Inni szatani są tu czynni

Trochę strach pisać, bo jak się pisze coś o Rafale Trzaskowskim i nie jest to krytyka, to wypada się z towarzyskiego obiegu i nie jest się już tak cenionym i lubianym.

06.08.2018

Czyta się kilka minut

Fot. Maciej Zienkiewicz dla TP /
Fot. Maciej Zienkiewicz dla TP /

Ale muszę chyba, bo nie wytrzymam dłużej. Na wstępie jednak chętnie podeprę się cudzym słowem, zawsze to raźniej we dwie niż samej. Patrycja Pustkowiak, pisarka, w niedawnym wywiadzie dla „Tygodnika” powiedziała o tym, dlaczego w powieści „Maszkaron” podśmiewuje się nieco ze swoich lewicowych koleżanek i kolegów, którzy z niespecjalnie skrywaną niechęcią spoglądają na polską klasę średnią. „Nie rozumiem, czemu uciekanie na grodzone deweloperskie osiedla na obrzeżach miasta jest większym obciachem niż zamykanie się w 200-letniej kamienicy otoczonej starymi drzewami” – mówi, dodając, że śmieje się z tych, co „widzą potrzebę fraternizacji z mieszaną strukturą społeczną, której nigdy nie widzieli z bliska”. W tym jakże smacznym wywiadzie dużo więcej jest o hipokryzji, zachęcam do lektury.

Teraz zaś w związku z hipokryzją przejdę płynnie do Rafała Trzaskowskiego, który dla wielu naszych kolegów i koleżanek jest kandydatem nie do zaakceptowania z powodów podobnych, dla których zbyt trudne do zniesienia byłoby mieszkanie w miasteczku Wilanów, w otoczeniu neoliberalnych niewrażliwych złogów postbalcerowiczowskich, z irokezem na głowie i beemką w garażu. Mam bowiem wrażenie, że dla wielu z nich to, jak bardzo Trzaskowskiego nie znoszą, jest czymś w rodzaju rozszerzonego ojcobójstwa, które nazwałabym w nowoczesnej nomenklaturze głębokim samozaoraniem. Pamiętny tekst o książkach Morina i srogim Geremku, napisany na fejsbuku przez Trzaskowskiego, dał rezonans, jakby Trzaskowski przyznał się do polowania na foki na Helu, wspierania ISIS albo skrywanej przyjaźni z Jackiem Kurskim. Oczywiście pomna jestem przestróg kierowanych przez Michała Olszewskiego w „Wyborczej” do tych, co jak ja większe zagrożenie widzą w Jakim niźli w Trzaskowskim, żeby swoim ględzeniem nie kneblować ust dziennikarzom opozycyjnych mediów, którzy patrzą na ręce opozycji – ale nie do końca jednak pojmuję satysfakcję, z jaką ludzie jadą po Trzaskowskim.

W reportażu o kandydacie PO na prezydenta Warszawy, który ukazał się w „Dużym Formacie”, Trzaskowski pytany przez dziennikarzy, co teraz czyta, mówi: „Dziesięć książek jednocześnie. Ostatnio reportaże o pracy, kryminały, literaturę amerykańską, ale tego nie piszcie, bo dostanę łomot” i dodaje w tym kontekście: „Muszę się pilnować, jak mówię o sobie”.

I oczywistym jest, że łomot, którego się boi Trzaskowski, to nie ten na prawicowych forach. Nas się boi – tych, o których mówiła w wywiadzie Pustkowiak. Ów łomot pozwalam sobie nazywać samozaoraniem lewicowych elit, bo jest on emanacją jakiejś coraz mniej zrozumiałej dla mnie potrzeby zaprzeczania swojej własnej pozycji społecznej i oddawania pola na rzecz podszytego hipokryzją podlizu wobec domniemanych mniej lub bardziej grup uciśnionych. Nie kwestionując, rzecz jasna, istnienia różnego rodzaju grup wykluczonych, mam poczucie, że stopień umizgiwania się do nich, jaki stosuje się ostatnio w polskiej publicystyce po stronie opozycyjnej, leci w kosmos. Oto kandydat na prezydenta stolicy uprasza dziennikarzy „GW” o niepisanie, że czyta książki, oraz nie pozwala, by gdziekolwiek wokół niego rozbrzmiewał jazz, bo jako ujawniony syn jazzmana mógłby mieć kłopoty z suwerenem, który przecież woli Sławomira i Zenka Martyniuka. Komentatorzy domagają się od Trzaskowskiego społecznego słuchu, albowiem jego pochodzenie i wykształcenie ponoć miały go stępić – by istnieć w polityce, trzeba dziś grać z Zenkiem, a nie, że tak powiem, z Komedą. Vox populi, vox Dei, jak rzekł Jarosław Kaczyński, komentując sprawę odebrania premii ministrom rządu Beaty Szydło.

Może strategia coraz bardziej obleśnych umizgów do „wykluczonych”, widzenia prawdziwego życia jeno w „busie do Lublina” miast w Miasteczku Wilanów, którego rozmemłani neoliberalizmem mieszkańcy są wyłącznie cieniami prawdziwego czerstwego istnienia, jest świetna i wkrótce tak doceniony przez lewicową wrażliwość lud odda masowo głos na Jana Śpiewaka, a Warszawa zakwitnie jak róże w parku Ujazdowskim. Acz wątpię. Ci, którym się tak podlizujemy, gardzą nami przez to jeszcze bardziej – czemu nie mieliby gardzić, skoro sami sobie zaprzeczamy i kwestionujemy nasze prawo do brania udziału w życiu społecznym?

Swoją drogą: Jarosław Kaczyński, inteligent z Żoliborza, który zasuwa suwerenowi Kornela Ujejskiego i każe się głowić nad tym, jacy to „inni szatani byli czynni”, wzbudza szacunek, Trzaskowski ze swoim Morinem i srogim Geremkiem budzi śmiech i politowanie. Jak mawiał jeden z ojców taktyki samozaorania, „byliśmy głupi”. Co gorsza, najpewniej głupi umrzemy. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarka i dziennikarka, wcześniej także liderka kobiecego zespołu rockowego „Andy”. Dotychczas wydała dwie powieści: „Disko” (2012) i „Górę Tajget” (2016). W 2017 r. wydała książkę „Damy, dziewuchy, dziewczyny. Historia w spódnicy”. Wraz z Agnieszką… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 33/2018