Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Radosław Śmigulski jest kolejnym dyrektorem instytucji kultury, który został przyniesiony w teczce i wybrany w ramach ręcznie sterowanej demokracji.
Minister Piotr Gliński, mając do wyboru dwoje kandydatów wskazanych przez komisję konkursową, Śmigulskiego i Izabelę Kiszkę-Hoflik, postawił na politycznie sprawdzonego figuranta, w najlepszym razie – technokratę, a nie na profesjonalistkę związaną z Instytutem od samych jego początków i mającą znacznie większe poparcie środowiska. Gwoli ścisłości, Kiszka-Hoflik traktowana była przez lwią część filmowców jako tzw. mniejsze zło, bo swojego kandydata środowisko nie zgłosiło do konkursu, bojkotując poprzedzające go wydarzenia, czyli bezprawne odwołanie poprzedniej dyrektor.
Jedną z najważniejszych funkcji w kulturze sprawował będzie urzędnik nazywany „człowiekiem Mateusza Morawieckiego”. Można dziś dywagować, ile zostanie w polskim kinie wolności, ile różnorodności, ile zachęt podatkowych. Niestety, najbardziej realny scenariusz zakłada przede wszystkim politykę kulturalną opartą na odwecie, najlepiej znaną pod hasłem „TKM”, a więc „nasi” ludzie, „nasze” tematy. I jeśli nawet nie zaleje nas kino z partyjnego rozdzielnika, to filmowcy – który to już raz w naszej historii? – będą zmuszani układać się z kimś, komu za grosz nie ufają. ©