Imperialne ciastka

Business as usual – zapewnił Królewski Bank Szkocji w komunikacie wydanym jeszcze zanim premier Cameron zdążył skomentować negatywny wynik referendum.

23.09.2014

Czyta się kilka minut

Shortbread (przepis na końcu tekstu) / Fot. Paweł Bravo
Shortbread (przepis na końcu tekstu) / Fot. Paweł Bravo

Business as usual – zapewnił Królewski Bank Szkocji w komunikacie wydanym jeszcze zanim premier Cameron zdążył skomentować negatywny wynik referendum. Bezbłędna wyspiarska flegma: przecież o mały włos nie rozpadło im się państwo, a bank jeszcze dwa dni wcześniej publicznie zapewniał ciułaczy, że w razie czego jest w całości przygotowany, by szybko przenieść siedzibę do Anglii.

Chociaż w sumie to zdążyli się przyzwyczaić, że co rusz ubywa im terytorium. Wisiała kiedyś u mnie w ramkach zdobna lista składników na „Imperialny pudding” nadwornego kucharza, niejakiego Cedarda, ogłoszona za łaskawym pozwoleniem Króla jegomości. A więc rodzynki trojga rodzajów z Australii i Afryki Południowej, pięć uncji kanadyjskich jabłek, łój wołowy i biała mąka z Anglii, cukier trzcinowy z Gujany, cejloński cynamon, goździki z Zanzibaru, brandy z Palestyny, jamajski rum, piwo z Walii lub Szkocji. Była to ulotka wydrukowana w latach 20. przez „Empire Marketing Board”, pierwszą w dziejach nowoczesnej reklamy szeroko zakrojoną kampanię konsumencką, która miała namawiać Brytyjczyków do kupowania produktów z ziem należących do Imperium.

Piękne, w stylu art déco plakaty zachwalały herbatę z Indii, kakao z Ghany, baraninę z Nowej Zelandii, bekon z Kanady, banany z Jamajki, ananasy z Fidżi, tytoń z Rodezji. Zatrudnieni przy kampanii czołowi filmowcy napełniali widza również dumą z produkcji manganu w Afryce Południowej i azbestu na Cyprze. Coś jak nasze endeckie „Swój do swojego po swoje”, tylko że szło nie o lepszy utarg drogerii w Pcimiu, lecz obrót w ramach tak szerokich, że aż trudno określić to mianem protekcjonizmu.

W niecałe sto lat później satyryczna gazeta „The Onion” wylicza, że biorąc pod uwagę obecne trendy, do 2050 r. władza monarchy będzie się rozciągać na obszarze ośmiu akrów wokół pałacu Buckingham. Ja tymczasem, wyszukując w internecie tamte plakaty, nie mogę się uwolnić od myśli, że nic tak dobrze nie poszerzało horyzontów kulinarnych jak porządne, rozległe imperium.

Nie, nie każde. Sam pamiętam jeszcze doskonale sowiecką karykaturę kolonialnego towaru, czyli pokraczne pomarańcze od Fidela, twarde jak żwir afgańskie rodzynki i zalatujące zgniłym sianem wióry hańbiące miano gruzińskiej herbaty. Co innego imperia skupione, wzorem Rzymian, tylko na sprawnym ściąganiu podatków i rekruta, co najlepiej się udaje, gdy pozostawia się na miejscu business as usual, a metropolia trochę narzuca, ale i trochę wchłania wzorce, zwyczaje i zapachy.

Nic nie przebije w kosmopolitycznym rozmachu Brytyjczyków, ale bliższe naszemu sercu Austro-Węgry mają zasługi w mieszaniu linii obyczaju i smaku na bardziej równej stopie. W niewielu, za to trwałych przypadkach zaowocowało to dwu- czy wręcz trzygłowymi tożsamościami, o jakich marzą dziś nadaremno brukselscy federaliści. I jeśli gdzieś widać jakiś pożytek – taki czysto ludzki, przyziemny – z niezbyt dziś udanego europejskiego projektu, to w tych miejscach, gdzie przywrócono przestrzeń życiową paru austro-węgierskim ostańcom.

Na pograniczu włosko-słoweńskim, w okolicach Gorycji, pod austriackim baldachimem żywioł romański ściska się ze słowiańskim bez resentymentu i głupiej, pompowanej politycznie rywalizacji. Tam w szalenie dziś modnych, awangardowych w swym tradycjonalizmie winnicach Krasu i Collio zasiądziecie do stołu z winiarzem, który z robotnikami rozmawia po słoweńsku, a na pytanie, kim się czuje, odpowie, że jego pradziadek przyjechał tu spod Wiednia, a teraz tak się złożyło, że jego dom stoi na terytorium podległym formalnie Rzymowi. Rzym jest zresztą daleko, niemal na drugiej półkuli i o wiele ważniejsza jest pamięć, że kiedyś rządziła tu Wenecja.

Tam do talerza wędlin, zrobionych wedle najlepszych wzorców padańskich, podadzą ci, bez pytania, kren, czyli chrzan, skądinąd jedyne po włosku słowo z dziedziny życia codziennego na literę k. Jak czkawka po XX wieku odbijają się niekiedy absurdalne, toczone w stolicach spory, czy z nazwy winorośli malvasia istrana wyrzucić przymiotnik wskazujący, że kiedyś Istria była własnością Włoch, co może drażnić słoweńskich narodowców (o ile są takowi). Węgrzy już wymusili usunięcie słowa tocai z nazwy innego lokalnego szczepu. Ale miejscowi i tak wiedzą swoje, trudno ich sprowokować do etnicznych bulgotów. W odróżnieniu od prawie połowy Szkotów śniących o niezawisłości, wracają w myślach do czasów Najjaśniejszego Pana i pilnują business as usual.


Gdyby mnie kto chciał zatrudnić w Brukseli do pisania broszur z przepisami na desery nowego imperium, zacząłbym od wariacji na temat szkockich ciastek maślanych shortbread. 200 g mąki kasztanowej (np. włoskiej) mieszamy z 25 g kakao i 80 g cukru trzcinowego (z byłej kolonii francuskiej), ucieramy z 220 g masła (może być irlandzkie) pokrojonego w kosteczkę i zaprawionego łyżeczką grubej soli z angielskiego Maldon. Wbijamy żółtko z polskiego jajka, łyżeczkę ekstraktu waniliowego, dalej wyrabiamy i dodajemy 50 g posiekanej gorzkiej czekolady. Po wyrobieniu formujemy wałki o średnicy 4 cm, wstawiamy do lodówki. Po pół godzinie kroimy na plasterki o grubości 1 cm, obtaczamy od góry w trzcinowym cukrze, pieczemy w 170 stopniach przez 10 minut (sprzęt AGD, wiadomo: niemiecki). Zostawiamy w spokoju do wystudzenia, aż stężeją. Nie wolno zapomnieć o soli, to ona stanowi o niezwykłości ciastek.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 39/2014