Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Rakieta CH-55, której szczątki znaleziono pod koniec kwietnia w lesie opodal Bydgoszczy, zapewne nie miała ładunku wybuchowego. Szkody, jakie spowodowała, nie ograniczają się jednak do płytkiego leja i kilku złamanych drzew. Incydent doprowadził do znacznie groźniejszej eksplozji: w relacjach między armią a rządem. Najpewniej nie pozostanie też bez wpływu na zaufanie społeczeństwa do wojska.
Winę za to, że potencjalnie śmiercionośny obiekt przeleciał ok. 300 kilometrów w polskiej przestrzeni powietrznej, a potem jeszcze przeleżał pięć miesięcy w krzakach, szef resortu obrony Mariusz Błaszczak zrzucił na dowódcę operacyjnego Wojska Polskiego, gen. Tomasza Piotrowskiego. Zdaniem ministra, Centrum Operacji Powietrznych, do którego należało monitorowanie lotu rosyjskiego pocisku, nie złamało wojskowych procedur. Najsłabszym ogniwem, który doprowadził do przerwania łańcucha procesu decyzyjnego, miał być właśnie Piotrowski, który nie poinformował na czas cywilnych zwierzchników o zagrożeniu. Wedle informacji Onetu, minister obrony zażądał jego dymisji. Oczekuje też złożenia rezygnacji od szefa sztabu generalnego, gen. Rajmunda Andrzejczaka.
Mariusz Błaszczak nie ma sobie w tej sprawie nic do zarzucenia. Z oburzeniem odrzuca sugestie, jakoby to on nakazał wstrzymać poszukiwania szczątków obiektu (zakończono je już po trzech dniach). W jego opowieści jest więc zły generał, oddani ojczyźnie szeregowi żołnierze i politycy wzorowo realizujący cywilną kontrolę nad armią. Brakuje za to choćby słowa wyjaśnienia, jak to możliwe, że nad państwem budującym właśnie – wedle słów samego Błaszczaka – najsilniejszą armię lądową Europy, stara rosyjska rakieta fruwa sobie niczym nie niepokojona. A gdy w końcu sama spada, nikt jej nie szuka.
W tym roku budżetowe i pozabudżetowe wydatki na obronę zbliżą się do 150 mld zł, zainwestujemy zatem więcej w armię i sprzęt dla niej niż w ochronę zdrowia 38 mln obywateli. Podbydgoską kompromitację można uznać za argument dla dalszego dozbrajania wojska kosztem innych sfer życia publicznego, bądź przeciwnie – za dowód na to, że w tym worku w kolorze moro da się utopić każdą sumę.
Ciekawe, kto zdaniem Błaszczaka będzie winny, kiedy okaże się, że po Bydgoszczy Polacy stracą entuzjazm do budowania z ich podatków najsilniejszej armii lądowej Europy.