z różnych źródeł. Można odnieść wrażenie, że obie te formacje panicznie boją się bezstronnej i nie podporządkowanej żadnej ideologii ani polityce eksploracji dokumentów naszej historii najnowszej.
Odebrane Instytutowi pieniądze - może w perspektywie całego budżetu nie tak wielkie, ale do normalnego funkcjonowania IPN-u konieczne - parlament przeznaczył na Archiwa Państwowe (na przechowywanie i udostępnianie zaświadczeń o stażu pracy, zarobkach i wpłatach na fundusz emerytalny). Przypomina to gomułkowską strategię z lat 60. przekazywania zabieranych zakonom budynków na sierocińce i szpitale: tak jak wtedy każdy protest był interpretowany jako zamach na dobro sierot, tak i teraz mówi się, że dla zwykłego obywatela IPN jest rzekomo „mało przydatny” (jak orzekł senator Ryszard Jarzembowski z SLD), i że krytyka obcinania IPN-owskiego budżetu to atak na biednych staruszków, mających kłopoty ze skompletowaniem zaświadczeń emerytalnych.
Paradoksalnie, ten kolejny cios w IPN podnosi prestiż Instytutu. Raz jeszcze bowiem wychodzi na jaw, komu najbardziej nie na rękę jest ta niezależna instytucja. Czy szerzej: instytucje niezależne, bo uderzenie w Instytut wpisuje się w inne działania: cięcia budżetowe dotknęły także urząd Rzecznika Praw Obywatelskich. Można się domyślać, że ci sami „reformatorzy” życia publicznego, gdyby tylko mogli, przykroiliby jeszcze budżet Rady Polityki Pieniężnej. Rozumiem, że niektórym politykom trudno pogodzić się z istnieniem niezależnych, właściwych dla demokratycznego systemu instytucji, które wymykają się centralnemu kierowaniu. Ale warto pamiętać, że przy wchodzeniu do demokratycznej i wolnej Europy to one decydują o wiarygodności naszych demokratycznych deklaracji. Czy takie przycinanie budżetu nie jest przycinaniem naszej własnej wiarygodności?
KS. ADAM BONIECKI