Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W wielu krajach rośnie znużenie: i samą Ukrainą, i „zabetonowaniem” sytuacji (skoro Rosja nie odda Krymu i nie zostawi w spokoju Donbasu, który traktuje jak narzędzie destabilizowania Ukrainy), i kosztami. Gdy niedawno zaostrzył się kryzys w niemieckim sektorze mlecznym (spada cena, zmniejsza się zbyt) i rząd musiał udzielić farmerom 100 mln euro pomocy, winę przypisano też sankcjom.
W minionym tygodniu niemiecka prasa doniosła, iż waha się również Berlin. Dotąd za zmianą polityki wobec Rosji była głównie SPD (wicekanclerz Gabriel i szef MSZ Steinmeier), a teraz także Urząd Kanclerski ma rozważać złagodzenie sankcji. Ale z otoczenia Merkel poszedł zaraz sygnał, że „pani kanclerz nie widzi powodu, by w tej chwili rozmiękczać sankcje”, a opcja taka postrzegana jest jako funkcja postępu w realizacji ugody „Mińsk II” z lutego 2015 r.
To i dobrze, i źle. Dobrze, bo postawa Merkel jest kluczowa – to ona jest „zwornikiem” polityki UE wobec Rosji. Źle wróży natomiast zafiksowanie na „Mińsku II” w sytuacji, gdy widać, że ta strategia – autoryzowana przez Berlin i Paryż – poniosła klęskę. Także w tym sensie, że choć nie ma wielkich bitew, to trwa „pełzająca wojna”: codziennie Ukraińcy tracą rannych i zabitych. Nawet jeśli więc na koniec sankcje zostaną przedłużone, trudno uciec od konstatacji, że brakuje pomysłów (i po części woli), jak realnie pomóc Ukrainie. Bo czas gra na jej niekorzyść. ©℗