I po co taki Kazik

Kiedyś śpiewał, że bardziej wiarygodny jest artysta głodny. Miał rację. Teraz jest syty uwielbieniem fanów, imponującym dorobkiem, wynikami sprzedaży. Potwierdza to wydany właśnie album „Wstyd”.

31.10.2016

Czyta się kilka minut

Kazik na święcie ulicy Ząbkowskiej, Warszawa, wrzesień 2016 r. / Fot. Andrzej Stawiński / REPORTER
Kazik na święcie ulicy Ząbkowskiej, Warszawa, wrzesień 2016 r. / Fot. Andrzej Stawiński / REPORTER

Jak co roku, jesień w polskich miastach przybiera pomarańczową barwę. Słupy, mury i gabloty zdobią plakaty w charakterystycznym ciepłym kolorze. To Kazik Staszewski i zespół Kult znów ruszyli w Polskę. W trasę zapewniającą te same piosenki, tej samej publiczności, o tej samej porze roku. Jak w zegarku. Zebrani nie muszą się nawet upominać o bisy, bo je również zaplanowano. Wiadomo więc, że bisy będą. Znajdą się wśród nich: „Polska”, „Wolność” i „Krew Boga”. I nikomu to nie przeszkadza. Nikomu to nie wadzi. Jest tłoczno, jest wesoło, jest jak zawsze. W końcu to pomarańczowa trasa, a nie pomarańczowa rewolucja.

Uśpiony Kult

A jednak szkoda, że Kazik Staszewski od lat zajmuje się już jedynie obsługiwaniem swojej najwierniejszej publiczności. Z pewnością robi to najlepiej, jak potrafi. W zamian ma pewną platynę i pełną Stodołę. O tej pierwszej usłyszymy pewnie lada moment, bo na sklepowe półki trafił „Wstyd” – nowy album Kultu. Choć świetna okładka przyciąga wzrok, a w tekstach piosenek pełno jest polityki, wokół płyty nie toczy się żadna dyskusja, żaden spór. Ot, kolejne wydawnictwo Staszewskiego, które trzeba odnotować pobieżną notką na portalu internetowym, bo szkoda byłoby stracić te kilka tysięcy odsłon. W rezultacie ostatnie recenzje Kultu zawierają oceny wyraziste jak poglądy sejmowej opozycji. Nikt nie chce wkurzać pomarańczowej armii, a z drugiej strony konia z rzędem temu, kto znajdzie coś wartego uwagi w biesiadnym, tekstowo bezpłciowym „Madrycie” promującym tegoroczne wydawnictwo. Tym bardziej, jeśli taki utwór wychodzi spod ręki jednego z najciekawszych twórców rodzimej popkultury. Artysty, który na własne życzenie wylądował na wygodnym marginesie.

Staszewski jest na polskiej scenie bytem osobnym. Artystą funkcjonującym głównie w odniesieniu do własnej twórczości. W kombatanckich debatach o punk rocku zazwyczaj sprowadza się go do roli przypisu. W mitach założycielskich polskiego rapu pełni rolę ciekawostki. A przecież wystarczy przypomnieć sobie dziesięciolatków powtarzających wersy „12 groszy”, by przestać się dziwić popularnością rapu w podstawówkach. Za jego sprawą na grunt polskiego punka przeszczepiono też wpływy Wire, Public Image Ltd., The Pop Group czy The Jesus And Mary Chain. W tym braku Kazika jest jednak duża zasługa jego samego. Zawsze lubił się dystansować od środowisk i ruchów. Zwłaszcza gdy te zakładały nie tylko muzyczną, lecz także światopoglądową wspólnotę.

Albumom z ostatnich lat twórczości Staszewskiego warto się przyglądać szczególnie teraz, gdy za sprawą książki Andrzeja Ledera czy Jana Sowy chętniej dyskutujemy o wpływie, jaki na dzisiejsze społeczeństwo miała transformacja. A przecież to właśnie Kazik – chodzący własnymi ścieżkami i impregnowany na zbiorową euforię – mówił najdobitniej o ówczesnych zaniedbaniach i patologiach. O codziennych koszmarach, pobożnych życzeniach i powszechnej hipokryzji. Jako wyborca Korwina-Mikkego i fan The Dead Kennedys okazał się kronikarzem skrojonym pod tę erę niekończących się paradoksów.

Droga

Wydana rok temu biografia Staszewskiego nosi tytuł „Idę tam gdzie idę”. I słusznie. Obierane przez niego ścieżki nigdy nie miały jasnego kierunku i zwrotu. Zawsze kluczył, kręcił się w kółko, meandrował. Próbował trochę tego, trochę tamtego. Nie tylko w kwestiach muzycznych. Jego życiorys też wydaje się trochę czarny, trochę biały. Pozbawiony wielkich opowieści i wyrazistych ocen.

Staszewski pochodzi z rozbitego, ale kochającego domu. Z rodziny, którą dotknęło piekło wojny, ale która nieźle odnalazła się w powojennej rzeczywistości. Zwłaszcza że mogła liczyć na pomoc krewnych z zagranicy, a także na pieniądze, które pozostawił po sobie ojciec zmarły w 1973 r. w Paryżu. Co prawda najbliżsi inaczej wyobrażali sobie przyszłość Kazika, ale też nigdy nie utrudniali mu przesadnie rozwijania życiowej pasji. Jako uczeń Staszewski też był raczej letni. Na studia poszedł, bo wypadało, a poza tym bał się wojska. Gdy na uczelni rozpoczęły się protesty, wziął w nich udział, ale chyba bardziej dla zgrywy niż z głębokich ideowych pobudek.

Sam muzyk zawsze wyłamywał się z kombatanckiej narracji kolegów punkowców. Konsekwentnie odmawiał przyjmowania politycznych odznaczeń, skrytykował film „Beats of Freedom – Zew wolności”, uznając, że wyolbrzymia rolę muzyków w obaleniu PRL-u, a w dokumencie „Jarocin. Po co wolność” przypominał o cenzurze, której poddawały się grające na festiwalu zespoły. Dbał o to, by nie zostać bohaterem mimo woli.

Tym bardziej że polityka nie ekscytowała przesadnie Staszewskiego. Kiedy inni punkowcy kombinowali, jak tu obejść cenzurę i dokopać władzy, dla niego PRL-owscy dygnitarze byli tylko częścią złowrogiego systemu. W tym okresie Kazik pozostawał pod silnym wpływem świadków Jehowy i równą antypatią obdarzał zarówno partię, jak i Kościół. Już na pierwszej płycie Kultu znalazły się takie utwory jak „Krew Boga” czy „Religia wielkiego Babilonu”. W tym drugim słyszymy: „A ja wiem, a ja wiem, on kłamie / I chociaż dawno nie wierzę / To widzę w każdym domu / Religia wielkiego Babilonu”. Biorąc pod uwagę polityczne tło 1987 r., były to dość ryzykowne manifesty.

Jednak to nie antyklerykalizm pierwszych płyt Kultu wydaje się najbardziej kontrowersyjny. Biorąc pod uwagę specyfikę punkowej filozofii, największą odwagą Staszewski wykazał się, pisząc „Do Ani” – podniosłą apostrofę, miłosne wyznanie. W środowisku rekrutującym się z nihilistów skomponowanie takiego utworu było równoznaczne z najgorszym obciachem. A jednak siła tej piosenki jest tak wielka, że do dziś uchodzi ona za jeden z najważniejszych utworów Kultu.

Zlew

Siła „Do Ani” tkwi nie tylko w romantycznym tekście, ale też w potężnym finale utworu. Na pierwszym planie słyszymy głos i trąbkę, które prowadzą dobrze znaną melodię, coś ciekawszego dzieje się jednak w tle. Schowane głęboko gitara i perkusja operują na ogromnym pogłosie. Po latach Kazik tłumaczył, że często słuchał wtedy debiutu The Jesus And Mary Chain – szkockiego zespołu, który wykopał fundament pod niezwykle przestrzenną, oniryczną odmianę rocka zwaną shoegaze. Fakt, że w już latach 80. Staszewski próbował nawiązywać do ich rewolucyjnych pomysłów, świadczy o niezwykłej erudycji młodego artysty. Erudycji i odwadze. I oto kolejny powód, dla którego Kazik przez lata polityką zajmował się mało – znacznie bardziej interesowała go muzyka. Każda muzyka.

Najciekawszą muzycznie okazała się podróż Kazika do Bydgoszczy, gdzie poznał artystów związanych z kultowym klubem Mózg. Wśród nich Jerzego Mazzolla – kompozytora i klarnecistę zainspirowanego dokonaniami jazzowych awangardzistów pokroju Dereka Baileya oraz Evana Parkera. Staszewski nie miał intelektualnego zaplecza, by dyskutować o graficznych partyturach Mózgowców, więc muzycy zdecydowali się pójść na żywioł. W ten sposób Kazik poznał „zlew” – jak bydgoscy artyści nazywali proces improwizacji, w ramach którego tworzone były również teksty utworów. W podobny sposób powstało między innymi „12 groszy”. Muzyk zaskakująco szybko odnalazł się w tym buntowniczym środowisku. Nawet jego daleka od wirtuozerii gra na saksofonie wpisywała się w jego antyakademicką filozofię. Kazik okazał się człowiekiem z Mózgu.

Kronika

Eksperymenty z muzyką współczesnych twórców okazały się niewystarczające. Kazik postanowił zatem sięgnąć do przeszłości. Do swojej rodzinnej historii. Razem z Kultem odświeżył piosenki zostawione przez ojca. Zgrabnie napisane humoreski, obrazki z życia ulicy, momentami nieodległe od utworów Gałczyńskiego. Nic dziwnego, że twórczość tego ostatniego spotkała się ostatecznie z tekstami Stanisława Staszewskiego na płycie „Tata 2”. Sięgnięcie po wiersz „Śmierć poety” kosztowało zresztą Kazika odszkodowanie, które musiał wypłacić Kirze Gałczyńskiej. Na pocieszenie usłyszał, że jego wersja utworu jej ojca była najlepszą, jaką kiedykolwiek słyszała. W promocji twórczości Stanisława Staszewskiego muzykowi pomógł reżyser Jerzy Zalewski, który w 1993 r. nakręcił dokument „Tata Kazika”. Co ciekawe, po latach twórca poprosił Staszewskiego o napisanie utworów na potrzeby filmu „Historia Roja”. Kazik nie zgodził się – uznał, że film jest rozwlekły i nudny.

Choć w rezultacie powyższych działań to o jego ojcu pisano per „bard” czy „poeta”, autorska twórczość syna wydaje się ciekawsza. Podczas gdy Stanisław był niewątpliwie zdolnym epigonem przedwojennych literackich tradycji, jego pierworodny przez lata pozostawał aktualny w treści i formie. Był najbardziej konsekwentnym reporterem polskiej transformacji. Owszem, twórczość Kazika bywała wulgarna i siermiężna, ale tym dokładniej przyklejała się do wulgarnej i siermiężnej Polski tamtych lat. Nawet kiedy bywała infantylna, stawiała trzeźwe diagnozy. Jak na zwolennika partii Korwina-Mikkego zaskakująco mocno atakował egoizm ówczesnych dorobkiewiczów. W uznanym przez ZChN za skandaliczne „Jeszcze Polska” konstatował: „Przedsiębiorcy się bogacą, ale coraz brudniej w kiblach”.

Największy rezonans wzbudziła jednak „Polska” – turpistyczna pocztówka z czasów ustrojowej zmiany, w której Staszewski rozliczał rodaków z hipokryzji, pijaństwa i agresji. Od tego czasu dworzec w Kutnie już zawsze będzie symbolem architektonicznej brzydoty i życiowej beznadziei. I nie zmieni tego nawet przeprowadzony kilka lat temu remont generalny.

Słowo

Wyjątkowość Kazika wynikała z trzeźwości sądów. Kiedy koledzy po fachu upajali się odzyskaną wolnością, on stawiał trudne pytania. Pytał np., po co wolność. Był Stańczykiem w czasach karnawału transformacji. I to dało mu siłę w czasach, kiedy punkowe zespoły traciły paliwo i pomysł na siebie, czego symbolem stała się degrengolada festiwalu w Jarocinie. Staszewski twierdził, że dopiero teraz można rzetelnie wziąć się za krytykę władzy, bo łatwiej śledzić jej poczynania. Rozliczał: Wałęsę z wyborczych obietnic („100 000 000”), Oleksego z podróży do Rosji w czasie czeczeńskiej wojny („Łysy jedzie do Moskwy”) czy Pawlaka z udziału w tzw. nocy teczek („Lewy czerwcowy”). Chociaż nawiązania do wydarzeń politycznych zwykle starzeją się szybko i brzydko, trzeba przynajmniej oddać Kazikowi, że nie dał się zaszufladkować jako bard żadnej ze stron.

Czasem w artykułach o pisarzach o znaczącym dorobku pojawia się zapewnienie, że ludzie mówią ich frazami. Spece od promocji i wielkomiejscy literaturoznawcy przekonują czytelników, że w Polsce mówi się Pilchem czy też Świetlickim. Z pewnością są i tacy, którzy to robią. Na przykład Pilch i Świetlicki. Jeśli jednak szukałbym autorów Polski potransformacyjnej, których słowami przemawiają masy, to wskazałbym raczej na Kazika. Nie tylko ze względu na nieporównywalny zasięg jego piosenek, ale także ich chwytliwą wulgarność i niezwykłe ucho do języka.

A dziś znów usłyszałem „Madryt”. I żałowałem, bo piosenkami tego autora kiedyś się mówiło, a teraz nie ma już o czym gadać. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz i krytyk muzyczny, współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Autor książki „The Dom. Nowojorska bohema na polskim Lower East Side” (2018 r.).

Artykuł pochodzi z numeru TP 45/2016