Historia

Mam napisać o Papieżu, ale czuję słabość, niemożliwość, co napisać? Że był wielki? To jakiś absurd, to jakby wszy napisały, że On był wielki. Jest wieczór, 2 kwietnia. W domu położyliśmy się na chwilę, zmęczeni atmosferą tych dni: napęczniałą, żałobną, straszną, narastającą i dziwnie świętą. Oszalałe miasto i nie wiadomo, co jest dziwniejsze: czy ludzie grawitujący do kościołów, tłoczący się wokół nich hipnotycznie, czy hipnoza zakupów w supermarketach.

05.06.2005

Czyta się kilka minut

 /
/

Było coś, czemu nie można się było oprzeć, okazywać cynizmu, spędzić wieczoru gdzieś ze znajomymi, bo wszystko wybuchało, dziecko ryczało i ja płakałam całą drogę w taksówce, nawet nie wiedziałam, dlaczego, ale nabrzmiały do granic niepokój niósł się ulicami i wszystkim, i nie można się było niczym sensownym tu zająć, bo marność, jaką wykazuje materia codzienności w bliskim zestawieniu z takimi wydarzeniami, jest nie do zniesienia, wszystko nagle, wszystko wydaje się kartonowymi dekoracjami, swoją własną żałosną i wypełnioną powietrzem atrapą. I położyliśmy się na chwilę, i obudziły nas syreny, tak rozdzierające, jak nic, co słyszałam w życiu. Nigdy nie czułam się tak bardzo wszą, i nigdy jednocześnie tak realne nie było dla mnie, że jestem człowiekiem, nigdy nie czułam się tak uwikłana w świat. Z klatki schodowej głosy, Papież umarł, umarł? Umarł już. Część obojętnych w czysto informacyjny sposób, część złamanych płaczem. Mam 22 lata i pierwszy raz widziałam, jak się staje, jak ma miejsce historia.

Przeżycie dziwne i straszne, wszystko się przewraca, trzęsie, układa w nowe kształty. Pęka jałowa codzienność, której pędu zdawałoby się nic nie może zakłócić, bo reklamowanie, kupowanie i sprzedawanie nie może ustać ani na chwilę, musi być kupowane i sprzedawane ciągle i ciągle, dni muszą płynąć po to, by mogły zostać nadane nowe odcinki seriali, bo każde zakłócenie w pracy tej doskonałej machiny to miliony, miliardy pieniędzy, które muszą być zarobione. A jednak nie muszą. Na chwilę milkną nieskończenie durne piosenki w radiu. Dopiero w obliczu wydarzeń wielkich i ważnych codzienność jest przez chwilę tym, czym jest naprawdę, kłótnią o żarcie, bzdurą, wielkim perfekcyjnym implantem, czymś tak upiornie żałosnym. Świat dla mnie wygląda tak, jakby człowiek dążył do wyzbycia się wszystkiego, co stanowi o jego człowieczeństwie, i bycia swoją dużo praktyczniejszą i wydajniejszą plastikową imitacją, a gdy umiera Papież, to nagle na chwilę wracają proporcje, wraca na swoje miejsce na co dzień z niego wypchnięta ze względów praktycznych rzeczywistość, to, co jest naprawdę. Mięso, kości, ale też dobro, zło, miłość, lęk, śmierć i to w nie tych znaczeniach, w jakich zwykle szafują tymi słowami czołówki filmów amerykańskich. Śmierci Jana Pawła II nie da uczcić się minutą ciszy. Ta cisza będzie mierzona w miesiącach i latach.

Chociaż jeszcze parę miesięcy temu przekonywaliśmy księdza, który nas odwiedził z wizytą duszpasterską, żeby pomodlił się sam, bo my to raczej nie, wczoraj oboje klęczeliśmy nocą w pobliskim kościele, ja bezwyznaniowa i mój chłopak, który jest buddystą. W absolutnej ciszy modliliśmy się tam z kilkudziesięcioma innymi osobami, dla mnie jako dla osoby, której świeżo nabyta dorosłość jest całkowicie pozbawiona takich przeżyć, było to duże, dziwnie piękne przeżycie, gdy pokracznie i nieumiejętnie modliliśmy się za obłąkany świat, za tych wszystkich dławionych przez głód i przez przesyt, za upodlonych nędzą i upodlonych dobrobytem, i za Niego, który mozolnie usiłował zacerować dziurę między nimi. I chociaż Mu się to w końcu nie udało, to póki był przy tym zajęty, można było mieć nadzieję, że na przekór wszystkiemu dopnie swego.

Ja nie jestem osobą religijną, może po prostu nie zostało mi dane, a może katolicyzm, w którym zostałam wychowana, był systemem jakby zaprojektowanym wyłącznie pod kątem tego, abym w wieku lat piętnastu czy iluś mogła go zakontestować. To moja całkiem poważna i nie dyktowana emocjami refleksja, że wychowanie w duchu katolickim bardzo moje dzieciństwo okaleczyło, zatruło je ponurością, lękiem i nienawiścią do własnej osoby. Katolicyzm w wydaniu dziecięcym to dla mnie smutna historia, histeria, obsesja, natręctwo. Uczenie się przed spowiedzią grzechów na pamięć z kartki, rywalizacja o kapryśne względy pani katechetki, tożsamej z dyspozytorką sympatii bożej, lęk, że wszystko, co robisz, może okazać się śmiertelnym grzechem, piekło znajdujące się niewiele metrów pod ziemią, klasówka z pieśni, z której ocena równoważna jest z szansą zbawienia. Zakontestowałam to tak szybko, jak się dało, ale nikt mi już tego z głowy nie wyjmie, bo prawdopodobnie ta kolejność liter w alfabecie jest już na zawsze: nad nami jest niebo, pod nami piekło. Katolicyzm to przez długie lata była dla mnie fabryka cienia, nieszczęśliwych ludzi, którym zabrakło siły, żeby to odrzucić, i brną z rozpędu, biorą śluby, chrzczą dzieci i przywiązani są do Kościoła w tym samym stopniu co do pobliskiego supermarketu, bo tak jest dobrze i stanowi korzystny fundusz inwestycyjny “życie wieczne". Tylko On jakoś do tej mojej wizji nie pasował. I chociaż młodzieńcza kontestacja jest najczęściej procesem zamaszystym, rodzajem huraganu porywającego za sobą wszystko, moja kontestacja nigdy Papieża nie zdołała objąć, bo gdzieś w otchłaniach swojej głupoty miałam zawsze świadomość, że Jego słów nie da się podważyć, że On Wie, bo tak jakoś zupełnie naturalnie dogmat nieomylności papieża był z Janem Pawłem II kompatybilny. Zanim zmarł, zdążyłam parę razy usłyszeć, jak ludzie tu szydzą z jego niedołężności, śliny kapiącej na ornat, parodiują Jego zamazaną mowę, ale za każdym razem czułam tylko politowanie dla tych, którzy porywają się na to bez żadnej świadomości własnej marności. Było to żałosne, a nie złe; absurdalne, a nie perfidne, bo Jego nie dało się obrazić ani pomniejszyć, ani skarykaturyzować, ani wyśmiać, nikt nie miał takiej siły. Ja osobiście byłam zawsze bardziej skłonna podśmiewać się z Boga, ale nigdy z Niego. Był stary i chory, ale schylał się w sposób tak godny i święty, że każde szyderstwo samoszydziło z siebie.

Słuchając złotoustych propagatorów nowoczesnej nowoczesności, z ich krociami popularnonaukowych argumentów i garściami pełnymi gadżetów, można łatwo pomylić strony, bezrefleksyjnie pozwolić sobie implantować poglądy nieludzkie z gruntu, a ubrane w łaszki humanizmu. To dziwne, ale czytając prasowe artykuły albo przysłuchując się dyskusjom, odnoszę czasem wrażenie, że z nauczania papieskiego do wielu dociera tylko jego stanowisko w sprawie prezerwatyw. Tymczasem On od początku podjął się zadania niewykonalnego, próbował powstrzymać rozchodzące się szwy norm etycznych. Wytyczył jasną granicę między cywilizacją życia a cywilizacją śmierci, permisywiści od razu z impetem zaatakowali tę barykadę, z darami aborcji i eutanazji, z pomysłami badań na embrionach. On ze swoją powagą patriarchy był stałym punktem odniesienia, dzięki któremu można było obłęd zidentyfikować jako obłęd.

Klaskaliśmy do obrazka, nie biorąc Jego słów na serio. Tak naprawdę On staje się dla mnie dopiero teraz, kiedy chorował i umierał, to odzyskanie przez utratę. Moi rodzice mówili, że płakali oboje, kiedy Go wybrali. Ja jestem z pokolenia urodzonego już jak gdyby poza historią, wszystko, co pamiętam, to przebitki z kolejek po mięso. Nie pamiętam Jego wyboru na biskupa Rzymu, nie pamiętam Solidarności, nie pamietam stanu wojennego. Kiedy komuniści z opozycją dogadywali się przy Okrągłym Stole, miałam sześć lat. Byłam nastolatką, gdy ostatni raz odwiedził Polskę, i pamiętam z tych dni wyłącznie histerię zbrojeń w oknach blokowisk, kto przyklei więcej świętych obrazków i flag, kto miał na mszy miejsce 100 metrów od Papieża, a kto tysiąc, raziła mnie ta rozbuchana atmosfera, w Jego przyjeździe szukająca raczej showu niż przesłania. Historia mnie ominęła. Odejście Karola Wojtyły, tak się dla mnie historia zaczyna. Razem z odejściem człowieka, który ruszył koło historycznych wydarzeń, od których tak bardzo zmienił się mój kraj, od których zmieniła się Europa. On był dobrym duchem czuwającym nad tymi metamorfozami, pod jego dobrym ojcowskim spojrzeniem nic nie mogło pójść źle, nic nie mogło się przewrócić. Był jak zwornik w skomplikowanej, poddanej rosnącemu naporowi modernizmu konstrukcji gotyckiego łuku tradycji. Czy to sklepienie dające nam wszystkim schronienie teraz runie?

Dla mnie oczywiste jest, że w Polsce po części na pewno. Tutaj jest trochę atmosfera balansowania nad przepaścią, przedednia wybuchu, nastroje schyłkowe, czasy permanentnie ostateczne. Myślę, że Papież był osobą, która ludziom dawała nadzieję, przed którą mieli wstyd, to On był tutaj realnym autorytetem, który wynika nie ze sprawowanej funkcji, ale z Osoby, która ją sprawuje. Polacy wspólnie z Nim wymodlili niepodległość i wolność. Ogólne pojęcia w tej modlitwie były wspólne, diabeł zniósł jej szczegóły na manowce. Dziś coraz więcej ludzi celebruje niedzielne zakupy w supermarketach, pojmując wolność jako wolność używania i konsumowania, która rzeczywiście jest ogromna, ale też upiornie ciasna. Nieraz napominał, że takie ustawienie hierarchii wartości niszczy społeczne więzi, prowadzi do duchowego wyzerowania, ale nasza uwaga była już pochłonięta parciem ku pokusie kolorowego raju z reklam podpasek, pasty do zębów i wysyłaniem wojsk do okupowanego kraju. Sami wpuściliśmy się w krzaki, teraz, po Jego odejściu, sami będziemy musieli z nich się wyplątać, bo gołym okiem widać, że ta droga prowadzi donikąd. Moje bezideowe pokolenie musi skądś wziąć na to siły i inspiracje. Może jednym z ich źródeł będzie Jego, uparcie, coraz bardziej zmęczonym głosem powtarzane orędzie.

To bezprecedensowa sytuacja, gdy Ktoś umiera na oczach całego świata, gdy rozkład fizyczny śledzony jest przez wszystkie telewizje, gazety i serwisy internetowe. Z ramówki wypadają reklamy, komedie, filmy sensacyjne i programy rozrywkowe. Pustka popkultury jest całkowicie bezbronna wobec takiej śmierci, nieprzygotowana na przyjęcie czegokolwiek dziejącego się naprawdę. Umieranie Papieża, jego słabość to estetyczny szok w świecie, gdzie ciało jest przez media sprowadzane do roli opakowania towaru-osoby, więc musi być młode, prężne, opalone i zdrowe, bo towar nie znajdzie nabywcy. Jakim kontrastem był Jan Paweł II, skurczony, sponiewierany niedołęstwem, a jednak wciąż przytomny, podejmujący rozpaczliwie walkę z ciałem, z którego uchodziło życie, pokazał swoją Wielkość znosząc wytrwale do samego końca dręczący uwiąd ciała.

Może śmierć Papieża to przeddzień końca, równie niewykluczone, że przeddzień początku. Wczoraj świat zaczął się na nowo. Może zignoruje to przesłanie, które dostał od Karola Wojtyły, może zginie ono w ogłuszającym ryku wielkiej machiny popytu i podaży, kupna i sprzedaży, gdzie człowiek jest coraz bardziej tanią częścią wymienną, może utonie w bełkotliwym szumie piosenek o miłości. A może właśnie świat dopiero teraz dostrzeże je, przez Jego śmierć bardziej wyraziste i bardziej realne, i zacznie się wstydzić, oglądać ze zdziwieniem trzymane w rękach przedmioty?

Mam 22 lata i nigdy jeszcze tak bardzo nie czułam się człowiekiem. Wczoraj historia ruszyła dla mnie z miejsca.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarka i autorka sztuk teatralnych, od września 2020 r. felietonistka „Tygodnika Powszechnego”. Zadebiutowała w 2002 r. powieścią „Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną” (Paszport „Polityki”), a wydany cztery lata później „Paw królowej” przyniósł jej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 23/2005