Gry na granicach

O co chodzi dziś Łukaszence i Putinowi? Najkrótsza odpowiedź brzmi: o to samo co wcześniej. Kreml chce odzyskać kontrolę nad Ukrainą, a Mińsk chce wymusić złagodzenie sankcji.

22.11.2021

Czyta się kilka minut

Irakijczycy i iraccy Kurdowie, którzy zdecydowali się wrócić z Białorusi do swojego kraju, wchodzą na pokład samolotu przysłanego po nich przez iracki rząd. Lotnisko w Mińsku, 18 listopada 2021 r. / fot. JAN HETFLEISCH / GETTY IMAGES /
Irakijczycy i iraccy Kurdowie, którzy zdecydowali się wrócić z Białorusi do swojego kraju, wchodzą na pokład samolotu przysłanego po nich przez iracki rząd. Lotnisko w Mińsku, 18 listopada 2021 r. / fot. JAN HETFLEISCH / GETTY IMAGES /

Zbyt wcześnie jest, aby podsumowywać trwający już od pół roku kryzys na granicy unijno-białoruskiej. Spróbujmy jednak przynajmniej opisać i ocenić jego obecny stan, a także szerszy kontekst.

Szczególnie że w ciągu ostatnich dwóch tygodni doszło tu do pewnych ważnych zwrotów.

Coraz większy problem dla Mińska

Nigdzie na świecie nie ma całkowicie szczelnych granic. Jednak przerzucenie przez Polskę nad granicę z Białorusią dodatkowych sił przyczyniło się do znaczącego spadku liczby nielegalnych jej przekroczeń. Obecnie ponad 20 tys. żołnierzy Wojska Polskiego oraz funkcjonariuszy Straży Granicznej i policji stacjonuje w rejonie granicy polsko-białoruskiej.

Skuteczniejsza jej ochrona wymusiła zmianę taktyki przez reżim Alaksandra Łukaszenki. O ile wcześniej linię graniczną na niemal całej długości próbowały przenikać – przy pomocy służb białoruskich – liczne grupki migrantów, o tyle w poniedziałek 8 listopada strona białoruska zdecydowała o uformowaniu kolumny 2-3 tys. ludzi. Została ona skoncentrowana w okolicy przejścia granicznego w Kuźnicy. W kolejnych dniach migranci kilkakrotnie podejmowali próby sforsowania granicy, co okazało się bezskuteczne wobec zgromadzenia znacznych sił po polskiej stronie. Jednocześnie Łukaszenka zaczął straszyć uzbrojeniem migrantów w „broń z Donbasu” (cokolwiek miało to oznaczać) i zamknięciem gazociągu jamalskiego, transportującego rosyjski gaz przez Białoruś do Unii.

Niemożność przedostania się migrantów przez granicę zaczęła generować coraz większy problem dla Mińska. Międzynarodowe media obiegły zdjęcia leśnego koczowiska, przypominające sceny z filmów o wędrówce ludów w pierwszych wiekach chrześcijaństwa. Na to nałożyły się zabiegi dyplomatyczne, by zatrzymać, a przynajmniej mocno ograniczyć przyloty nowych migrantów do Mińska. Pod groźbą objęcia ich sankcjami linie Turkish Airlines i Flydubai postanowiły, że nie będą przyjmować obywateli Iraku, Syrii i innych tzw. państw migracyjnych na pokłady swoich samolotów lecących do białoruskiej stolicy.

Kreml beneficjentem kryzysu

W tej sytuacji reżim w Mińsku postanowił dopuścić do strefy nadgranicznej – po raz pierwszy od chwili, gdy wywołał ten kryzys – media zagraniczne. Celem było pokazanie narastającego kryzysu humanitarnego i wywarcie w ten sposób presji na zachodnią opinię publiczną. Zaskakująco szybko okazało się to skuteczne.


Zobacz nasz serwis specjalny poświęcony sytuacji na pograniczu polsko-białoruskim


Najpierw telefon do Władimira Putina wykonała kanclerz Angela Merkel. W odpowiedzi usłyszała, że Rosja „oczywiście nie jest stroną trwającego kryzysu”, ale gotowa jest pośredniczyć w jego zakończeniu. Kreml, który od początku zapewniał wsparcie propagandowe i polityczne dla działań reżimu Łukaszenki, wszedł teraz w swoją ulubioną rolę: rzekomo bezstronnego pośrednika. Swoją drogą, rozmowa Merkel–
–Putin pokazuje, że nikt nie ma złudzeń co do tego, czyim wasalem jest Łukaszenka.

Nie ma również wątpliwości, że Rosja ściśle koordynuje z Mińskiem działania na granicy, i że jest politycznym beneficjentem tego kryzysu. Rosyjskie MSZ, śladem władz białoruskich, w ostatnich dniach nieustająco wysuwa pod adresem Polski i reszty Unii absurdalne oskarżenia o doprowadzenie do wywołania kryzysu migracyjnego, domagając się, aby kraje unijne przyjęły migrantów lub – jak to ujął szef rosyjskiej dyplomacji Siergiej Ławrow – zapłaciły Białorusi 500 mln euro za ich „goszczenie”.

Polityczny błąd Berlina

Wkrótce po telefonie na Kreml niemiecka kanclerz złamała nieformalne unijne tabu i zadzwoniła do Łukaszenki. Choć jest to zrozumiałe w kontekście panującego w politycznym Berlinie paradygmatu, który głosi, iż dialog jest konieczny za wszelką cenę, decyzja ta wpisała się w oczekiwania Mińska. Białoruś mogła odtrąbić swój pierwszy sukces: nie udało się zmusić do negocjacji Polski, lecz udało się Niemcy. Białoruska propaganda uderzyła w fanfary, stwierdzając, że w ten sposób Zachód faktycznie uznał Łukaszenkę (od sfałszowania wyborów w sierpniu 2020 r. Unia nie uważa go za prezydenta).


CZŁOWIEK Z ŁOPATĄ

KS. ADAM BONIECKI: Ludzie, którzy podjęli dramatyczną decyzję opuszczenia swojego kraju, cierpią. Czego możemy od nich oczekiwać? Że widząc 15 tysięcy uzbrojonych Polaków zawrócą, kupią powrotne bilety i odlecą do krajów, z których uciekli?


Jeśli jednak ktoś miał nadzieję, że doprowadzi to do spadku napięcia na granicy, to nic bardziej mylnego. Już następnego dnia po pierwszym telefonie na linii BerlinMińsk doszło do najpoważniejszej jak dotąd eskalacji i aktów agresji wobec polskich żołnierzy i funkcjonariuszy (kilkunastu zostało rannych); zostali oni zmuszeni do użycia gazu łzawiącego i armatek wodnych. O ile Niemcy zawsze wolą rozmawiać, to na Wschodzie panuje zupełnie odmienne podejście: skoro ryba zaczęła brać, trzeba mocniej pociągnąć za spławik, aby połów był
bardziej udany. Czyli mówiąc inaczej – docisnąć przeciwnika.

Kolejna rozmowa Merkel z Łukaszenką w środę 17 listopada jeszcze bardziej ośmieliła reżim. Choć w momencie pisania tego tekstu nie są znane konkretne ustalenia, to wiadomo, że zapewniono unijne wsparcie dla białoruskiego Czerwonego Krzyża (700 tys. euro) i prawdopodobnie poczyniono jakieś ogólne ustalenia dotyczące odsyłania migrantów. Dokładny mechanizm nie został jednak ustalony.

Mińsk twierdzi, że 5 tys. migrantów ma wrócić do swoich krajów (w miniony czwartek do Iraku odleciały z Mińska 374 osoby), kolejne zaś 2 tys. miałoby trafić przez „korytarz humanitarny” do Niemiec. Berlin z kolei przekonuje, że nie wyraził zgody na ich przyjęcie.

Pozytywne natomiast jest to, że być może udało się nie dopuścić do śmierci wielu osób, gdyż w ostatnich dniach władze białoruskie zapewniły przynajmniej części z nich schronienie w wielkim magazynie przy granicy.

Haracz dla reżimu

Sprzeczne oświadczenia Mińska i Berlina pokazują, że kryzys nie został rozwiązany. Pojawia się jednak pytanie, jaka może być cena porozumienia z Łukaszenką. Bo nie ma wątpliwości, że reżim wysunął żądania, i że dotyczą one zapewne znaczącego złagodzenia spodziewanych unijnych sankcji. W połowie listopada Unia podjęła bowiem decyzję o ukaraniu Mińska za wywołanie kryzysu na granicy. Konkretny charakter tych sankcji wciąż nie jest znany (trudno nie zapytać, dlaczego na decyzję o ich przyjęciu trzeba było czekać tyle miesięcy).


CISZA PO BURZY

ANNA ŁABUSZEWSKA w cyklu ROSYJSKA RULETKA: Po dwóch rozmowach z Angelą Merkel Alaksandr Łukaszenko nakazał przeniesienie koczujących przy granicy migrantów do pobliskiego centrum logistycznego. Czy to koniec kryzysu na granicy? Co najwyżej koniec obecnego etapu.


Sygnały płynące od litewskiej dyplomacji wskazują, że ceną za ustępstwa Mińska może być wyłączenie białoruskich linii lotniczych Belavia spod reżimu sankcyjnego. Gdyby ta informacja się potwierdziła, byłoby to znaczne ustępstwo wobec Łukaszenki.

W obecnej sytuacji warto pamiętać, że zgoda na płacenie faktycznego „haraczu” terrorystom i gangsterom (takie słowo pojawiło się w komunikacie Komisji Europejskiej o działaniach Łukaszenki) jedynie spotęguje żądania. Jeśli Mińsk i Moskwa uznają, że operacja graniczna zakończyła się po ich myśli, jest prawdopodobne, że podobne „kryzysy migracyjne” (cudzysłów jest tu zasadny, gdyż jest to kryzys wywołany sztucznie) będą się w przyszłości powtarzać. Dlatego jedyna skuteczna droga to nie ulegać szantażowi.

Szkoda też, że w obecnej sytuacji Niemcy i znaczna część krajów Unii zapominają o masowych represjach trwających na Białorusi, w tym o niemal 900 więźniach politycznych, których liczba codziennie rośnie. W tej sprawie w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy nikt z Berlina, Paryża czy Brukseli nie próbował dzwonić do Mińska.

Cel: zastraszyć Zachód

Na kryzys graniczny warto patrzeć także w szerszym kontekście działań Rosji w ostatnim czasie. Z jednej strony propaganda białoruska i rosyjska sugerują, że napięcie na granicy może zamienić się w konflikt regionalny – co służy zwiększeniu presji na Unię, by przyjęła warunki rozwiązania problemu. Z drugiej zaś widać, że rosyjska gra wykracza daleko poza granicę unijno-białoruską.

Od początku listopada w czołowych mediach zachodnich pojawiają się alarmujące doniesienia o niestandardowych ruchach wojsk rosyjskich wzdłuż granicy z Ukrainą. Wielu polityków i wojskowych wprost mówi, że nie można wykluczyć nowej fazy rosyjskich działań zbrojnych wobec Kijowa. Szef ukraińskiej dyplomacji Dmytro Kuleba ocenia, że sytuacja „niebezpiecznie się pogarsza” i „nie można wykluczyć żadnego scenariusza”.

O co zatem chodzi Rosji? Najkrótsza odpowiedź brzmi – o to samo co wcześniej. Kreml nigdy nie pogodził się z utratą po 2014 r. kontroli nad Ukrainą i jego kluczowym celem jest odzyskanie tejże kontroli. W Moskwie najwidoczniej zdiagnozowano, że pochłonięta problemami wewnętrznymi Unia i zdominowane przez wyzwanie chińskie Stany Zjednoczone stracą zainteresowanie Ukrainą. A jeśli nawet nie stracą, to przynajmniej Rosja próbuje je przekonać – przez kolejną już w tym roku demonstrację militarną – aby „odpuściły” sobie Kijów.

Na tym etapie bardziej prawdopo-
dobne jest, że Rosja prowadzi operację zastraszenia Zachodu, licząc, że samymi demonstracjami swoich sił zbrojnych zdoła odciągnąć Zachód od Ukrainy.

Towarzyszy temu trwający od kilku miesięcy amerykańsko-rosyjski dialog strategiczny, którego cele obie strony postrzegają zupełnie odmiennie. Waszyngton chciałby porozumienia o zachowaniu stabilności w regionie i zrezygnowania przez Rosję z powtarzających się regularnie cyberataków na instytucje w USA. Kreml zaś uważa, że uda mu się zmusić Amerykanów do rezygnacji ze wspierania Ukrainy, co ma otworzyć mu drogę do realizacji upragnionego celu – ponownego zwasalizowania Kijowa. Nie jest jednak wykluczone, że targom tym towarzyszyć może powrót do prowokacji zbrojnych lub działań militarnych.

Kwestia determinacji

Jednak, powtórzmy, wydaje się, że przynajmniej na obecnym etapie Rosja jedynie pręży muskuły i nie zdecyduje się na nową fazę konfliktu. Czynnikiem powstrzymującym Putina jest bowiem oczekiwanie na ostateczne zatwierdzenie gazociągu Nord Stream 2. Brakuje jeszcze jego certyfikacji ze strony niemieckiego regulatora rynku energetycznego. Moskwa próbuje przyspieszyć ten proces, ograniczając ostatnio dostawy gazu na unijny rynek, co stało się kluczową przyczyną rekordowego wzrostu cen tego surowca. Potwierdza to zarazem coś, przed czym wielu ostrzegało od dawna: groźne jest uzależnianie Unii od dominującego dostawcy gazu, który ani myśli przestrzegać reguł rynkowych (ani innych).

W efekcie obserwujemy dziś ofensywną grę Rosji na kilku frontach: białoruskim, ukraińskim i gazowym. Najwidoczniej Kreml uznał, że otworzyło się przed nim unikalne okno możliwości dla powiększenia swoich wpływów w regionie i w związku z tym próbuje grać ostro. To, czy mu się to uda, zależy w dużym stopniu od determinacji Zachodu, aby wyznaczać Moskwie wyraźne granice – oraz cenę za ich przekraczanie.

Tekst ukończono 19 listopada.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich im. Marka Karpia w Warszawie. Specjalizuje się głównie w problematyce politycznej i gospodarczej państw Europy Wschodniej oraz ich politykach historycznych. Od 2014 r. stale współpracuje z "Tygodnikiem Powszechnym". Autor… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 48/2021