Incydent w Bydgoszczy. Wiele trudnych pytań

Wstępna identyfikacja szczątków obiektu znalezionego pod koniec kwietnia pod Bydgoszczą jako rosyjskiego pocisku nie zamyka tej przedziwnej sprawy. Mnożą się kolejne pytania. Dla rządu i wojska coraz trudniejsze.

10.05.2023

Czyta się kilka minut

Żołnierze i policjanci poszukują resztek obiektu w lesie pod Bydgoszczą, 27 kwietnia 2023 / Tomasz Czachorowski/Polska Press/East News

To była rosyjska rakieta – tak wedle dziennikarzy RMF FM brzmią wstępne ustalenia ekspertów Instytutu Technicznego Wojsk Lotniczych, którzy na zlecenie prokuratury przebadali znalezione szczątki. Wyniki ekspertyzy nie są zaskoczeniem. Odnaleziony pocisk manewrujący CH-55 nie eksplodował, a jedynie rozpadł się po zderzeniu z ziemią, zachowało się więc dostatecznie dużo jego fragmentów umożliwiających łatwą identyfikację (w tym napisy i oznaczenia po rosyjsku).

Już wcześniej wojskowi nieoficjalnie sygnalizowali, że pocisk pochodził najpewniej z arsenału Federacji Rosyjskiej, a wyprodukowany został w połowie lat 80. XX wieku. Pod koniec kwietnia premier Mateusz Morawiecki zdradził nawet, że wedle wszelkiego prawdopodobieństwa obiekt naruszył polską przestrzeń powietrzną 16 grudnia ubiegłego roku, kiedy to Rosja wystrzeliła w kierunku Ukrainy około 70 rakiet wycelowanych w tamtejszą infrastrukturę krytyczną – w tym właśnie pociski manewrujące rodziny CH-55.


Marek RABIJ: Każda kolejna informacja w tej sprawie każe stawiać wojsku i rządowi nowe pytania. Przede wszystkim: czy polska obrona powietrzna nie poradziła sobie z obiektem, który mógł przenosić ładunek jądrowy? >>>>


Wedle najczęściej przywoływanej hipotezy, jedna z rakiet odpalonych z samolotu operującego z okolic Smoleńska miała awarię systemu naprowadzania, zboczyła z kursu, doleciała aż 300 km za polsko-białoruską granicę i spadła – na szczęście – na tereny niezamieszkane. W końcowej fazie lotu pocisk poruszał się kilkadziesiąt metrów nad ziemią z prędkością samolotu odrzutowego i właśnie to miało sprawić, że polska obrona przeciwpowietrzna, wcześniej postawiona w stan gotowości (premier mówił, że 16 grudnia „poderwano” polskie i NATO-wskie pary dyżurnych myśliwców) miała stracić go z oczu. Szczątki w lesie znaleziono przypadkowo dopiero 22 kwietnia.

Wiadomo, że część rakiet CH-55 wystrzelonych 16 grudnia nie miała ładunków wybuchowych. Były wabikami, które miały skupić na sobie uwagę ukraińskiej obrony powietrznej i ułatwić dotarcie do celów uzbrojonych pocisków. Obiekt znaleziony pod Bydgoszczą nie eksplodował, możliwe więc, że był właśnie jednym z tych pocisków, których zadaniem było odwrócenie uwagi ukraińskich przeciwlotników od groźniejszych celów.

W tej sprawie eksperci Instytutu Technicznego Wojsk Lotniczych nie zajęli jeszcze – jak wynika z informacji RMF – jednoznacznego stanowiska. Równie prawdopodobnym wytłumaczeniem może być jednak kolejna usterka, tym razem detonatora. Analitycy wojskowi szacują, że awaryjność rosyjskich rakiet i pocisków manewrujących oscyluje w przedziale 20-30 proc., czyli znacząco przewyższa średnią dla podobnego uzbrojenia używanego przez armie NATO (ok. 4-5 proc.). Nie da się również wykluczyć, że po zejściu rakiety z kursu zadziałał wbudowany system bezpieczeństwa, który rozbroił detonator. 

Z informacji, do których dotarli dziennikarze RMF, wynika jednak i to, że wojsko nie zawiadomiło prokuratury o naruszeniu polskiej przestrzeni powietrznej, choć na mundurowych spoczywał taki obowiązek. O incydencie nie poinformowano nawet premiera. Zawiadomienie miało trafić do prokuratury dopiero pod koniec kwietnia, prawdopodobnie już po tym, kiedy odnalezienie szczątków rakiety CH-55 w lesie zgłosił policji jeden z okolicznych mieszkańców i problemu nie dało się dłużej nie dostrzegać.

Jeszcze bardziej szokująco brzmią ustalenia dziennikarzy RMF, z których wynika, że poszukiwania pocisku, który wojsko miało stracić z oczu dopiero kilkadziesiąt sekund przed uderzeniem w ziemię, przerwano już po kilku dniach, mimo że obszar do przeszukania nie był ani duży, ani wymagający. Zakończono je rzekomo z powodu... bardzo trudnych warunków atmosferycznych. Wszystko to razem każe zapytać, czy wojsko po prostu zlekceważyło incydent, czy raczej próbowało go zatuszować. A jeśli prawdziwa jest druga odpowiedź, to co takiego próbowano ukryć przed polską opinią publiczną nieco ponad miesiąc po tragicznym wypadku w Przewodowie, gdzie rakieta ukraińskiej obrony przeciwpowietrznej zabiła dwóch polskich obywateli?

Wśród wielu możliwych wyjaśnień jest i to, które łączy podbydgoski incydent z sąsiedztwem lotniska wykorzystywanego przez Wojskowe Zakłady Lotnicze w Bydgoszczy. Zakład ten, należący do Polskiej Grupy Zbrojeniowej, od lat zajmuje się nie tylko serwisowaniem maszyn eksploatowanych przez polskie lotnictwo. Tutaj dokonywano także wielu przeróbek, które m.in. pozwoliły na uzbrojenie poradzieckich samolotów w nowoczesne pociski używane w szeregach NATO.

Ukraińskie lotnictwo, wyposażone jak do tej pory wyłącznie w maszyny produkcji radzieckiej, od kilku miesięcy również wykorzystuje, do tego z dużym powodzeniem, zachodnie uzbrojenie. W sierpniu ubiegłego roku Pentagon potwierdził, że samoloty MIG-29 z żółtym tryzubem na ogonie atakują rosyjskie cele naziemne amerykańskimi pociskami AGM-88 HARM zaprojektowanymi do niszczenia stacji radiolokacyjnych. Rakiet tej rodziny użyto m.in. w lutym tego roku w brawurowym ataku na lotnisko w okupowanym przez Rosję Berdiańsku. Jest niemal pewne, że przed 24 lutego 2022 roku ukraińskie lotnictwo nie dysponowało ani AGM-88 HARM, ani samolotami zdolnymi do wykorzystania tego typu uzbrojenia (poza odpowiednim podwieszeniem niezbędne są także zmiany w oprogramowaniu radaru pokładowego i w systemie naprowadzania).

Wiadomo też, że poza USA – dokąd w celach treningowych trafiło po rozpadzie bloku wschodniego co najmniej kilka rosyjskich maszyn, następnie przerobionych pod kątem współpracy z US Air Force – jedynym ośrodkiem, w którym dokonywano tego typu modyfikacji, były właśnie Wojskowe Zakłady Lotnicze w Bydgoszczy.

Nieuzbrojona rakieta, która spadła kilkanaście kilometrów od ich lotniska, mogłaby być zatem również rodzajem komunikatu ostrzegawczego dla Polski. Ale to na razie tylko sensacyjna hipoteza.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Historyk starożytności, który od badań nad dziejami społeczno–gospodarczymi miast południa Italii przeszedł do studiów nad mechanizmami globalizacji. Interesuje się zwłaszcza relacjami ekonomicznymi tzw. Zachodu i Azji oraz wpływem globalizacji na życie… więcej