Gorączka wirtualnego złota

Nowy rok rozpoczął się od poważnego tąpnięcia na rynku kryptowalut. Bitcoin, największa z wirtualnych monet, stracił 50 proc. wartości. Kolejne rządy na świecie chcą ten rynek uregulować.

31.01.2022

Czyta się kilka minut

Kopalnia kryptowalut obok elektrowni węglowej w pobliżu miasta Jekybastuz w Kazachstanie, listopad 2021 r. / PAVEL MIKHEYEV / REUTERS / FORUM / PAVEL MIKHEYEV / REUTERS / FORUM
Kopalnia kryptowalut obok elektrowni węglowej w pobliżu miasta Jekybastuz w Kazachstanie, listopad 2021 r. / PAVEL MIKHEYEV / REUTERS / FORUM / PAVEL MIKHEYEV / REUTERS / FORUM

Po miesiącach problemów z dostawami prądu sytuacja w Kazachstanie stawała się coraz bardziej napięta. Czarę goryczy przelało ponad dwukrotne podwyższenie cen na gaz LPG. Kraj stanął w obliczu buntu zagrażającego autorytarnym władzom. Siły porządkowe starały się rozegnać demonstracje rozlewające się po 19-milionowym Kazachstanie. Doszło do grabieży i podpaleń budynków publicznych. W Ałmaty, największym kazachstańskim mieście, demonstranci zajęli m.in. lotnisko.

Zginęło ponad 220 osób, a ok. 10 tys. trafiło do więzień. Władze Kazachstanu poprosiły o wsparcie państwa Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym, które niemal natychmiast wysłały wojska. Jednak chwilowe odcięcie internetu, które miało utrudnić organizację rebelii, wywołało wstrząs w skali globalnej. Tąpnął rynek kryptowalut, osłabiony przez negatywne opinie amerykańskiego Systemu Rezerwy Federalnej, słabe notowania tamtejszej giełdy i ograniczanie stymulacji gospodarek dotkniętych pandemią. A Kazachstan to jeden z kryptowalutowych rajów. Według danych Centrum Finansów Alternatywnych Uniwersytetu Cambridge wydobywa się tam aż 18 proc. bitcoinów, czyli największej wirtualnej monety.

By sprawę skomplikować jeszcze bardziej, wszystko to zbiegło się z narastającą na świecie dyskusją, co zrobić z wirtualnymi pieniędzmi – zabronić ich czy zaakceptować po stosownych regulacjach.

W rezultacie od listopada do końca stycznia cena bitcoina spadła o ponad połowę – z rekordowych 273 tys. zł za jedną monetę do 133 tys. zł, by następnie ­nieznacznie wzrosnąć. Także pozostałe kryptowaluty zanotowały kilkudziesięcioprocentowe spadki.

Od wolności do zysku

Do maja ubiegłego roku niemal połowę bitcoinów w skali globu wydobywano w Chinach. Jednak władze zdelegalizowały obrót kryptowalutami, a w rezultacie także ich pozyskiwanie. Głównym powodem tej decyzji było ukrócenie oszustw podatkowych i prania pieniędzy.

Bitcoin, który wszedł do obiegu 13 lat temu, zgodnie z założeniem miał umożliwiać dokonywanie transakcji poza scentralizowanymi strukturami i bez pośredników, a przy tym pozostać zupełnie anonimowy oraz gwarantować bezpieczeństwo środków (przedrostek „krypto” pochodzi od kryptografii). To właśnie idea utopijnej wolności przyciągnęła do niego tak wielu ludzi. Szybko jednak wirtualnymi monetami zainteresowali się ci, dla których ważny był wyłącznie zysk.

– Większość z inwestujących w ten rynek nie liczy na to, że wyłamie się z oficjalnego obiegu gotówki, bo kolejne regulacje to utrudniają, a z czasem pewnie uczynią niemożliwym. Nad libertariańskim czy anarchistycznym duchem zwyciężyła wiara, uzasadniona lub nie, w to, że można dzięki sektorowi krypto zdobyć bogactwo – mówi Filip Konopczyński z Fundacji Kaleckiego, która zajmuje się polityką gospodarczą.

Kupione za grosze i wzbudzające często uśmiech politowania kryptowaluty po latach, miesiącach, a czasami tygodniach uczyniły z wielu ludzi milionerów. Każdy inwestujący liczy po cichu, że i jemu uda się powtórzyć ten sukces.

Kopacze XXI wieku

Bitcoiny nie pojawiają się znikąd, trzeba je wykopać czy wydobyć. Tak potocznie określa się proces pozyskiwania tej waluty. Bitcoin to łańcuch bloków (blockchain), które umożliwiają zapisywanie transakcji. W 2009 r., by zostać kopaczem, wystarczył domowy komputer. Trzeba było udostępnić całą moc obliczeniową maszyny, by rozwiązać skomplikowane zadanie matematyczne. Jeśli się to powiodło, do łańcucha był dodawany kolejny blok i powiększał sieć. Natomiast kopacz był wynagradzany monetami.

Zgodnie z założeniem twórców każdy kolejny blok staje się coraz trudniejszy do dodania. Obecnie kopanie bitcoinów na domowych urządzeniach może skończyć się niebotycznymi rachunkami za prąd i awarią komputera. A nagrody są coraz mniejsze. W 2009 r. za dołączenie bloku otrzymywało się 50 bitcoinów, obecnie 6,25, a za ostatni blok będzie to raptem 0,00000168 bitcoina. Wówczas w obrocie znajdzie się cała pula 21 mln monet.

Obecnie bitcoiny, ale także inne z kilkunastu tysięcy kryptowalut (niektóre emitowane są w określonej liczbie i nie da się poszerzać ich łańcucha bloków), wydobywa się za pomocą koparek. Tak mówi się o komputerach zbudowanych z płyty głównej i kilkunastu kart graficznych. Takie urządzenia mogą kosztować nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych.

Jeden taki komputer to zbyt mało, by dorobić się na wydobyciu najpopularniejszych kryptowalut. Dlatego kopacze łączą wysiłki, by skutecznie rywalizować z ludźmi rozsianymi po świecie. Jednak nawet oni nie mogą marzyć o profitach, które przez lata ciągnęły duże firmy – najpierw z wydobycia, a potem także z obrotu kryptowalutami. Obecnie bitcoin i inne monety coraz częściej wiążą się nie z opowieściami o pojedynczych dorobkiewiczach, tylko z obejmującymi rynek korporacyjnymi molochami.

Wyłączone komputery

Zgodnie z danymi zebranymi przez brytyjski dziennik „Financial Times” ­przynajmniej 87 849 koparek sprowadzono do Kazachstanu z Chin. Ich właścicieli zwabiła geograficzna bliskość i tania energia.

W rezultacie w Kazachstanie zużycie prądu wzrosło o 8 proc. Od czterech do ośmiu razy więcej w porównaniu do kilku ostatnich lat. System energetyczny szybko przestał radzić sobie ze zwiększonym zapotrzebowaniem. W październiku trzy elektrownie wyłączano awaryjnie. Państwowe przedsiębiorstwo energetyczne ostrzegło, że energia będzie reglamentowana dla 50 oficjalnie zarejestrowanych kopaczy, a w razie problemów zostaną odcięci od prądu jako pierwsi. Od 2022 r. kopacze muszą dopłacać jednego tenge (niecały jeden grosz) do każdej kilowatogodziny. Problem jest daleki od rozwiązania, bo nie wiadomo, ile nielegalnych kopalń jest rozsianych po Kazachstanie w domowych piwnicach i porzuconych fabrykach.

Jeden z kopaczy żalił się „Financial Times”, że jego dochody spadły o jedną trzecią – z 1200 dolarów dziennie do 800, a koparki przez znacz ną część czasu stały wyłączone. Poszukiwacze wirtualnych monet spodziewali się, że zima da im się we znaki, ale wybuch protestów przerósł ich oczekiwania.

Kopalnie jak na razie nie znikają z Kazachstanu, bo przeniesienie ich jest kosztowne i ryzykowne (sprzęt łatwo może ulec zniszczeniu). Coraz trudniej też znaleźć miejsce, gdzie kopacze mogliby się udać. Wiele krajów rozważa wprowadzenie zakazu wydobycia lub obrotu kryptowalutą.

Kosowo zabrania kopania

Zanim w Kazachstanie wyłączono internet, władze Kosowa, gdzie mieszka mniej niż 2 mln ludzi, ogłosiły zakaz wydobycia wirtualnych pieniędzy. Na decyzję wpłynęła grudniowa awaria największej elektrociepłowni w kraju, co doprowadziło do przerw w dostawach prądu i konieczności importowania energii z zagranicy. Europa z kolei jest nękana kryzysem energetycznym spowodowanym ograniczeniem dostaw gazu z Rosji. Ceny prądu rosną, a kopacze stają się pierwszym celem rządów, które chcą zmniejszyć energo- chłonność.

Wydobywanie kryptowalut, często nielegalne, stało się szczególnie popularne na północy Kosowa, zamieszkałej przez serbską mniejszość, gdzie od wojny z końca lat 90. użytkownicy indywidualni nie musieli płacić za prąd. Jak informuje portal Balkan Insight, od wprowadzenia zakazu policja i celnicy skonfiskowali ok. 400 koparek, które nie posiadały dowodów pochodzenia. Reszta z legalnie ściągniętego do Kosowa sprzętu o wartości 22 mln euro nie została ruszona. Początkowo wybuchła panika i wielu kopaczy postanowiło sprzęt sprzedać. Na portalach społecznościowych zaroiło się od używanych koparek.

Posiadacze legalnych komputerów do pozyskiwania kryptowalut wciąż jednak mają nadzieję, że prawo zostało wprowadzone tymczasowo i wkrótce znowu będą mogli rozpocząć wydobycie.

Bitcoin staje się passé

W raporcie z 2018 r. Bank Światowy określał niemal czteromilionową Gruzję mianem jednego z najaktywniejszych obszarów kopania wirtualnych pieniędzy na świecie. Świadczył o tym gwałtowny wzrost konsumpcji prądu. W rezultacie Gruzja musiała zacząć importować energię elektryczną.

To właśnie jej niska cena zachęciła poszukiwaczy wirtualnych monet, a przy tym brak regulacji i zachęty rządu w postaci stref ekonomicznych. Do Gruzji ściągnęły duże zagraniczne firmy, takie jak amerykańska Bitfury (w 2019 r. konsumowali tyle prądu, co niemal 50 tys. gospodarstw domowych). W kraju bitcoin wzbudził duże zainteresowanie. W rezultacie na polach rosły metalowe hangary, a domowe piwnice zajmowały potężne komputery, które dają tyle ciepła, że niektórzy korzystali z nich, by dogrzewać przydomowe uprawy warzyw. W stołecznym Tbilisi pojawiły się bankomaty i kantory, w których można wymienić niektóre wirtualne monety na banknoty znajdujące się w oficjalnym obiegu.

Od kilkunastu miesięcy mówi się, że kryptowaluty tracą w Gruzji na popularności. Szczególnie że ceny na prąd dla energochłonnych przedsiębiorstw poszły mocno w górę, a wzmożona konkurencja i wahania cen wirtualnych pieniędzy zmniejszyły opłacalność kopania. Według danych Centrum Finansów Alternatywnych Uniwersytetu Cambridge we wrześniu 2019 r. udział Gruzji w kopaniu bitcoina wynosił 0,32 proc., a w sierpniu 2021 r. było to już 0,18 proc.

Jak przekonuje George Gwazawa z CryptX Group, mającej siedzibę w Gruzji i zajmującej się obrotem kryptowalutami oraz usługami w sferze blockchain, spadki zmniejszenia wydobycia bitcoina nie oznaczają, że branża się kurczy. – Posiadamy jeden z największych kantorów kryptowalutowych w Gruzji. W ostatnim czasie baza naszych klientów znacząco wzrosła. To nie tylko kupcy detaliczni, ale także ci zarabiający na wydobyciu.

Co więc się zmieniło? Kopacze w Gruzji porzucili bitcoina, którego wydobywanie stało się mniej opłacalne, i przenieśli się na inne, łatwiejsze do pozyskania wirtualne waluty, takie jak helium.

– W ciągu ostatnich trzech miesięcy tylko w Tbilisi pojawiło się około 100-200 urządzeń wydobywających tę kryptowalutę – mówi Gwazawa.

Pożeracze prądu

Przed nowym rokiem w Mestii, stolicy wysokogórskiej Swanetii w północnej Gruzji, w jednym z kościołów mieszkańcy obiecali sobie, że wstrzymają się z nielegalnym kopaniem kryptowalut. Ten proceder rozpowszechnił się dzięki brakowi opłat za prąd dla gospodarstw domowych, co w założeniu miało służyć rozwojowi regionu.

W zimowych warunkach, gdy zapotrzebowanie na energię jest znacznie większe, komputery pracujące na pełnych obrotach powodują liczne awarie linii wysokiego napięcia. Ich naprawa w górach zimą jest nie lada wyzwaniem. Natomiast ciemność i chłód skutecznie odstraszają turystów, dzięki którym zarabia wielu mieszkańców Swanetii.

Postanowienia noworoczne, jak to zazwyczaj bywa, przyniosły marny efekt. W pierwszych dniach stycznia firma Energo Pro Georgia dostarczająca prąd do regionu poinformowała, że zużycie energii na takim poziomie jest niemożliwe do utrzymania. Mestia, stolica Swanetii, zużywa 27 megawatów zamiast 7 mega- watów, które – jak szacowano – miały w zupełności zaspokoić potrzeby dwutysięcznego miasta.

Drugim regionem, gdzie konsumpcja energii wymknęła się spod kontroli, jest nieuznawana przez większość świata Abchazja. Separatystyczny region działa w ramach wspólnego z Gruzją systemu energetycznego. Od 2019 r. rozpoczął się tam boom wydobycia kryptowalut, co doprowadzało do regularnych przerw w dostawach prądu. Samozwańcze władze republiki próbują się uporać z komputerowymi kopalniami, ale bezskutecznie. Choć teren zamieszkuje tylko ok. 250 tys. osób, powstało tam 625 kopalń kryptowalut. Jak mówi analityk do spraw energetyki Wachtang Minadze, Abchazja zużywa więcej prądu niż stolica Gruzji Tbilisi, zamieszkała przez 1,1 mln ludzi. Czyli per capita mieszkańcy nieuznawanej republiki zużywają go ponad czterokrotnie więcej.

– W Abchazji zużywa się więcej prądu na osobę niż w Niemczech czy Korei Południowej – mówi Minadze.

Nuka Mszwidobadze, także zajmująca się rynkiem energetycznym, zaznacza, że legalne kopalnie płwwacące rachunki nie powinny być ograniczane, bo – jak mówi – to biznes jak każdy inny. – To nie tylko wydobycie kryptowalut odpowiada za zużycie energii. Rośnie gospodarka, więc zużywa się więcej prądu – twierdzi.

Dodaje, że ten trend się utrzyma w przyszłości. Rozwiązanie widzi w energii odnawialnej, która zmniejszy ślad węglowy rosnącej konsumpcji, a także nie będzie blokowała rozwoju gospodarki.

Koniec Dzikiego Zachodu

O negatywnym wpływie kopania wirtualnych monet na środowisko często mówią różne rządy i organizacje między- narodowe, ale niekoniecznie to jest ich największym zmartwieniem.

– Nie wiem, czy regulatorzy tak bardzo zaczęli troszczyć się o planetę, czy jest to po prostu przekonujący argument, dzięki któremu można podjąć działania zmierzające do ukrócenia prawnej samowolki – mówi Filip Konopczyński.

Decyzje władz Kosowa wpisują się w szerszy trend. Przykłady radzenia sobie z rynkiem zdecentralizowanych systemów finansowych można mnożyć. Od zeszłego roku Iran wprowadza czasowe moratoria na kopanie kryptowalut. Rosja od samego początku niechętnie przygląda się zdecentralizowanym systemom finansowym opartym na blockchainie. W tym roku bank centralny chce zabronić inwestycji w kryptowaluty na terenie kraju, by utrudnić pranie pieniędzy i finansowanie terroryzmu. W Szwecji przebąkuje się o zakazaniu ich wydobycia, a także proponuje, by stało się tak na terenie całej Unii Europejskiej. Islandia, która posiada duże złoża energii geotermalnej, ze względu na znajdujący się tam energo- chłonny przemysł ciężki i centra przetwarzania danych ogłosiła, że od grudnia ubiegłego roku nie zezwala na powstawanie nowych kopalń kryptowalut.

George Gwazawa z CryptX Group przekonuje jednak, że branża wychodziła już z większych opresji. – W przeszłości bitcoin kilkukrotnie tracił od 50 do 80 proc. wartości – mówi. – Za jakiś czasy kryptowaluty znowu wystrzelą.

Uważa, że regulacje do pewnego stopnia wyjdą branży na korzyść. – Wcześniej był to dziki zachód. Każdy robił, co chciał, dopuszczano się działań niezgodnych z prawem. Jeśli branża chce przetrwać i się rozwijać, pewne regulacje są konieczne – dodaje.

Konopczyński uważa, że jest to naturalny proces każdej nowej sfery biznesu. Firmy, które skorzystały na braku regulacji i dzięki temu zbudowały pozycję, teraz chcą działać, opierając się na zasadach, i chronić swoje interesy przed zakusami bezwzględnej konkurencji. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Wybrane teksty dostępne przed wydaniem w kiosku
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Wybrane teksty dostępne przed wydaniem w kiosku
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego". Relacjonował wydarzenia m.in. z Afganistanu, Górskiego Karabachu, Iraku, Syrii i Ukrainy. Autor książek „Po kalifacie. Nowa wojna w Syrii", „Wojna, która nas zmieniła" i „Pozdrowienia z Noworosji".… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 6/2022