Powyborcze niepokoje

Mimo wygranej Dudy w obozie władzy narasta napięcie: nadciąga czas rozliczeń i porachunków. Wynik Trzaskowskiego stał się dla PiS sygnałem alarmowym. Ale i opozycję czekają trudne decyzje.

20.07.2020

Czyta się kilka minut

Rafał Trzaskowski i Borys Budka  podczas spotkania z mieszkańcami Trójmiasta, Gdynia, 17 lipca 2020 r. / KAROLINA MISZTAL / REPORTER
Rafał Trzaskowski i Borys Budka podczas spotkania z mieszkańcami Trójmiasta, Gdynia, 17 lipca 2020 r. / KAROLINA MISZTAL / REPORTER

Takiego wyścigu jeszcze w historii polskich wyborów prezydenckich nie było. Andrzej Duda otrzymał 10,4 mln głosów, a przegrany Rafał Trzaskowski 10 mln. To drugi i trzeci wynik w historii – obaj ustępują tylko Lechowi Wałęsie (10,6 mln) wybranemu w 1990 r., w zupełnie innej epoce.

Andrzej Duda został prezydentem, bo otrzymał twarde poparcie elektoratu PiS, który wrzucając karty do urn głosował za socjalem, a przeciw LGBT, Niemcom, Żydom i Ukraińcom – przynajmniej tak te wybory propagandowo przedstawiał obóz władzy w TVP. Za to Trzaskowski choć przegrał, to zdecydowanie wyszedł poza elektorat Koalicji Obywatelskiej, stworzonej przez PO. Co po raz pierwszy od pięciu lat wlało nadzieję w serca tych, którzy cierpią, żyjąc w Polsce Kaczyńskiego i Dudy. Nawet jeśli dziś płacą depresją za kilkanaście dni wiary, że to już teraz – to jednak zyskali lidera, z którym wiążą nadzieję na zmianę.

Gowin niewymienialny

W PiS czuć ulgę. Udało się wygrać o włos, w sytuacji, gdy porażka oznaczałaby koniec całej rewolucji Kaczyńskiego. Wystarczy trochę wyobraźni. Załóżmy, że ci wyśmiewani przez obóz władzy „młodzi, wykształceni, z dużych miast” zmobilizowaliby się bardziej. Trzaskowski jako prezydent wetowałby wszystkie ustawy PiS dotyczące kwestii przez ostatnie lata drażliwych politycznie. Na odrzucenie weta PiS nie miałby szans.

Przy sprzeciwie nowego prezydenta PiS nie mógłby dokończyć przejmowania kontroli nad sądami (zwłaszcza że prezydent określa regulamin Sądu Najwyższego). Obóz władzy nie mógłby też przykręcić śruby prywatnym mediom, co zapowiadał Kaczyński, niezadowolony ze sposobu relacjonowania przez nie kampanii wyborczej. Jednocześnie skończyłoby się dofinansowanie dla TVP w formie ustawowej dotacji i PiS musiałby szukać innych sposobów, by płacić za propagandę.

Trzaskowski próbowałby uzyskać znaczący wpływ na politykę zagraniczną i obronną przez prezydenckie Biuro Bezpieczeństwa Narodowego. Narzędzia nacisku? Choćby wstrzymywanie nominacji generalskich. Podobnie z ambasadorami – żaden kandydat rządu nie wyjedzie na placówkę bez zgody prezydenta.

Zły sen prezesa się nie ziści. Wygrana Dudy oznacza, że do końca trwającej kadencji parlamentu rewolucja będzie nadal wykuwana w drodze z Żoliborza na Nowogrodzką. Mimo to w obozie władzy można wyczuć napięcie. Nadciąga bowiem czas rozliczeń i porachunków.

Podczas kampanii PiS prezentował się jako jednolity, dobrze zarządzany obóz, który ma do zaoferowania wyborcom jasną wizję świata. Ale jednolity wcale nie był – i wkrótce się o tym przekonamy. Kaczyński chce się pozbyć Jarosława Gowina, który zablokował wybory korespondencyjne w maju, czym utrudnił reelekcję Dudy. W świecie wartości Kaczyńskiego Gowin po prostu zawiódł w kluczowym momencie.

Szkopuł w tym, że PiS, partia Gowina i formacja Zbigniewa Ziobry mają razem 235 mandatów – ledwie pięć ponad sejmowe minimum. Wyrzucenie Gowina, z którym – jak się szacuje – może wyjść od siedmiu do dziesięciu innych posłów, to wielkie ryzyko.

Tym bardziej że do koalicji nie pali się ani PSL, ani Konfederacja – a takie oferty emisariusze z PiS im składają. Po fatalnym wyniku wyborczym w pierwszej turze (niespełna 2,4 proc.) szef PSL Władysław Kosiniak-Kamysz jest załamany. A to stan, który nie służy podejmowaniu poważnych decyzji. Część ludowców może by i chciała do PiS (były minister rolnictwa Marek Sawicki), ale wielu jest temu przeciwnych. Głównie silna frakcja europosłów, którzy wsparli Trzaskowskiego (dwukrotny kandydat PSL na prezydenta Jarosław Kalinowski, jednokrotny Adam Jarubas oraz potencjalny Krzysztof Hetman).

Prędzej z PiS dogadałby się Paweł Kukiz, który we wspólnym z PSL klubie ma kilkoro posłów, a po wyborach grzmi, że z chłopów wychodzą chłopi i on ma już dość. Tyle że Kukiz jest niesterowalny i domagałby się od Kaczyńskiego realizacji swych postulatów, takich jak okręgi jednomandatowe – o czym PiS nie chce słyszeć.

Konfederacja także nie czuje mięty do Kaczyńskiego, choć z powodów przeciwnych niż PSL. Bo Konfederacja po wyborach kwitnie – procentowo obroniła wynik z wyborów do Sejmu, ale ze względu na wyższą frekwencję w liczbie głosów nieznacznie zyskała (Krzysztofa Bosaka poparło 1,3 mln wyborców).

Konfederaci liczą, że w kolejnych wyborach będą mieć kilkanaście procent i wtedy porozmawiają o wspólnym rządzie z PiS na swoich warunkach. Dlatego dziś nigdzie się nie spieszą; kalkulują, że będą zyskiwać, im dłużej będzie rządził i słabł PiS. Ta kalkulacja ma konkretne przejawy. W minionym tygodniu, gdy głosowany był wniosek Koalicji Obywatelskiej w sprawie odwołania ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, Konfederacja poparła dymisję.

Byle nie Morawiecki

Może się więc skończyć tak, że Kaczyński zagryzie zęby i nadal będzie rządził z Gowinem na pokładzie. Tyle że – jak sygnalizuje Gowin – jego Porozumienie (czy też jego grupka w partii) co bardziej radykalnych pomysłów PiS i ziobrystów nie poprze. Chodzi np. o demontaż samorządów czy nierynkowe próby ingerencji w strukturę własności prywatnych mediów.

Ale nawet taktyczne porozumienie z Gowinem nie uzdrowi sytuacji w PiS. Formację trawi – i coraz wyraźniej pogrąża – brutalna, coraz bardziej otwarta wojna premiera Mateusza Morawieckiego i jego ludzi z sojuszem Zbigniewa Ziobry, Joachima Brudzińskiego, Beaty Szydło i Jacka Kurskiego.

Po kampanii zaczął się wyścig obu frakcji o to, kto lepiej się przysłużył zwycięstwu Dudy. Kurski opowiada buńczucznie w PiS, że dołożył prezydentowi 10 wyborczych punktów – może przesadzać, choć faktem jest, że kilka decydujących o zwycięstwie punktów to jego robota. Morawiecki udowadnia, że to jego tournée po Polsce powiatowej zwiększyło frekwencję i zmobilizowało wyborców w rejonach życzliwych PiS.


Czytaj także: Robert Krasowski: Wybory to kara wymierzana przez lud


To nie jest wyłącznie ambicjonalna rozgrywka dwóch nienawidzących się liderów łasych na splendory. To wojna także o to, czy, jak i kiedy przebudowany będzie rząd. Wiadomo, że rekonstrukcja wisi w powietrzu. Wiadomo, że rząd zostanie odchudzony i ministerstw będzie mniej. Ale kluczowe jest pytanie, czy Kaczyński wymieni premiera. Intensywnie lobbują za tym radykałowie, z Kurskim na czele, który marzy o premierowskim fotelu i zrobi wszystko, by go dostać. Właśnie porządkuje swoje skomplikowane życie osobiste, biorąc kościelny ślub ze swą drugą żoną, z którą żył dotąd tylko na cywilnych dokumentach.

Wybór Morawiecki – Kurski (lub ktoś na jego modłę) to jednocześnie wybór pewnego określonego przez ich poglądy i metody kierunku politycznego. PiS stoi przed decyzją: czy jeszcze bardziej się zradykalizować, ruszając na ostatnie sądy, prywatne media i duże, opozycyjne samorządy, czy też kontynuować linię Morawieckiego, który radykałem nie jest. Posługuje się wprawdzie ostrą retoryką antyopozycyjną, ale to po to, by siebie uwiarygodnić w PiS. Dla Kurskiego i innych radykałów jest farbowanym lisem, który dybie na partię.

Momentem kluczowym może być jesień. To wtedy odbędzie się kongres PiS, na którym Kaczyński może powołać Morawieckiego na wiceprezesa partii i zasugerować, że to jest jego potencjalny następca. Wbrew plotkom to nie znaczy, że Kaczyński ustąpi. To znaczy, że Morawiecki stanie się nietykalny.

– W ataku Kurskiego i całej ekipy radykałów chodzi właśnie o to, żeby Morawiecki nie został namaszczony na wiceprezesa i potencjalnego następcę. Gra na zmianę premiera jest skazana na niepowodzenie. Na razie na pewno Morawiecki pozostanie szefem rządu – twierdzi wpływowy polityk obozu władzy.

Interesy w cieniu igrzysk

Jednak jesienią lub zimą będzie już widać lepiej skutki koronawirusa dla gospodarki, w tym wzrost bezrobocia, spowolniany w tej chwili przez kolejne rządowe tarcze. Jeśli dojdzie do gospodarczego tąpnięcia, przetasowania w rządzie mogą być nieuniknione. Muszą być przecież kozły ofiarne, nowe otwarcia, ucieczki do przodu.

Kurski już rozpoczął jawne ostrzeliwanie pozycji przeciwnika. „Wiadomości” pokazały to, co Kurski rozpowiadał politykom PiS podczas kampanii – że Kancelaria Premiera w ramach informowania społeczeństwa po wybuchu pandemii kupowała reklamy w tytułach krytycznych wobec PiS, np. „Rzeczpospolitej”, „Polityce” oraz „Fakcie”. W świecie Kurskiego i jego sojuszników to nie jest finansowanie niezależnych mediów – bo PiS takich nie potrzebuje. To finansowanie wroga. Czy może być coś gorszego?

W scenariuszu, w którym zabraknie na chleb i Morawiecki zostanie odsunięty, PiS dałby suwerenowi swych radykałów i proponowane przez nich igrzyska. Jakie? Choćby podgrzewanie wojny kulturowej, zwłaszcza wobec osób homoseksualnych, nagonka na „niemieckie” media, a także – co się rozważa w kręgach władzy – wprowadzenie nowych województw, co miałoby pobudzić lokalne animozje.

Igrzyska mają pomóc wygrać wybory za trzy lata. Ale jednocześnie obóz władzy chce zabezpieczyć swoje interesy prawnie i organizacyjnie. Chodzi o zmianę ordynacji wyborczej, która tak zmodyfikuje okręgi, w których wybieramy posłów, że PiS będzie faworyzowany nawet wtedy, gdy jego notowania będą słabsze. Bez względu na wewnętrzne wojny i spory co do politycznego kierunku, PiS wciąż jest formacją niebywale sprawną w zabezpieczaniu własnych interesów – zwłaszcza trwania u władzy.

To Budka jest szefem

Wynik Trzaskowskiego jest jednak dla PiS sygnałem alarmowym: ponad 10 mln głosów sprzeciwu i to w sytuacji, gdy za Dudą stał cały aparat państwa. Premier i ministrowie agitowali na potęgę, opłacając swoje wyjazdy z publicznych pieniędzy. Nieformalnie pomagały spółki Skarbu Państwa. A przede wszystkim TVP, która jak maczuga wymierzała ciosy Trzaskowskiemu i sączyła propagandowe telenowele, łagodzące wpadki Dudy.

Partyjni liderzy na czele z Kaczyńskim doskonale rozumieją, że gdyby to były wybory fair, ich kandydat mógłby przegrać. Dlatego Trzaskowski staje się automatycznie głównym przeciwnikiem PiS. Bez względu na to, czy ludzie głosowali na niego, bo są nim urzeczeni, czy po prostu dlatego, że nienawidzą PiS – pokazał, że ma potencjał masowego mobilizowania wyborców przeciwko Kaczyńskiemu. Takiego polityka nie było po stronie opozycji od czasów Donalda Tuska.

Rzecz jasna, Trzaskowski Tuskiem nie jest. Kampania pokazała jego braki – jest politykiem zachowawczym, unika konfrontacji, nie potrafi narzucać tematów, jest wciąż za słabym mówcą. Ale mimo wszystko prezydent stolicy stał się w ciągu kilku tygodni najpopularniejszym politykiem opozycji. Mówi mi ważny polityk PO zaangażowany w kampanię: – Rafał ma wszystkie papiery, by zostać faktycznym liderem opozycji. Ale musi działać szybko, dopóki ma mocny mandat od wyborców.

Pamiętać należy o jednym: 10 mln głosów nie unieważnia partyjnej hierarchii wewnątrz Platformy, wedle której liderem jest Borys Budka, Trzaskowski zaś jedynie jego zastępcą. To Budka był współautorem misternej operacji wymiany niepopularnej prezydenckiej kandydatki PO Małgorzaty Kidawy-Błońskiej na Trzaskowskiego. Dał mu wolną rękę i usunął się w cień, organizując partyjne zaplecze kampanii.

Kłopot w tym, że ostateczny wynik wyborów jest dla relacji Trzaskowskiego z Budką najgorszy z możliwych. Gdyby Trzaskowski wygrał, wyprowadziłby się do Pałacu Prezydenckiego, a Budka stałby się kandydatem na premiera w wyborach sejmowych w 2023 r. Gdyby Trzaskowski wyraźnie przegrał – wtedy zupełnie by się nie liczył w opozycyjnej układance. A Trzaskowski przegrał, tyle że dostał dużo głosów. To oznacza, że stał się ważniejszy od Budki – w takim układzie ich relacje będą kluczowe dla dalszej sytuacji na scenie politycznej.

Trzaskowski od pierwszych godzin po wyborach był namawiany przez swe otoczenie do budowy nowej formacji po stronie opozycji. Ruchu obywatelskiego, luźnej koalicji rozmaitych środowisk, która mogłaby być początkiem budowy wielonurtowej formacji opozycyjnej. Pytam o to jednego z liderów PO, zwolennika takiego rozwiązania:

– Przecież jednoczyliście się z PSL i SLD w wyborach do Parlamentu Europejskiego rok temu i dostaliście łupnia: PiS wygrał siedmioma punktami. Może to legendarne jednoczenie się opozycji to ślepa uliczka?

– Po pierwsze, chodzi o prawdziwe zjednoczenie, organiczne, programowe. A nie jak w 2019 r. pakt liderów partii, których nie łączyło zbyt wiele poza niechęcią do PiS. Po drugie, wtedy nie mieliśmy takiego polityka jak Trzaskowski. Za nim w drugiej turze po prostu stanęli wyborcy anty-PiS-u o rozmaitych światopoglądach. Trzeba to wykorzystać.

Z jednej strony zadeklarował, że pozostanie prezydentem stolicy. Ale z drugiej zorganizował powyborczy wiec w Gdyni, żeby budować zainteresowanie swym nowym politycznym projektem, który zostanie zaprezentowany 5 września. – Nie wolno nam składać broni – mówił w piątek do zwolenników. – Dlatego podejmuję się stworzenia ruchu obywatelskiego, bo partie nie wystarczą. Stwórzmy ruch obywatelski, który razem z samorządami, z organizacjami pozarządowymi, razem z ośrodkami analitycznymi i razem z ludźmi dobrej woli będzie tworzyć podstawy do tego, żeby bronić społeczeństwa obywatelskiego i wszystkich niezależnych instytucji. Zróbmy to razem!

Jak przekonać urażonych

W nowej formacji zmieściłaby się Platforma, bo potrzebne są jej struktury i pieniądze. Ale po prawdzie formacja Trzaskowskiego byłaby kolejnym etapem ucieczki PO od jej własnego szyldu. Logo przez lata kojarzące się z politycznym sukcesem od pięciu lat jest symbolem klęski i szans na zmianę nie widać. Niepopularne decyzje Platformy – podwyższenie wieku emerytalnego, krytyka 500 plus – wciąż są ważnym elementem kształtującym scenę polityczną. A PiS robi wiele, by zohydzić opozycję, i TVP jest pod tym względem niezastąpiona.

W Platformie narasta świadomość koniecznych zmian. Bardzo wyraźnym, absolutnie świadomym założeniem kampanii Trzaskowskiego było ukrycie szyldu PO. Trzaskowski nie dość, że prezentowany był jak człowiek bez politycznej przeszłości, to w dodatku niemal jak kandydat obywatelski, odległy od partii. Widowiskowy dowód na to, że sama Platforma nie wierzyła w wygraną pod własną flagą.


Czytaj także: Paweł Bravo: Jesteśmy gdzieś pośrodku


W tej nowej formule Budka i jego Platforma byłby tylko jednym z elementów. Dla polityka tak ambitnego i pragnącego poklasku jak obecny szef partii może to być trudne do zaakceptowania.

– Wszystko układa się dobrze. Nie ma mowy o konflikcie. Będą blisko współpracować przy przebudowie Koalicji Obywatelskiej – twierdzi jeden ze sztabowców Trzaskowskiego. Budka był razem z Trzaskowskim na wiecu w Gdyni i także przemawiał, co miało być jasnym dowodem na to, że grają w tandemie.

Na razie do współpracy nie pali się główny i naturalny kandydat, czyli Szymon Hołownia. Co więcej, między nim a ludźmi Trzaskowskiego czuć ogromne, negatywne emocje. Hołownia jest sfrustrowany porażką i wbrew oczekiwaniom Platformy nie pomógł Trzaskowskiemu w starciu z Dudą. Dlatego w PO mówią dziś o nim używając głównie epitetów. A on im odpłaca pięknym za nadobne. To nie buduje atmosfery do współpracy.

Czas co prawda leczy rany, ale jeśli Trzaskowski chce zachować część wyborczych emocji i sympatii wyborców, czasu ma niewiele. – Na razie nic nie będzie ze współpracy z Hołownią. Jesteśmy na kursie kolizyjnym – mówi wpływowy polityk Platformy.

Pytam go: – Podobno Hołownia chciałby utworzyć w Sejmie koło swego ruchu. Czyli będzie rekrutował posłów. – Jeśli nam ich zabierze, będzie otwarta wojna – słyszę w odpowiedzi.

Kosiniak-Kamysz nie pali się do rządzenia z Kaczyńskim, ale i z Trzaskowskim mu nie po drodze. Nadal wierzy w trzecią drogę, choć po wyborach jego wiara znacznie osłabła.

Lewica nie bardzo wie, dokąd zmierza. Formacja jest podzielona, liderzy wchodzącej w skład klubu partii Razem zapadli się pod ziemię jeszcze podczas kampanii, gdy wyszło na jaw, że inkasowali po 20 tys. zł miesięcznie z zasilanej publicznym groszem kasy partii. Większość wpłacali potem na fundusz wyborczy Lewicy, ale zgrzyt pozostał. – Tak, tworząc nową formację, będzie łowić także na akwenach lewicy – mówi mój rozmówca z otoczenia Trzaskowskiego.

Drogą Tuska

Trzaskowski nigdy nie chciał być partyjnym liderem, ale w PO słychać, że może nie mieć wyjścia, jeśli opozycja chce wygrać z PiS w 2023 r. Wybory prezydenckie pokazały – i dotarło to do Platformy – że wyborcy wciąż masowo nie odrzucają rządów PiS. – Po prostu tych, którzy nie chcą PiS, jest jeszcze za mało i trzeba do nich dotrzeć przez trzy lata, które pozostały do wyborów parlamentarnych – przekonuje jeden z twórców kampanii.

PiS niewątpliwie zdaje sobie sprawę, że kolejne zwycięstwo łatwe nie będzie, stąd wspomniane plany zmian w ordynacji, które faworyzowałyby duże formacje. W takich okolicznościach opozycja może być zmuszona do konsolidacji, a Trzaskowski ma szansę stać się jej twarzą. Prezydent stolicy może być kandydatem na premiera w 2023 r., jeśli odrobi pewną lekcję: Tusk przegrał prezydenturę w 2005 r., by dwa lata później wygrać wybory do Sejmu. I zdominował polską politykę na siedem lat, bijąc Kaczyńskiego niezliczoną ilość razy. ©

Autor jest dziennikarzem Onet.pl, stale współpracuje z „TP”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz Onetu, wcześniej związany z redakcjami „Rzeczpospolitej”, „Newsweeka”, „Wprost” i „Tygodnika Powszechnego”. Zdobywca Nagrody Dziennikarskiej Grand Press 2018 za opublikowany w „Tygodniku Powszechnym” artykuł „Państwo prywatnej zemsty”. Laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 30/2020