Ostpolitik do zmiany

Część niemieckich socjaldemokratów chce zerwać z prorosyjską tradycją swojego ugrupowania, reprezentowaną przez starych partyjnych bossów. I apeluje o zwiększenie dostaw broni dla Ukrainy.

24.10.2022

Czyta się kilka minut

Minister spraw zagranicznych Ukrainy Dmytro Kułeba (w pierwszym rzędzie z prawej) z szefami SPD: Rolfem Mützenichem (pierwszy z lewej) i Larsem Klingbeilem (w środku), Berlin, maj 2022 r. / MICHELE TANTUSSI / REUTERS / FORUM
Minister spraw zagranicznych Ukrainy Dmytro Kułeba (w pierwszym rzędzie z prawej) z szefami SPD: Rolfem Mützenichem (pierwszy z lewej) i Larsem Klingbeilem (w środku), Berlin, maj 2022 r. / MICHELE TANTUSSI / REUTERS / FORUM

Lars Klingbeil miał nietęgą minę, wsłuchując się w słowa Włodzimierza Czarzastego. Lider polskiej Lewicy w rozmowie z niemieckim partnerem nie przebierał bowiem w słowach – jak dowiedział się „Tygodnik” od naocznego świadka spotkania obu polityków, do którego doszło w czerwcu w Warszawie.

Czarzasty wypominał współprzewodniczącemu Socjaldemokratycznej Partii Niemiec (SPD) bezsensowny pacyfizm, brak odpowiedniego zaangażowania w pomoc dla Ukrainy i tolerowanie w swoich szeregach takich „putinolubnych” (gdzieś miało paść takie słowo) polityków jak Gerhard Schröder.

Przebieg czerwcowego spotkania dobrze pokazuje problemy, z jakimi zmagają się niemieccy socjaldemokraci. Jeszcze jesienią ubiegłego roku triumfowali w wyborach do Bundestagu: oto po kilkunastu latach odbili Urząd Kanclerski z rąk chadecji i objęli przewodnią rolę w koalicji, utworzonej wraz z Zielonymi i liberałami. SPD może się też pochwalić tym, że w czasach, gdy wielu, zwłaszcza młodych ludzi odwraca się od polityki partyjnej, wciąż ma blisko 400 tys. członków i potężne struktury, których częścią są nadal prężne niemieckie związki zawodowe.

Wyznanie błędów

44-letni Lars Klingbeil współprzewodniczącym SPD jest od niedawna. Szybką karierę zrobił w swojej partii w ostatnich latach: w 2017 r. został jej sekretarzem generalnym, a rok temu wiceprzewodniczącym. Jednak w Warszawie nie chciał się z nim spotkać żaden przedstawiciel polskiego rządu ani żaden polityk Koalicji Obywatelskiej. Natomiast Czarzasty, który spotkać się poniekąd musiał – gdyż polska Lewica i niemiecka SPD należą do jednej frakcji europejskich partii lewicowych – zamiast pochwał skupił się na połajankach.

Wszelako wnioski z ich spotkania są takie, że Klingbeil potrafi poważnie podchodzić do krytyki. Przemawiając niedawno do partyjnych aktywistów w Berlinie, wymienił cztery główne błędy w podejściu SPD do Rosji i do krajów regionu Europy Środkowej i Wschodniej. Po pierwsze, SPD ignorowała autokratyczne i mocarstwowe działania Putina. Po drugie, SPD błędnie wierzyła, że wzmacnianie więzów gospodarczych przełoży się na większą stabilność polityczną Rosji i Europy. Po trzecie, Niemcy uzależniły się energetycznie od Rosji. Po czwarte, ignorowano interesy państw Europy Środkowej i Wschodniej, co doprowadziło do ogromnej utraty zaufania w tych krajach wobec Niemiec.

I jeszcze jeden ważny wniosek – system bezpieczeństwa w Europie trzeba budować nie z Rosją, ale przeciwko Rosji.

Przyznawanie się do błędów nie należy do zjawisk częstych wśród polityków. A krytyczne uwagi Klingbeila można docenić także za ich trafność. Zaufanie do Niemiec faktycznie drastycznie spadło w naszym regionie. Jeszcze w 2014 r. ­aż 90 proc. Ukraińców miało pozytywny stosunek do Niemców. Z tegorocznych badań wynika, że dobrą lub bardzo dobrą opinię na temat Niemiec ma już tylko 41 proc. z nich; 52 proc. określa swój stosunek do Niemiec jako neutralny, a 4 proc. jako zły lub bardzo zły.

W Polsce pewnym wskaźnikiem są oceny stosunków polsko-niemieckich. W tym roku 49 proc. badanych przez CBOS ocenia te relacje jako przeciętne, 31 proc. jako złe, a tylko 13 proc. jako ­dobre. Na najgorsze od dekad wyniki na pewno wpływ ma temat reparacji i werbalne ataki polskiego rządu w kierunku Berlina, ale także porażka niemieckiej Ostpolitik – polityki Niemiec wobec Europy Środkowej i Wschodniej, w której pierwsze skrzypce odgrywała właśnie SPD.

Kłopoty z autorefleksją

Gdy dziś z ust niektórych działaczy SPD padają deklaracje o potrzebie zerwania z błędami przeszłości, równocześnie wielu polityków za te błędy najbardziej odpowiedzialnych wciąż pełni kluczowe funkcje w niemieckim państwie. Jak wytłumaczyć ten paradoks?

– Wypowiedź Klingbeila to przede wszystkim zwrot ku młodszym pokoleniom – mówi w rozmowie z „Tygodnikiem” Patrycja Tepper z Instytutu Zachodniego w Poznaniu, która zajmuje się relacjami niemiecko-rosyjskimi. Tepper zwraca uwagę, że w obliczu nawarstwienia się kryzysów każda z partii rządzącej w Niemczech koalicji musi zrezygnować „z części swojego DNA”.

I tak Zieloni godzą się na przedłużenie czasu pracy elektrowni węglowych i atomowych. Liberałowie z FDP muszą przełknąć plany zaciągnięcia przez państwo gigantycznych długów, by finansować kolejne programy antykryzysowe. – Dla SPD będzie to oznaczać poświęcenie dotychczasowej polityki wobec Rosji – uważa Trepper. – Ten zwrot już się odbywa, ale trzeba pamiętać, że w Niemczech słowa i czyny dzieli daleka droga.

Głębsze rozliczenia utrudnia choćby fakt, że jeden z architektów chybionej Ostpolitik, Frank-Walter Steinmeier, jest dziś prezydentem kraju. W latach 1999‑2005 pełnił on funkcję szefa Urzędu Kanclerskiego i współtworzył politykę kanclerza Schrödera, który po wycofaniu się z polityki został najsłynniejszym na świecie lobbystą rosyjskich spółek energetycznych.

Następnie Steinmeier dwukrotnie, w latach 2005-09 oraz 2013-17, był szefem niemieckiej dyplomacji. Przez te wszystkie lata zabiegał o powstanie obu nitek gazociągu Nord Stream, a na forum międzynarodowym głośno domagał się stawiania na relację z Rosją.

Zmieniały się tylko nazwiska

Dziś Steinmeier zapewne wolałby, aby mu nie pamiętano, że w 2007 r. opublikował tekst zatytułowany „Powiązania i integracja”. Przedstawił w nim swoje poglądy na Rosję, których kurczowo trzymał się aż do 24 lutego tego roku. Przekonywał w nim, że Rosja jest kluczem do rozwiązania wszystkich palących problemów bezpieczeństwa. Każda polityka Niemiec i Unii Europejskiej miała być prowadzona w dialogu z Moskwą, a nie przeciwko niej. Kupno rosyjskich surowców nie było procesem uzależniania się, lecz tworzeniem współzależności, które prowadzą do cywilizowania się Rosji. I tak dalej…

W utrzymaniu tej prorosyjskiej linii Steinmeierowi nie przeszkodziła wojna w Gruzji ani aneksja Krymu. Warto pamiętać, że budowa drugiej nitki gazociągu Nord Stream zaczęła się już po tym, jak w 2014 r. Rosja zagrabiła Krym i zaczęła wojnę w Donbasie.

Prorosyjski ster mocno trzymał też Sigmar Gabriel. Blisko związany ze Steinmeierem, doświadczony polityk (z kilkoma ministerialnymi funkcjami w CV), w latach 2013-17 był ministrem gospodarki. Aneksja Krymu i wojna w Donbasie nie przeszkodziły mu w autoryzowaniu sprzedaży Rosjanom części niemieckich magazynów gazowych.

Podejście Gabriela do Rosji ilustruje pewna anegdota. Oto w 2015 r., po oficjalnych rozmowach z Putinem, poprosił go o autograf. Zażyczyła go sobie Oksana, pochodząca z Rosji kobieta zatrudniona w gabinecie stomatologicznym prowadzonym przez żonę Gabriela. Putin prośbę spełnił. I tak wicekanclerz oraz szef resortu gospodarki europejskiej potęgi wychodził zadowolony ze spotkania, trzymając w ręce podpisane zdjęcie rosyjskiego satrapy.

Kremlowska pajęczyna

W tradycję socjaldemokratycznej Ostpolitik wpasował się też następca ­Steinmeiera i Gabriela. Heiko Maas, szef dyplomacji w latach 2018-21, chętnie pokazywał się w towarzystwie Siergieja Ławrowa i najwyraźniej dobrze się czuł, głosząc pustosłowie o braku alternatywy wobec przyjaznych relacji z Rosją. W tym samym czasie Donbas krwawił, a na Kremlu powstawały coraz bardziej zaawansowane plany pełnoskalowego ataku na Ukrainę.

Bliskim kontaktom na najwyższym szczeblu towarzyszyło tworzenie sieci bardziej i mniej formalnych spotkań niemiecko-rosyjskich. Prorosyjscy lobbyści mogli bez przeszkód głosić potrzebę współpracy obu państw na corocznych forach energetycznych i konferencjach dla społeczeństwa obywatelskiego, chętnie otwieranych przez kluczowych niemieckich polityków, zarówno z szeregów SPD, jak i chadecji.

Apogeum toksycznych relacji niemiecko-rosyjskich osiągnięto w Meklemburgii, gdzie rządzący politycy SPD zaangażowali się w tworzenie organizacji, na których konta Rosjanie przesyłali pieniądze na lobbing i prace niezbędne do zakończenia budowy Nord Stream 2, gdy projekt w finalnej fazie był stopowany przez amerykańskie sankcje.

Przełom na pół gwizdka

Wszystkie te zarzuty pod adresem SPD pojawiały się w niemieckich mediach jeszcze przed rosyjską inwazją. Ale po 24 lutego, zebrane razem, złożyły się w obraz SPD jako partii, która niemal do końca wspierała i współfinansowała reżim Putina, co ułatwiło mu podjęcie decyzji o ataku.

Potem, w reakcji na inwazję, kanclerz Olaf Scholz ogłosił przełom w dotychczasowej polityce, zapowiedział reformę armii i obiecał wysupłać z budżetu 100 mld euro na ten cel; Niemcy zerwały też z zakazem dostarczania broni na tereny konfliktów. Z drugiej jednak strony Berlin naruszył zaufanie międzynarodowych partnerów poprzez bardzo powolne i nieprzejrzyste wysyłanie wsparcia militarnego Ukrainie. W pierwszych miesiącach, gdy np. Polska wysyłała już znaczne ilości czołgów i haubic, Niemcy ograniczali się do skromnych ilościowo dostaw broni lekkiej i wyposażenia.

Z czasem Berlin zaczął dostarczać Ukrainie również broń ciężką, np. haubice ­samobieżne, a niedawno pierwszy z nowoczesnych systemów obrony powietrznej. Natomiast dużo mniejsze w porównaniu do innych natowskich partnerów ilości i enigmatyczne słowa Scholza, który nadal nie powiedział publicznie, że Ukraina powinna wygrać tę wojnę, wciąż rzucają na Niemcy podejrzenie, iż mają one problem z jasnym określeniem się wobec tej coraz bardziej terrorystycznej wojny, jaką Rosja prowadzi przeciw Ukrainie.

Broń może służyć pokojowi

Do dziś w SPD, ale też wśród partyjnego elektoratu, toczy się zażarty konflikt o rodzaj i skalę pomocy, jakiej Niemcy powinni udzielić Ukraińcom.

– Codziennie dostaję mnóstwo listów i maili. 60 proc. to wsparcie dla moich działań, ale 40 proc. to ich ogromna krytyka – mówi w rozmowie z „Tygodnikiem” Michael Roth.

Ten 52-letni polityk SPD przez wiele lat pełnił funkcję sekretarza stanu ds. europejskich w niemieckim MSZ. Po wyborach w 2021 r. musiał odejść z resortu, bo w ramach koalicyjnych ustaleń dyplomacja przypadła Zielonym, i został szefem komisji spraw zagranicznych Bundestagu.

W związku z rosyjską inwazją przypadła mu nowa polityczna rola. – Przeciwnicy mówią, że broń stała się moim fetyszem – uśmiecha się podczas rozmowy, którą prowadzimy w jego biurze w gmachu Bundestagu. – Wciąż o tym mówię, bo właśnie wokół tej kwestii toczy się spór. Dlatego muszę wytłumaczyć moim wyborcom, w jaki sposób broń może przysłużyć się pokojowi – mówi Roth i zaznacza, że w Niemczech istnieje powszechny sceptycyzm wobec wszelkich kwestii militarnych.

Michael Roth był jednym z pierwszych prominentnych polityków SPD, którzy głośno opowiadali się za przekazaniem broni Ukraińcom. Gdy Scholz wciąż zwlekał z wizytą w Kijowie, nasz rozmówca pojechał w kwietniu do Lwowa wraz z przedstawicielami FDP i Zielonych.

– Jestem przekonany, że osiągniemy pokój tylko wtedy, gdy postawimy przed Putinem znak „stop”. Czymś takim będzie wygrana Ukrainy w tej wojnie – przekonuje.

Wygraną w tym przypadku Roth określa jako sytuację, w której Ukraina będzie mogła pozostać wolnym i demokratycznym krajem, a jej integralność terytorialna zostanie zabezpieczona.

W SPD nie wszyscy są przekonani co do skuteczności rozwiązania militarnego. – Wielu uważa, że dostarczanie broni tylko wydłuży drogę do pokoju. Moim zdaniem jest wręcz przeciwnie. Tylko gdy Putin raz na zawsze zrozumie, że tej wojny nie wygra, będzie skłonny do ustępstw – twierdzi Roth.

– A jeśli osiągniemy pokój kosztem Ukrainy, to i tak będzie można się spodziewać, że Putin zagrozi wówczas kolejnym krajom: Mołdawii, Gruzji, a może, choć uważam to za mało prawdopodobne, także państwom bałtyckim – dodaje.

Udawanie Szwajcarii

Michael Roth nie broni specjalnie swojej partii. W trakcie rozmowy niektórych polityków własnego ugrupowania sam określa pejoratywnym mianem Putin­versteher, co oznacza osobę przyjmującą optykę kremlowskiego włodarza. – Nie chcę bronić SPD, ale zwracam uwagę na fakt, że moja partia w pewnym sensie tylko odzwierciedla niemieckie społeczeństwo – zaznacza.

Na ten aspekt społeczny zwraca również uwagę Patrycja Trepper z Instytutu Zachodniego. – Polityczne błędy ostatnich dekad rozgrzewają bardziej nas niż Niemców – uważa. – Dla nich istotniejsze są rosnące rachunki, inflacja i przygotowywane przez rząd pakiety pomocowe. Pamiętajmy też, że jeszcze w sierpniu około jedna trzecia Niemców była za otwarciem Nord Stream 2.

Najnowsze badania, przeprowadzone na zlecenie berlińskiej Fundacji Koerbera (zajmuje się polityką międzynarodową) daje nieco głębszy wgląd w poglądy przeciętnych pana i pani Schmidt. Okazuje się, że 52 proc. badanych wolałoby, aby na arenie międzynarodowej Niemcy wykazywały się ­„powściągliwością”. ­Większego zaangażowania życzy sobie 41 proc. badanych, przy czym tylko 14 proc. ma na myśli zaangażowanie militarne, a 13 proc. finansowe. Aż 68 proc. nie chce, aby Niemcy odgrywały w Europie wiodącą rolę w kwestiach militarnych.

Biorąc pod uwagę te wyniki, można łatwiej zrozumieć chłodny i mało zdecydowany stosunek kanclerza Scholza do pomocy wojskowej dla Ukrainy. Scholz wygrał wybory wybitnie bytowymi hasłami, jak podniesienie stawki minimalnej i zmiany w systemie pomocy społecznej. Widać, że mimo coraz większej globalnej zawieruchy Scholz uważa, iż wyborcy oczekują od niego przede wszystkim dbania o ich własne podwórko.

Niemieccy eksperci od spraw zagranicznych uważają jednak, że takie kurczowe trzymanie się status quo i wiara, iż Niemcy mogłyby „udawać trochę większą Szwajcarię”, mogą być na dłuższą metę zgubne.

Więcej, a nie mniej!

Na koniec rozmowy z „Tygodnikiem” Michael Roth przywołuje słowa Radosława Sikorskiego, który w 2011 r., jeszcze jako szef MSZ, przestrzegał berlińskie elity, że bardziej boi się niemieckiej bezczynności niż ich przywództwa.

– My nie możemy sobie wybierać obszarów, w których chcielibyśmy być numerem jeden, np. tylko w kwestiach gospodarczych lub polityki rozwojowej. Ktoś nam słusznie może powiedzieć: „Kochani, ale przecież trwa wojna!” – przekonuje dziś Roth. – Ten rok to największa próba dla liberalnych demokracji. I my nie możemy się od niej uchylić.

Roth liczy, że międzynarodowa koalicja wspierająca Ukrainę w końcu zdecyduje się na dostarczenie jej czołgów zachodnie produkcji, co skłoni także rząd w Berlinie do dostaw niemieckich Leopardów, o które proszą Ukraińcy.

Bundestag, w którym zasiada Roth, od Urzędu Kanclerskiego dzieli 500 ­metrów w linii prostej. Kanclerz Olaf Scholz ma w kwestii dostaw odmienne niż Roth zdanie. Niemcy mają czas na ­dalsze prowadzenie tej dyskusji. Czasu może natomiast zabraknąć Ukraińcom.©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz mieszkający w Niemczech i specjalizujący się w tematyce niemieckiej. W przeszłości pracował jako korespondent dla „Dziennika Gazety Prawnej” i Polskiej Agencji Prasowej. Od 2020 r. stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 44/2022