Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Kolejne miliony uczestniczyły w strajkach, także we Włoszech. Najostrzej było w Grecji (strajk generalny), a zwłaszcza w Hiszpanii: sceny uliczne z Madrytu przypomniały na chwilę obrazy z PRL – policjanci okładający zaciekle pałkami demonstrantów (gdy część z nich chciała „szturmować” parlament). Dodatkowo, akurat teraz, hiszpańskiej recesji coraz mocniej towarzyszy wizja secesji. Gdy milion mieszkańców Katalonii – zirytowanych tym, że ich zamożny region musi wspierać regiony biedniejsze – demonstruje za niepodległością w tym samym czasie, co mieszkańcy Madrytu przeciw kryzysowi, rzecz przestaje być błaha.
Ale obrazy, które robiły większe wrażenie niż wszystkie dotychczasowe protesty razem wzięte – w brytyjskim „Guardianie” mowa była o „panpołudniowoeuropejskim” buncie przeciw polityce oszczędności, a komentator portugalskiego „Público” w apokaliptycznym tonie prorokował, że część Europy znalazła się w „realiach stanu wyjątkowego” – najwyraźniej nie poruszyły polityków z Madrytu czy Aten (patrz korespondencja z Grecji na str. 32). Tylko rząd w Lizbonie zdecydował się na ustępstwa, niewielkie zresztą. Gdy demonstranci zeszli już z ulic, rządy Hiszpanii i Grecji ogłosiły kolejne programy oszczędnościowe: pierwszy na 40 mld, drugi na 12 mld euro. Wkrótce także rząd Włoch powie obywatelom, że oczekuje od nich kolejnych wyrzeczeń. Znów nie będzie spodziewanych podwyżek emerytur i płac, znów zmniejszą się nakłady na kulturę i walkę z bezrobociem (a w Hiszpanii właściwie na wszystko: tu każde ministerstwo ma mieć w 2013 r. budżet mniejszy o prawie 9 procent).
Wśród wielu interpretacji tego, co działo się w południowej Europie, była i taka – sucha, rzeczowa, by nie rzec brutalna (jej autorem był, jakżeby inaczej, Niemiec, analityk „Frankfurter Allgemeine Zeitung”). Można ją streścić tak: fakt, iż ludzie tak gwałtownie się burzą i wychodzą na ulice, dowodzi, że polityka oszczędności działa, a cięcia zaczynają realnie dotykać wielu ludzi. Jak się zrujnowało konkurencyjność swej gospodarki, trzeba płacić wysoką cenę i nie ma tu sposobu, który byłby bezbolesny. Konkluzja: można mieć nadzieję, że rządy południowej Europy nie ugną się pod presją i będą się trzymać dotychczasowej polityki.
Brutalne? Na pewno. Ale czy nieprawdziwe? Bo jak dotąd, nie wymyślono nic lepszego – i nie zmieni tego ani Europejski Bank Centralny, jeśli zacznie skupywać obligacje Hiszpanii i Włoch (bo spora część tych pieniędzy pójdzie na obsługę starych długów), ani FranÇois Hollande, niedawno nadzieja lewicy. Wygrał on prezydenturę, obiecując Francuzom zachowanie ich status quo bez większych zmian. Teraz w Europie o nim cicho, a we Francji następuje „odczarowanie” Hollande’a. Gorzej, że osłabienie koniunktury odnotowują właśnie Niemcy, ciągnący Europę, a do gospodarki niemieckiej „przyklejona” jest przecież gospodarka polska (co ostatnio wychodziło nam na dobre). To jeszcze nie recesja, ale już sygnały ostrzegawcze.
Po dość spokojnym lecie Europę czeka gorąca jesień. Coraz pilniejsze jest też pytanie: co dalej z Europą, jej polityczną przyszłością? Niestety, w tej dyskusji Polska spychana jest do roli obserwatora. Nie z powodu czyjejś złej woli, ale – jako kraj nienależący do strefy euro – dynamiką wydarzeń. Zapewnienia, że „nic o nas bez nas”, tej dynamiki nie zmienią.