Grajmy Panu

Muzyka ze swej natury ma wiele wspólnego z Absolutem. Bo nie jest z tego świata.

06.12.2011

Czyta się kilka minut

Nic, co świeckie, nie powinno mieć miejsca w naszych świątyniach" - napisał kard. Stanisław Dziwisz w liście datowanym na 22 listopada 2011 r., dzień świętej Cecylii. Dla krakowskiego metropolity wspomnienie patronki muzyków od kilku lat jest okazją do refleksji nad miejscem muzyki kościelnej w życiu chrześcijańskim.

Ostatni z listów, adresowanych do księży archidiecezji, organistów i dyrygentów chórów, poświęcony był problemowi urządzanych na terenie kościelnym koncertów, z których część nie licuje z godnością Domu Bożego. Kardynał przypomniał o zasadach, warunkujących udzielenie zgody na koncert w kościele, jednak użyty w liście sposób ich formułowania raczej zwiększył wątpliwości, niż skłonił do wyjaśnień.

"Zauważyłem, że w naszych świątyniach ma miejsce wiele koncertów muzyki religijnej, ale niestety odbywają się także koncerty muzyki świeckiej. Nieuszanowana jest sakralność miejsca" - pisze metropolita, oceniając, że praktyka organizowania koncertów w kościołach dokonuje się przy "coraz wyraźniejszym łamaniu przepisów prawa kościelnego". Jako jaskrawy przykład nadużyć kard. Dziwisz podaje pobieranie opłat za takie koncerty oraz wydawanie na nie biletów.

Metropolita krakowski przypomina, że ogólne normy, regulujące praktykę organizowania koncertów muzycznych w kościołach, podaje instrukcja Kongregacji Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów, wydana w 1987 r. (lecz, jak dotąd, niewprowadzona w życie w większości diecezji świata). Precyzuje ona, że zezwolenie na każdorazowe wykonanie koncertu w świątyni wydaje ordynariusz miejsca.

Kard. Dziwisz, zdając sobie sprawę, że "porusza trudny temat", nie zarządza wprowadzenia zasad watykańskiej instrukcji na terenie archidiecezji, a jedynie zwraca się do proboszczów, dyrygentów i organistów o podjęcie refleksji nad wskazanym problemem i "zweryfikowanie tego, co jest nadużyciem". "Nie łudźmy się: nie dotrzemy do wiernych przez muzykę, która nie ma inspiracji religijnych, chociażby była napisana przez wybitnych kompozytorów, nawet głęboko wierzących" - pisze kardynał, podkreślając po raz kolejny, że muzyka, wykonywana na terenie katolickiej świątyni, także poza czasem sprawowanej liturgii, "ma być muzyką religijną, a nigdy świecką" - pisze.

W liście kardynała jeden wątek jest klarowny i niebudzący wątpliwości: chodzi o ocenę praktyki "biletowania" urządzanych w kościołach koncertów. Z punktu widzenia katolika jest ona niedopuszczalna. Dom Boży z zasady jest otwarty dla wszystkich, którzy przychodzą doń dla modlitwy, duchowego wzmocnienia lub chociażby tylko dla wyciszenia i pobożnej refleksji. Takim osobom nie wolno limitować wejścia ani tym bardziej żądać zapłaty. Za taką właśnie postawę Jezus srodze rozgniewał się na kupców świątynnych. Niestety, podobne praktyki stają się ostatnio czymś normalnym w naszym kościelno-koncertowym życiu.

Co więcej, dzieje się to przy aprobacie duchownych gospodarzy terenu. Czasem dochodzi nawet do zdarzeń tak kuriozalnych, jak niedawna uroczysta liturgia, odprawiona z udziałem biskupa w jednym z polskich miast diecezjalnych, udział w której wymagał wykupienia płatnego (i to za ciężkie pieniądze) biletu. Fakt, że była ona zaplanowana jako część renomowanego festiwalu muzycznego, nie jest żadnym usprawiedliwieniem.

Są jednak inne problemy. Klarowny z pozoru podział na muzykę religijną i świecką, w konfrontacji z przykładami traci na mocy, a czasem kompletnie gubi czytelność. Przede wszystkim - jak praktycznie odróżnić muzykę religijną od świeckiej?

Watykańska instrukcja z 1987 r., na którą powołuje się kardynał, bierze za podstawę kanon 1210 Kodeksu Prawa Kanonicznego, który głosi: "W miejscu świętym dopuszcza się tylko to, co służy sprawowaniu i szerzeniu kultu, pobożności i religii, a zabrania się tego, co jest obce świętości miejsca". Tę ogólną zasadę autorzy instrukcji przyjęli za kryterium, "pozwalające otwierać podwoje kościoła przed koncertami muzyki sakralnej lub religijnej, bądź je zamykać przed muzyką innego rodzaju". Instrukcja rozróżnia tu, jak widać, muzykę religijną od sakralnej: ta pierwsza "oparta jest na tekstach biblijnych lub mszalnych, bądź odnosi się do Boga, Najświętszej Panny, świętych czy Kościoła", podczas gdy ta druga - to muzyka skomponowana dla celów ściśle liturgicznych, choć również i ona czasem może być wykonywana poza kontekstem liturgii.

A więc kryteria pozwalające na odróżnienie muzyki sakralnej bądź religijnej od świeckiej (i w konsekwencji - muzyki dopuszczanej lub nie do wykonywania w przestrzeni kościoła), w rozumieniu autorów instrukcji sprowadzają się do intencji i do tekstu. Intencjonalne podejście zakłada, że muzyką sakralną/religijną jest muzyka komponowana z myślą o odtwarzaniu jej w kościele. Z kolei "tekstualne" podejście do definicji kładzie nacisk na treści utworu muzycznego: religijne/sakralne jest to, co opowiada - wierszem lub chociażby tytułem - o Bogu, Matce Bożej i świętych Pańskich.

Oba kryteria nie wytrzymują konfrontacji z dzisiejszą rzeczywistością. Cały szereg utworów dawnych mistrzów, komponowanych jako utwory religijne, katolickie lub protestanckie, wykonuje się obecnie jako świeckie. Chyba mało któremu ze współczesnych słuchaczy jednego z "Te Deum" Haendla przyjdzie na myśl szukać w tych dziełach religijnej inspiracji. Są też hymny, funkcjonujące dzisiaj jako popularne pieśni kościelne, które ongiś powstały jako utwory świeckie: klasycznym przykładem może być "Boże coś Polskę", dzieło skomponowane jako oda na cześć cara Aleksandra I. Podobną, tylko szybszą ewolucję przeszedł leitmotiv muzycznej ścieżki filmu "Misja": typowo filmowa, choć na wysokim poziomie produkcja ilustracyjna Ennia Morricone, grywana jest dzisiaj w świątyniach z namaszczeniem niemalże równym temu, z jakim swego czasu śpiewano hymn "Serdeczna Matko".

Do podobnych niejasności prowadziłaby próba sztywnego zastosowania podziału "tekstualnego". Weźmy za przykład metalową estetykę grupy 2Tm 2,3, która zarówno nazwą, jak i treścią śpiewanych piosenek nawiązuje wprost do tekstów Nowego Testamentu. Brzmienie gitar, głos wokalisty tego zespołu na pewno nie kojarzą się z "łagodnością form" muzycznych, która według instrukcji Kongregacji Kultu Bożego cechować winna utwory sakralne.

Kolejnym przykładem, tym razem ze skrajnie odległej estetycznie półki, niech będą piosenki Moniki Grajewskiej, wykonywane przez artystkę w wielu polskich kościołach. Czy bezsprzecznie religijna treść ma windować te utrzymane w płytkiej poetyce utwory na poziom "oficjalnego śpiewu Kościoła"?

Nie te pytania są zresztą najważniejsze. Każda osoba obdarzona estetyczną wrażliwością odczuwa chyba zasadniczą schematyczność takiego podziału.

- Ja się poddaję. W ogóle nie podejmuję się rozstrzygać, co jest muzyką sakralną, a co świecką - mówi Marcin Bornus Szczyciński, badacz muzycznych tradycji Europy, znawca i praktyk chorału gregoriańskiego. Zaraz jednak dodaje: - Zresztą akurat uważam, że istnieje wyłącznie muzyka sakralna.

O. Błażej Matusiak, dominikanin zajmujący się teologią muzyki, rozkłada ręce: nie da się ułożyć prostej definicji muzyki sakralnej. - Nawet w czysto prawnym aspekcie wiele się zmieniało przez wieki.

Rozwiązanie nie polega zatem na ustalaniu sztywnych i niezmiennych schematów. Muzyka ze swej natury ma wiele wspólnego z Absolutem. Przede wszystkim to, że "nie jest z tego świata". Wymyka się więc wszelkiemu szufladkowaniu, szczególnie takiemu, które dokonywane jest zza biurka, bez wsparcia w postaci solidnego rozeznania realiów wykonawczej praktyki.

- Przyroda nie znosi próżni - mówi Bornus Szczyciński. - Jeśli się postawi w kościele szlaban dla pozornie niesakralnej symfoniki [przykład z listu kardynała Dziwisza - JB], to gwarantuję, że miejsce to wkrótce zajmie gwiazda sacro-polo z automatycznym akompaniatorem w ręku. Albo pojawią się jeszcze tańsze rozwiązania, ze wszystkimi możliwymi certyfikatami "sakralności", a nawet "pobożności". Kiedy orkiestra w kościele gra "Eroicę" Beethovena, to nikt szkody duchowej nie poniesie, a jeszcze i niejeden nawrócić się może. Ale jeśli w tym samym kościele ta sama orkiestra, jeszcze z kilkusetosobowym chórem, wykonuje podczas Mszy żałobnej któreś z rozdzierających "Requiem" Mozarta zamiast skromnego, zrównoważonego i właściwego liturgii śpiewu gregoriańskiego, to myślę sobie, że faktycznie lepiej by już było nigdy i pod żadnym pozorem orkiestry symfonicznej tu nie zapraszać. Na to nie ma żadnych przepisów.

Powyższe przykłady mówią same za siebie. Ja sam, śpiewając w kościelnych chórach, niejednokrotnie bywałem świadkiem, jak może wyglądać rzeczywistość pozornie w pełni "sakralnego" koncertu, wypełnionego bezsprzecznie kościelnym repertuarem. Włącznie z niedbałym rzucaniem plikiem nut na mensę bocznego ołtarza. Tak to czasami wygląda od tyłu, nie od strony kościelnych ławek, w których pierwszych rzędach zasiadają pobożni i utytułowani słuchacze.

Może w takim razie, zamiast mnożenia abstrakcyjnych schematów, lepiej wrócić do ostrożnego, wyważonego w treści stwierdzenia kanonu 1210? To, co "służy sprawowaniu i szerzeniu kultu, pobożności i religii", można streścić w słowach: na chwałę Bożą. Wszystko, co służy tej chwale, może dokonywać się w kościele. Wszystko to, co tej chwały nie powiększa, lub co jej się sprzeciwia, nie może mieć tutaj miejsca.

Zastosowanie w praktyce takiej definicji, wywracającej na nice sztuczne podziały na "muzykę świecką" i "sakralną", musiałoby jednak wiązać się z nieustanną, odpowiedzialną obecnością osoby, która decyduje w diecezji o estetycznym kształcie muzyki kościelnej. Obydwaj moi rozmówcy - Marcin Bornus Szczyciński i o. Błażej Matusiak - nie mają wątpliwości, że może być nią tylko miejscowy biskup ordynariusz. Nawet jeśli zgodnie z przytoczonymi w liście kard. Dziwisza przepisami zmuszony będzie podejmować decyzje co do każdego koncertu z osobna w ramach jednego festiwalu.

- Właśnie te przepisy pokazują, z jak ważną sprawą mamy tu do czynienia - konkluduje Bornus Szczyciński. - Muzyka w kościele, w liturgii i poza liturgią, jest tak ważna, że sam biskup ma w tej kwestii używać swojego rozeznania. A jeśli już o koncertach mowa, to najlepiej, gdy następnie się w nich uczestniczy, tak jak to czynił w Krakowie kard. Franciszek Macharski, który w ten sposób wiedział dobrze, o czym decydował. Rozstrzygnięcia z "automatu" najczęściej wylewają dziecko wraz z kąpielą.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 50/2011