Liturgiczny poligon

Trudno posądzać młodych ludzi z Przystanku Jezus, że ich śpiew, taniec i okrzyki uwielbienia były narzędziem antybożego wyzwolenia się z własnego ja. Przeciwnie: ich dusze, zmysły i ciała zintegrowały się w wielkim uwielbieniu Boga. To radość z obecności Pana nie pozwalała im stać bez ruchu.

04.09.2005

Czyta się kilka minut

Przystanek Jezus w Żarach, 1999 r. /
Przystanek Jezus w Żarach, 1999 r. /

Przystanek Jezus to przede wszystkim strategia ewangelizacyjna, konkretna metodologia spotkania Kościoła ze światem. Młodzi ludzie przyjeżdżają tu nie tylko po to, aby dzielić się wiarą z innymi, ale także żeby doświadczyć wiary w ramach kilkudniowej wspólnoty.

Przyjeżdżają, aby razem się modlić, śpiewać, tańczyć, wymachiwać flagami, odgrywać pantomimy, klaskać. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie drobny fakt, że wszystko dokonuje się w liturgii. Tam bywa rzeczywiście głośno, rytmicznie, dynamicznie. Podobnie jest na Lednicy o. Jana Góry. Chociaż tamtejsze - powiedziałbym - fajerwerki idą w nieco inną stronę, też czynią liturgię ciekawszą w odbiorze. U ojca Góry się tańczy, a lednicka liturgia jest bardzo zmysłowa: ma zapach i smak. Jest nie tylko do słuchania, ale i do oglądania czy dotykania.

Wolno tak, czy nie? Czy to tylko zewnętrzne uatrakcyjnienie często trudnego w odbiorze, a dla wielu po prostu nudnego katolickiego rytu, czy próba wydobycia z liturgii drzemiącej w niej dynamiki? A może jest tak, że - jak pyta w marcowym numerze “Więzi" Marcin Bornus-Szczyciński - liturgia Kościoła co jakiś czas jest skazana na nowe “atrakcje"? Ten reanimator ludowego chorału i dramatu liturgicznego przywołuje wiek XII, gdy Kościół wprowadził dramat liturgiczny jako formę uatrakcyjnienia liturgii. Może mamy dziś do czynienia z podobnym przełomem? Może liturgia, która wyrosła przecież w określonej czasoprzestrzeni, jest już dla wielu niekomunikatywna i domaga się nowych form - bliższych mentalności współczesnego, zwłaszcza młodego, człowieka?

Liturgia na wygnaniu?

Nakładem wydawnictwa Novalis, działającego przy Uniwersytecie Św. Pawła w Ottawie, ukazała się niedawno ciekawa książka “La liturgie, mise en scčne ou entracte?". Autorzy pytają, czym jest, a właściwie - czym stała się współcześnie liturgia: “inscenizacją" misterium paschalnego, czy może antraktem w życiu codziennym?

Diagnoza kanadyjskich teologów wydaje się mało pocieszająca, a zarzuty stawiane liturgii można by mnożyć. Pierwszy: “przewaga konceptu nad entuzjazmem". Tu trzeba przyjrzeć się pojęciu “entuzjazmu", które w źródłosłowie odwołuje się do słowa “Bóg" (en theoű). Entuzjazm byłby zatem uwielbieniem, natchnieniem, radością, uniesieniem, którego źródłem jest Bóg. Greckie čntheos oznacza przecież tyle co “nawiedzony, natchniony przez Stwórcę".

Tymczasem - w opinii autorów książki - entuzjazm, emocje i estetyka zostały w liturgii wyparte przez dyskurs i poznanie rozumowe. Liturgia przestała być miejscem, gdzie wyraża się emocje - przecież nieodłączne od aktu wiary. “Kultura kultyczna" wyemigrowała w dużym stopniu z przestrzeni sakralnej i odnalazła się w przestrzeni świeckiej, czego przykład stanowią mityngi wyborcze czy uliczne demonstracje.

Oczywiście nie chodzi tu o liturgię w wąskim, katolickim znaczeniu, lecz o liturgię rozumianą - zgodnie z jej pierwotną etymologią - jako “działanie publiczne" (leitos - naród, lud; ergon - działanie). Oznaczałaby wtedy zbiór rytów publicznych, które wyrażają nowe mity społeczne i tworzą wspólnotę. Tym samym liturgia pozwala członkom wspólnoty na kontakt z przedmiotem ich świeckich wierzeń bądź przekonań, które z kolei karmią się tymi nowymi, świeckimi rytami. “Liturgia nie zginęła - konkluduje Jean-Guy Nadeau, teolog z Montrealu. - Ona po prostu wyemigrowała, porwana przez nowe mity i nowe wspólnoty ludzkie". Jedną z przyczyn spadku uczestnictwa w praktykach religijnych jest utrata - jak sformułował teolog - “kościelnej hegemonii nad życiem kultycznym". Współczesny człowiek, zwłaszcza w wielkich miastach, stoi często przed wyborem między różnymi propozycjami “liturgicznymi", którym - jak wspomniano - nie brak entuzjazmu. Jeśli bowiem liturgia jest społeczną formą wyrażania uczuć i przekonań, dlaczego nie celebrować jej poza przestrzenią sakralną? Zwłaszcza że sfera sacrum wydaje się wielu emocjonalnie pusta.

Diagnoza, choć sformułowana z perspektywy Ameryki (Zachodu), w jakimś sensie dotyczy także Polski. Czy obserwowane ostatnio mniejsze zainteresowanie praktykami religijnymi wśród młodych nie wynika z faktu, że nasza parafialna liturgia nie przystaje już do ich emocjonalności? Z drugiej zaś strony, dlaczego na Lednicę przyjeżdża wielu nie najgłębiej wierzących i nie najczęściej praktykujących? Może tam wreszcie odnaleźli właściwą im estetyczno-emocjonalną przestrzeń wiary? Na Przystanku Jezus niejednokrotnie spotykaliśmy się z opinią uczestników Przystanku Woodstock, że wreszcie znaleźli kościół, w którym nie jest - przepraszam za cytat - “nudno".

Powrót do emocji

Po Soborze Watykańskim II zarzucano, że reformy spowodowały protestantyzację liturgii. Jedną ze zmian miało być oczyszczenie rytu rzymskiego z wielowiekowych naleciałości pobożności ludu. Owocem było zubożenie wyobraźni religijnej, w oparciu o którą kształtowała się tradycyjna wiara i pobożność. Celem reformy było także uczynienie liturgii bardziej zrozumiałą, np. dzięki wprowadzeniu języków ojczystych. Skutek: rezygnacja z poetyki na rzecz zrozumienia oraz z emocjonalności na rzecz racjonalności. Estetyka i symbolika przegrały z konceptem i racjonalnością.

Proces ten dokonywał się w różnym stopniu w poszczególnych Kościołach lokalnych. Liturgia w Polsce nie doznała tak wielkiego uszczerbku jak na Zachodzie, gdzie pozbawiono ją misteryjności i maksymalnie uproszczono. Porzucono liturgiczne gesty i szaty. Zrezygnowano z wszystkiego, co mogło czynić liturgię chociażby trochę niezrozumiałą czy hieratyczną. Tymczasem polska liturgia, wskutek silnych wpływów pobożności ludowej, zachowała misteryjność i emocjonalność, czego przykładem są Gorzkie Żale, kolędy i inscenizacje Żłóbka, procesje w plenerze czy Droga Krzyżowa.

Przytoczone przykłady dotyczą jednak wyłącznie dodatków do liturgii albo nabożeństw paraliturgicznych. Poza tym - co najważniejsze - operują taką estetyką i emocjonalnością, jaka może być obca młodemu pokoleniu. Młodzież, która całymi dniami słucha rockowych nagrań z odtwarzacza mp3, nagle podczas Mszy w niedzielę trafia - i to na godzinę - do zupełnie obcego świata kościelnych pieśni. Liturgia staje się antraktem w życiu, które toczy się w rytmie MTV. Trafnie pisał Tomasz Szlendak, socjolog zajmujący się religijnością młodzieży, że “tradycyjne praktyki religijne są z punktu widzenia młodzieży najzwyczajniej w świecie nudne". Dlaczego? Bo “młodzi Polacy poszukują form religijności zgodnych z ich doświadczeniem kulturowym". Uczestnicząc w parafialnych liturgiach, muszą własne doświadczenie kulturowe porzucić i zanurzyć się w obcym.

Między zrozumieniem i nudą

Czy liturgia nie powinna zatem poszukiwać nowych form emocjonalnego i estetycznego wyrazu? Nie chodzi tylko o to, aby była zrozumiała. Zdaje się zresztą, że to ślepa uliczka, bo liturgia nie jest po to, aby ją zrozumieć. Co więcej, prawdziwa liturgia zawsze pozostanie niepojęta. Pisze o tym w “Nowej pieśni dla Pana" kard. Joseph Ratzinger: “Problemy są po to, by je wyjaśniać; tajemnica natomiast nie poddaje się wyjaśnieniu, lecz otwiera się tylko w akcie jej przyjęcia". Liturgia nie jest problemem, który trzeba wyjaśnić; jest tajemnicą, którą trzeba przyjąć. Ale co zrobić, jeżeli do jej przyjęcia nie potrzeba zrozumienia? Czy atrakcyjność liturgii może pomóc przyjąć tajemnicę i udzielić na nią odpowiedzi? Czyż nie pochłania nas liturgia, która skrzy się bogactwem symboli, jest piękna, poruszająca, emocjonalnie nacechowana? A ta nudna, choć zrozumiała - czyż nie pozostawia nas obojętnymi?

Pozostaje pytanie, jak powinno się dokonać przyjęcie tajemnicy. Za pomocą jakich gestów, słów i symboli? Kard. Ratzinger pisał, że w liturgii “nikt nie jest jej pierwszym i jedynym twórcą, dla każdego jest ona uczestnictwem w czymś większym, co go przekracza, ale każdy jest wskutek tego osobą działającą, właśnie dlatego, że jest osobą przyjmującą". Liturgia “jest odpowiedzią na inicjatywę pochodzącą z góry, na wezwanie i na akt miłości, który jest tajemnicą". Czy owa odpowiedź dokonuje się tylko

w jeden sposób? Różnorodność rytów i tradycji liturgicznych, od wieków obecna w chrześcijaństwie, dowodzi, że nie. Ponadto forma odpowiedzi zależy od wielu czynników po stronie przyjmującego - jego temperamentu, mentalności, religijnej wyobraźni, aktualnego stanu emocjonalnego, a także od upodobań estetycznych, w tym i muzycznych.

Kolejna sprawa: czy odpowiedź musi się dokonywać w powściągliwych gestach i określonych w rytuale słowach, czy też - nawet tylko czasami - w tańcu, oklaskach, okrzykach uwielbienia? Czy mamy pewność, że taka liturgia, która jest nie tylko opus populi, ale przede wszystkim opus Dei, nie może pochodzić od Boga?

Oto czego zdaje się szukać młodzież w religijności - jak ją nazywa Szlendak - ekstatycznej, ukierunkowanej na uczestnictwo, poszukującej aktywnych form wyrażania siebie. Ta religijność kładzie w liturgii nacisk na taniec, muzykę, ekspresję całego ciała. To tzw. religijność kombinatoryczna, która “wymaga własnego zaangażowania w przetwarzanie rytuałów i symboliki religijnej" oraz wspólnotowości w miejsce “chodzenia do świątyni".

Takie propozycje jak Przystanek Jezus starają się zaspokoić wspomniane potrzeby. Zdaję sobie sprawę, że samo zapotrzebowanie nie może być główną przesłanką w teologicznych, w tym także liturgicznych poszukiwaniach. To jednak nie znaczy, że należy zupełnie ignorować potrzeby wiernych. Zgodnie z soborową nauką o znakach czasu Pan przemawia także przez wspólnotę ludu Bożego. Tylko z interakcji między teologią i człowiekiem może powstać żywa liturgia. W przeciwnym razie pozostanie wyłącznie akademickim konstruktem.

Antyboża muzyka?

Na Przystanku Jezus gra się dużo, głośno i dynamicznie. Muzyka i śpiew stanowią - zintegrowane z tańcem i inscenizacją - główną formę wyrażania religijnych emocji. W ruch idą nie tylko ręce, które składają się do oklasków, lecz także stopy, układające się w kroki taneczne. W końcu człowiek jest nie tylko duchem, lecz i ciałem. Także więc ciałem chce wyrażać radość, miłość, wiarę.

Ostatnio na uwielbieniu po Komunii wkroczyły do kościoła kolorowe flagi z napisem “Jezus żyje" i trzymetrowe kukły, które wcześniej posłużyły do inscenizacji Ewangelii. Z początku taka liturgia może szokować. Gdy się jednak głębiej zastanowić, kolorowe flagi z hasłami zastąpiły sztandary noszone w procesji, a teatr w liturgii obecny był już od dawna, zmieniła się jedynie jego forma. Pozostaje kwestia muzyki, chyba najdelikatniejsza. Czy w liturgii jest miejsce na rocka albo pop? W Polsce istnieje nurt tzw. rocka chrześcijańskiego, coraz więcej jest chrześcijańskiego rapu, by nie wspomnieć o lżejszych odmianach muzyki. Można ich posłuchać na licznych kościelnych festiwalach. Czy powinny być wykluczone nie tylko z liturgii, ale z Kościoła w ogóle?

Poświęcony tym zagadnieniom fragment znalazł się we wspomnianej książce kard. Ratzingera. Muzyka rockowa czy popowa “z samej zasady" powinna “zostać z Kościoła wykluczona", gdyż “szuka wybawienia na drodze wyzwolenia od osobowości i związanej z nią odpowiedzialności". W analizie kard. Ratzingera rock jest z natury przeciwieństwem muzyki liturgicznej, gdyż w nim “wyzwolenie człowieczeństwa z wszelkich ograniczeń, ku któremu zmierza właściwy człowiekowi głód nieskończoności, ma być osiągnięte przez święty obłęd, poprzez szaleństwo rytmu i instrumentów". Wówczas “muzyka staje się ekstazą, wyzwoleniem od własnego »ja«, zjednoczeniem ze wszechświatem". Tymczasem poprawna muzyka kościelna “musi zintegrować zmysły z duchem; musi odpowiadać na wezwanie sursum corda. Nie chce jednak być czystym uduchowieniem, lecz integracją zmysłów i ducha, tak aby oboje stały się jedną osobą". Czy rzeczywiście kryteria takie spełnia jedynie liturgiczna muzyka Zachodu, począwszy od chorału?

Nie tylko na misjach

Trudno nie wspomnieć w tym miejscu o zasadzie inkulturacji Ewangelii. W liturgię afrykańską czy południowoamerykańską włącza się śpiewy czy nawet tańce wywodzące się z miejscowego folkloru. Trudno bowiem wymagać, by ludzie tamtych kręgów kulturowych wyrażali religijność w sposób im obcy. Warto przypomnieć afrykańską pieśń na Komunię podczas Światowych Dni Młodzieży w Paryżu; słynne trąby z Oceanii, których użyto w celebracji otwarcia Roku Jubileuszowego, a także ostatni Światowy Dzień Młodzieży w Kolonii, gdy przed Benedyktem XVI młodzież śpiewała i tańczyła we właściwych sobie rytmach. Na takie liturgiczno-muzyczne nowinki zezwalają zresztą dokumenty Kościoła. W watykańskiej instrukcji o inkulturacji z 1994 r. czytamy, że “do kultu Bożego można dopuścić formy muzyczne, motywy, instrumenty muzyczne" pod warunkiem, że “mogą być przystosowane do użytku sakralnego, jeżeli odpowiadają godności świątyni i rzeczywiście przyczyniają się do zbudowania wiernych".

Inkulturacja nie jest pojęciem zastrzeżonym wyłącznie dla misji w krajach Trzeciego Świata. Winna się dokonywać zawsze tam, gdzie Ewangelia spotyka określoną kulturę. Wiara - jak wielokrotnie powtarzał Jan Paweł II - musi się wyrażać w kulturze. Co więcej, trudno z góry założyć, że istnieje kultura, przez którą nie da się wyrazić Ewangelii i wiary. Teologicznie niepoprawne jest np. przekonanie, że Ewangelię można wyrazić tylko w ramach jednego kręgu kulturowego, np. łacińskiego. Kościół próbował zaszczepiać naukę Jezusa w wydaniu łacińskim, ale w wielu miejscach ta strategia ponosiła porażkę. Ewangelia może się wcielić w każdą kulturę, pomijając jedynie tę, która wyrastałaby ze zła.

Kiedy obserwowałem młodzież śpiewającą i tańczącą na Przystanku Jezus, na myśl przyszedł mi obraz tańczącego Dawida i uderzającej w bębenki Miriam, którzy całym ciałem uwielbiali Boga. Trudno było posądzać tych młodych, że ich śpiew, taniec i okrzyki uwielbienia były narzędziem antybożego wyzwolenia się z własnego “ja". Przeciwnie: miałem wrażenie, że ich dusze, zmysły i ciała zintegrowały się w jednym wielkim uwielbieniu Boga. To właśnie radość z obecności Pana nie pozwalała im stać bez ruchu. “U niektórych ludów śpiewowi w sposób naturalny towarzyszą klaskanie w dłonie, rytmiczny ruch ciała lub taneczne ruchy uczestników. Takie formy ekspresji mogą mieć swoje miejsce w czynnościach liturgicznych tych narodów pod warunkiem, by zawsze były wyrazem prawdziwej wspólnotowej modlitwy uwielbienia, chwały, ofiarowania, prośby, a nie zwyczajnym widowiskiem" - czytamy w instrukcji Watykanu z 1994 r. Może takie ludy zbierają się nie tylko w afrykańskim Zairze, ale także na Przystanku Jezus albo na Lednicy?

Dzielić się czy konserwować

Wajdi Mouawad, reżyser teatralny i jeden z autorów kanadyjskiego opracowania o liturgii, sprowadza dziedzictwo pozostawione nam przez Chrystusa do trzech pojęć: nadzieja, dziecięctwo, dobroć. “Ta nadzieja dociera jeszcze do nas, jeszcze entuzjastyczna, jeszcze cudowna dziecięctwem i dobrocią, ale to dziecięctwo, ta dobroć i ta nadzieja zostały w dziwny i niezrozumiały sposób zamknięte w puszce przez producentów konserw, którzy sprzedają każdemu słowo Chrystusa i zdają się nam mówić, iż życie wieczne to fundusz inwestycyjny, który ma udziały na giełdzie i który niedługo będzie miał stronę internetową".

W tych słowach zawarta jest ważna intuicja. Gdy na wykładach z homiletyki czy teologii pastoralnej rozmawiałem ze studentami o różnych - powiedzmy - eksperymentach, na ogół napotykałem opór. Argument był zawsze ten sam: innowacje mogą narazić Dobrą Nowinę na zniekształcenie. Dbałość o zachowanie depozytu była ważniejsza niż troska o znalezienie sposobu, aby tym depozytem dzielić się jak najszerzej i jak najowocniej. To prawda, obie troski muszą się równoważyć. Wiara umacnia się jednak - jak mówił Jan Paweł II - wtedy, gdy jest przekazywana, a nie wtedy (dodam od siebie), gdy jest (wyłącznie) konserwowana.

Przystanek Jezus jest poligonem doświadczalnym. Wiem, że wielu liturgistów byłoby zgorszonych tym, co się tam dzieje. Ale wiem także, że wielu ludzi odnajduje tam swoją emocjonalno-estetyczną przestrzeń wiary. I nie można tego skwitować stwierdzeniem, że to “nieliturgiczne".

Ks. Andrzej Draguła (ur. 1966) jest adiunktem w Katedrze Katechetyki i Homiletyki Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Szczecińskiego, duszpasterzem młodzieży i organizatorem Przystanku Jezus.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Teolog i publicysta, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”, znawca kultury popularnej. Doktor habilitowany teologii, profesor Uniwersytetu Szczecińskiego. Autor m.in. książek „Copyright na Jezusa. Język, znak, rytuał między wiarą a niewiarą” oraz "… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 36/2005