Hokaina, czyli szaleństwo malarstwa

Prace Jakuba Juliana Ziółkowskiego - rozbuchane, pełne erotyzmu, odniesień do śmierci, czasem przywołują obrazy Boscha lub Arcimbolda.

16.11.2010

Czyta się kilka minut

Jakub Julian Ziółkowski, Bez tytułu, 2010 r. / fot. dzięki uprzejmości artysty / Zachęta /
Jakub Julian Ziółkowski, Bez tytułu, 2010 r. / fot. dzięki uprzejmości artysty / Zachęta /

Malarstwo Jakuba Juliana Ziółkowskiego ciekawi, ale też irytuje, a nawet odrzuca. Dla jednych twórczość 30-latka jest nowym, ożywczym zjawiskiem w polskiej sztuce, dla innych to jedynie przejaw pustej gry formami. Jego obszerny przegląd w warszawskiej Zachęcie pozwala przyjrzeć się artyście, którego prace bywają tak skrajnie oceniane.

Szybko osiągnął sukces. W 2005 roku ukończył krakowską Akademię Sztuk Pięknych. Natychmiast zaopiekowały się nim bardzo dobre i wpływowe galerie, a jego prace trafiły do ważnych prywatnych kolekcji po obu stronach Atlantyku. W ubiegłym roku znalazł się na wystawie "The Generational: Younger than Jesus" w nowojorskim New Museum jako jedna z największych nadziei w nowej światowej sztuce.

Jakuba Ziółkowskiego okrzyknięto jednym z głównych przedstawicieli nowego nurtu: neonadrealizmu. Młody krytyk Kuba Banasiak mówił o jego reprezentantach, że są "zmęczeni rzeczywistością". Podkreślał ich niechęć do poważnych deklaracji ideowych czy politycznych.

Obrazy nowych surrealistów, pełne dziwnych, fantasmagorycznych form, zostały przeciwstawione z jednej strony twórczości krytyczniej lat 90. nicującej rzeczywistość i ujawniającej jej skrywane oblicze, a z drugiej malarstwu Wilhelma Sasnala i innych debiutantów z przełomu XX i XXI wieku, którzy uważnie przyglądali się naszej codzienności. Miały być propozycją sztuki dla młodego pokolenia, które nie pamięta późnego komunizmu i czasów przełomu, ani też nie chce, jak ich starsi koledzy, jedynie zapobiegliwie budować swój dostatek w nowym państwie. Pokolenia, które dorastało w III RP.

Surrealizm

W tych szumnych deklaracjach można widzieć wyłącznie marketingowy zabieg, za którym stoi trafne przeczucie, że tylko wyraziste odróżnienie pomoże w szybkim zaistnieniu w świecie stale poszukującym odmienności. Jednak twórczość Ziółkowskiego, Tymka Borowskiego, Tomasza Kowalskiego, Pawła Śliwińskiego czy starszego od nich Piotra Janasa, jest czymś na tyle wyraziście innym, oryginalnym i wyróżniającym się w naszej sztuce ostatniego dwudziestolecia, że nie można w niej widzieć tylko prostej odpowiedzi na handlowe zapotrzebowanie na zaskakujące i trochę dziwaczne malunki.

W ich obrazach jest element repetycji, powtórzenia, jednak dziś - w czasach rozmaitych powrotów do kolejnych "-izmów" - nie jest to zbyt poważnym i przekonującym zarzutem. Wprawdzie z łatwością można odkryć w ich twórczości rozmaite tropy z przeszłości, zarówno odległej, jak i bliższej naszym czasom. Nie są to wyłącznie odniesienia do tradycji surrealizmu, ale także do takich artystów, jak Roberto Matta czy Arshile Gorky, dla których istotna była twórczość André Massona czy Maxa Ernsta.

Surrealizm był ważnym odniesieniem również dla młodych pokoleń debiutujących po 1945 roku, także w Polsce. Trudno nie przywoływać malarstwa Jerzego Tchórzewskiego czy np. prac na papierze z lat 60. Jana Lebensteina czy Rajmunda Ziemskiego, niedawno przypomnianych w salach tej samej Zachęty. Może nadal jest to żywe i istotne dziedzictwo.

Surrealizm jest również obciążeniem. Nadmiernie upowszechnił się sposób obrazowania wypracowany przez Dalego, Magritte’a i innych. Nadrealiści szybko usadowili się w samym centrum mainstreamu, a stosowane przez nich chwyty zostały przejęte przez kulturę masową oraz reklamę, zbanalizowały się i spowszechniały. Dziś twórczość kolejnych dziedziców tego nurtu bywa uznawana nawet za przejaw kiczu. Nieprzypadkowo Dorota Jarecka, krytykując niedawno w "Gazecie Wyborczej" obrazy Ziółkowskiego, przywołała postać Zbigniewa Beksińskiego, którego płótna pełne są wyobrażeń zbyt oczywistych oraz nachalnych, bliskich tandecie niektórych gier komputerowych i ilustracjom science fiction. Pamięć o tych dziwacznych następcach André Bretona utrudnia spojrzenie na twórczość młodych malarzy, ale też przypomina o losie dzieł, które chciały być tak bardzo rewolucyjne.

Ziółkowski nie chce być rewolucjonistą, nie stroi się też w szaty strapionego dzisiejszymi czasami konserwatysty. W 2008 r. mówił "Tygodnikowi Powszechnemu": "Medium, warsztat, rzemiosło nie jest moim rywalem najeżonym kontekstami historycznymi, ale przyjacielem, którego widzę wtedy, kiedy tego chcę". Korzysta z tego rezerwuaru bardzo swobodnie.

Obrazy-kalambury

Jego wystawę w Zachęcie otwiera "Wielka bitwa pod stołem". To znacznych rozmiarów płótno intryguje i zaciekawia. Setki postaci, niczym ołowiane żołnierzyki maszerują ustawieni w równych szeregach, niektórzy już padli, leżą na ziemi. Między nimi paradują rzędy owadów, ale też można tu odnaleźć tajemnicze figury, obsceniczne monstra, dobrze znane z "Ogrodu rozkoszy ziemskich" i innych płócien Boscha. Cała ta różnorodna menażeria walczy. Szturmuje wazon z kwiatami albo czarny cylinder, oblega stary but. Na niewielkim krześle stoi dowódca, dumnie kierując walką. To tylko zabawki. U góry obrazu zwisa czerwona zasłona, przypominająca kurtynę. Spektakl trwa: to nie prawdziwa bitwa, tylko domowy teatrzyk.

W kilku obrazach z 2009 r. z kości, kawałów mięsa, jakichś starych szmat, zniszczonych, niepotrzebnych przedmiotów i dziesiątków papierosów Ziółkowski konstruuje upiorne, ponure postacie. Na innych płótnach kościotrupy wyprawiają swoje harce. Prace artysty wydają się artystyczną igraszką z przeszłością. Są tu obrazy-

-kalambury niczym z Arcimbolda, który w XVI wieku z roślin, minerałów i rozmaitych przedmiotów układał alegorie i zaskakujące portrety, czy groteskowe przedstawienia bliskie dosadności, a nawet brutalności Otto Dixa portretującego Niemcy czasów Republiki Weimarskiej.

Ziółkowski pokazuje w Zachęcie płótna dopracowane w każdym szczególe, ale też cykl gwaszy, w których - z racji techniki - mniej domówień, za to więcej swobody. To prace rozbuchane, pełne erotyzmu, odniesień do śmierci, ale wszystko zostało podszyte ironią. Nie stroni wreszcie od obsceniczności.

To tylko pokaz malarskiej erudycji? Jeżeli tak, to trzeba przyznać, że imponujący. Nie sprowadzałbym jednak obrazów Ziółkowskiego do zabawy cytatami zaczerpniętymi z różnych epok. Przede wszystkim ucieka on od łatwej estetyzacji. Jeżeli już sięga po rozmaite konwencje, to po chwili je neguje. W pierwszym momencie poszczególne elementy zdają się układać w całość, a po chwili widz bezradnie staje przed jego obrazami. Nie udaje się bowiem stworzyć z nich jednej, koherentnej opowieści.

***

Wiem, że dla niektórych to tylko gra. A gdzie autentyczność, szczerość? - dopytują, zapominając, że sztuka przez całe wieki była sumą doświadczeń poprzedników. Ziółkowski dobrze korzysta z bagażu historii. Pokazuje, jak dawne wyobrażenia straciły swe znaczenia. Ujawnia ich pustkę. Pozostały jedynie emocje, pierwsze odruchy. I jeżeli już proponuje ucieczkę od naszej rzeczywistości, to nie jest to przyjemna, usypiająca wyprawa dla zadowolonych z siebie mieszczan z XXI wieku.

Jakub Julian Ziółkowski. Hokaina, Warszawa, Narodowa Galeria Sztuki "Zachęta", kurator: Hanna Wróblewska, wystawa czynna do 28 listopada 2010 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyk sztuki, dziennikarz, redaktor, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Laureat Nagrody Krytyki Artystycznej im. Jerzego Stajudy za 2013 rok.

Artykuł pochodzi z numeru TP 47/2010